![](https://przekroj.org/app/themes/przekroj/public/images/arch-right.png?id=c8439856e49efddc949ed008b8c703f4)
Nigdy nie wierzyłem w istnienie wiedźm, południc, strzyg, zmór czy wieszczyc. Nawet kiedy byłem mały, nie przekonywała mnie postać szpetnej jędzy, rzekomo zjadającej czy duszącej dzieci. Gdy zaś rozpocząłem studia filozoficzne, stało się już dla mnie jasne, że podobne wyobrażenia to pozostałości dawnej epoki, popularne skutki braku sztucznego oświetlenia.
Wszystko zmieniło pewne przypadkowe spotkanie. Kiedy byłem z rodziną na grzybach, zauważyłem, że przygląda mi się jakaś kobieta i mamrocze coś pod nosem. Pomyślałem wtedy, że wariatka rzuca na mnie urok, i zaśmiałem się w duchu.
Przez wiele lat nie wiedziałem, na czym ten urok miał polegać, ale wyraźnie pamiętam pierwsze objawy, gdy z coraz większą trudnością obcinałem sobie paznokcie. Szczerze mówiąc, w końcu przestałem to robić. Chociaż uprawiałem sport, miałem problem z sylwetką – z dnia na dzień stawałem się bardziej przygarbiony. Z mojej twarzy zniknął zarost, zamiast niego pojawiły się wszechobecne zmarszczki i krosty. Któregoś razu obudziłem się z jedną kościaną nogą, ze starym szpiczastym kapeluszem na głowie i z miotłą w dłoni.
Dopiero niedawno wszystko zaczęło mi się łączyć w spójną całość. Wiem, że wcześniejsza niewiara była jedynie przejawem infantylnego buntu wobec mojego przeznaczenia. Dobrze czuję się w swojej nowej postaci. Mimo że bardzo słabo widzę, chodzę sama do lasu, zbieram grzyby, spaceruję. Tak naprawdę zawsze liczę na to, że spotkam tam jakichś ludzi i uprzykrzę im życie. Robię to z czystej złośliwości. Wydaje mi się, że czasem potrafię rzucić urok nawet na kogoś, kto tylko czyta to, co napisałam.
![ilustracja: Marek Raczkowski](https://przekroj.org/app/uploads/serdelia/articles/media/medium/6386086d13c02.jpg)