
Jak wiadomo, rzeczona kreskówka opowiadała o przygodach chłopca imieniem Piotrek, któremu w rozwiązywaniu problemów pomagał zaczarowany ołówek. Wszystko, co nim narysował, materializowało się w najlepsze, będąc wybawieniem z tarapatów. Taka sama idea przyświecała zespołowi tworzącemu grę Max: The Curse of Brotherhood. Przyświecała wręcz do tego stopnia, że gdyby nie alternatywny skrypt fabularny, można by pokusić się o modne słowo plagiat… Z tym na szczęście nie mamy do czynienia, choć jak już wspominałem, gra garściami czerpie z założeń znanej w Polsce animacji.
Max: The Curse of Brotherhood to kolorowa gra platformowa, która choć zadebiutowała w grudniu 2013 r. na konsoli Xbox One, dopiero teraz doczekała się translokacji na PlayStation 4. Wciąż jednak potrafi zauroczyć klasyczną formułą, pięknymi animacjami oraz doskonałym tłem muzycznym, jednocześnie pozytywnie zaskakując manipulacją otoczenia.
Oto bowiem główny bohater gry przemierza kolejne światy w taki sposób, aby w wyznaczonych ku temu miejscach powoływać do życia elementy umożliwiające dalszą rozgrywkę. W efekcie osoba grająca tworzy „zaczarowanym ołówkiem” liany, niezbędne do dokładnej eksploracji terenu strumienie wody lub zwisające z drzew gałęzie umożliwiające zabawę. Dodatkowo z poziomu na poziom trudność stawianych przed graczem zagadek wzrasta proporcjonalnie do poznanych umiejętności, w wyniku czego nie dopada go nuda, w tym ta powodowana oczywistością niektórych rozwiązań.
Wspomniane wcześniej odwiedzane levele, ich struktura, złożoność i warstwa artystyczna cieszą zmysły. Poziomy są zaprojektowane poprawnie koncepcyjnie, przez co Max: The Curse of Brotherhood jest odpowiednia zarówno dla dzieciaków, jak i dla osób nieco starszych – w zasadzie każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Aczkolwiek liniowość rozgrywki i (nazbyt) częste zapisy stanu gry mogą przez dorosłych graczy być odbierane jako uproszczenie rozgrywki. W sukurs przychodzi jednak oprawa graficzna przywodząca na myśl najnowsze produkcje studia Pixar, a urokliwości grze przydaje muzyka, która idealnie współgra z wydarzeniami na ekranie.
Jedynym wartym odnotowania mankamentem jest sterowanie. Analogowa gałka joypada niespecjalnie nadaje się do precyzyjnego kształtowania terenu, jak również do idealnego odwzorowania powierzchni, po której Max będzie stąpał – a jest to wymagane, aby recenzowany tytuł ukończyć. Po dłuższej chwili spędzonej z produkcją Flashbulb Games można się wprawdzie przyzwyczaić do tych „uroków”, ale w obrębie gry stawiającej na perfekcję takie rozwiązania nie powinny mieć miejsca. Nie zmienia to mojej opinii. Gra jest warta polecenia nie tylko najmłodszym; właściciele starszych PESEL-ów również odnajdą w niej radość, choćby wynikającą z interakcji z otoczeniem.