Skala sukcesu wiedźmińskiego cyklu Andrzeja Sapkowskiego – imponujące nakłady, dziesiątki przekładów, znana na całym świecie gra komputerowa, serie komiksów, a teraz jeszcze oczekiwany przez wielu z niecierpliwością serial Netfliksa – może przysłaniać nam pewną istotną prawdę: u źródeł tego wszystkiego wcale nie leży jakaś sprawna kampania marketingowa, zręcznie wygenerowany trend czy wielkie nakłady na promocję, tylko po prostu bardzo dobra literatura i dzieło jednego człowieka.
Droga
Sukces najpopularniejszego polskiego cyklu fantasy nie przyszedł od razu. I sam fakt, że ten sukces w ogóle osiągnął, może zakrawać na cud.
Pierwsze opowiadanie Sapkowskiego, pod jakże prostym tytułem Wiedźmin, ukazało się w 1986 r. na łamach miesięcznika „Fantastyka”, czyli jedynego w okresie schyłkowego PRL-u krajowego magazynu poświęconego literaturze fantastycznej. Autor, wówczas kompletnie nieznany, wysłał swój tekst na cykliczny konkurs pisma i zajął trzecie miejsce, co było tym większym sukcesem, że grono redakcyjne składało się z twardych zwolenników science fiction i z definicji nieufnie odnosiło się do fantasy. Kolejne opowiadanie ujrzało światło dzienne dwa lata później, na trzecie znów trzeba było czekać rok. Nic w tym dziwnego: Sapkowski pracował w branży futrzarsko-handlowej i miał inne rzeczy do roboty, a poza tym „Fantastyka” nie mogła zbyt często publikować jednego autora. Potem przyszedł rok 1989, wielka transformacja ustrojowa i spontaniczny kapitalizm, który pociągnął za sobą gigantyczny wysyp nowych wydawnictw. Uliczne stoiska zalała literatura popularna i gatunkowa, której wcześniej – bądź przez cenzurę, bądź z przyczyn finansowych – w kraju po prostu nie było. Istotną część