Wielokulturowe miasto i mnich ze smartfonem Wielokulturowe miasto i mnich ze smartfonem
i
"21 x Nowy Jork", reż. Piotr Stasik/materiały prasowe Against Gravity
Przemyślenia

Wielokulturowe miasto i mnich ze smartfonem

Dariusz Kuźma
Czyta się 10 minut

Nie istnieją badania, które by zdecydowanie wykazywały, w jaki sposób Internet nas zmienił czy zmienia. Trochę dlatego, że nie da się odseparować Internetu od tysiąca rzeczy, które także się zmieniają i na nas wpływają. Ale na pewno jest coś, co bardzo zmieniło naszą codzienność – smartfon. To niewielkie pudełeczko ukradło ludziom wyobraźnię – mówi Dariuszowi Kuźmie Piotr Stasik, reżyser filmu dokumentalnego 21 x Nowy Jork.

Dariusz Kuźma: Dlaczego na miejsce obserwacji współczesnego człowieka wybrałeś nowojorskie metro, a nie, na przykład, kultowy Central Park czy symboliczny Times Square?

Piotr Stasik: Z jednej strony na peronach przewija się cały przekrój społeczny tego miasta – jeżdżą nim i bankierzy, i bezdomni poeci, z drugiej jest to miejsce, gdzie przez moment wszyscy się zatrzymują i można wtedy dokładnie przyjrzeć się ich twarzom. W nowojorskim metrze przypomniała mi się licealna zabawa, w której z kolegami stawaliśmy na ulicy i próbowaliśmy zgadnąć zawód człowieka, patrząc tylko na jego twarz. Decydując się na metro i Nowy Jork, miałem jednak poczucie, jakbym przystępował do filmowego samobójstwa – to jest miasto pokazane w tylu filmach… Co można nowego powiedzieć? Jak nie wpaść w jakiś schemat?

Gdzie zatem pomysł na film, który nie powtarzałby tego, co dziesiątki innych?

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

To miała być zupełnie inna opowieść. Chciałem opowiedzieć o wolności. O tym, czego – jak uważam – brakuje Polakom. O poszukiwaniu siebie, dochodzeniu do prawdy, o tym, jak żyć, nie bojąc się odchodzić od stereotypów w myśleniu. Oczywiście zewnętrznym przejawem tej wolności jest strój i sposób zachowania – i to uderza najbardziej przy pierwszej wizycie w Nowym Jorku. Pewien luz, który nie jest jednak cwaniacki. Raz ktoś nadepnął mi w metrze na but tak, że on mi spadł. Nagle cały ten spieszący się gdzieś tłum stanął, żeby pomóc mi go założyć. I druga sytuacja: zmęczeni nowojorczycy zasypiają w metrze i kładą głowę na ramieniu nieznajomego sąsiada. Nikt jej nie odpycha. Ten luz i uśmiech na co dzień są u nas wyśmiewane jako przejaw czegoś nieszczerego, zewnętrznej fasady. Być może tak jest, ale czy to w czymś przeszkadza? A jak bardzo pomaga w przeżywaniu codzienności! Czy jednak lepiej być ciągle naburmuszonym? Po jednej z wizyt w Stanach uśmiechnąłem się do policjanta i sprawa skończyła się w sądzie. On uznał, że ja go wyśmiewałem.

"21 x Nowy Jork", reż. Piotr Stasik/materiały prasowe Against Gravity
„21 x Nowy Jork”, reż. Piotr Stasik/materiały prasowe Against Gravity

Dobrze zrozumiałem, że chciałeś zrobić film o nowojorskiej wolności z przesłaniem dla ludzi w Polsce?

Z takim – przyznaję, nieco naiwnym – pomysłem rozpocząłem projekt: zrealizować film dla Polaków, żeby przestali być tacy spięci w codziennym życiu, ale też, żeby przestali myśleć schematami w swoim życiu. Gdy jednak zagłębiłem się życiorysach nowojorczyków, przyznaję, znalazłem więcej zagubienia niż wolności. Albo inaczej: znalazłem zagubienie, które jest ceną za wolność, za poszukiwanie. W końcu dotarło do mnie, że Nowy Jork nie istnieje. Że Nowy Jork to tylko mit. Pod tą filmową, piękną scenografią kryje się koszmarnie nieprzyjazne miasto. Ludzie żyją w marnych warunkach, w ciągłym stresie, bez większych perspektyw na zmianę, ceny rosną nieproporcjonalnie do oferowanych możliwości. Fakt, możesz ubierać się, jak chcesz, ale nie masz czasu, żeby się tym cieszyć, bo musisz wciąż harować, żeby zarobić na możliwość marzenia, że kiedyś „ci się uda”, że coś się zmieni.

Innymi słowy, ludzie, z którymi rozmawiałeś w metrze, byli wolni, zmieniali partnerki i partnerów jak rękawiczki, mogli dowolnie eksperymentować z własną tożsamością, lecz byli niewolnikami kulturowych mitów i marzeń wpojonych im przez kino i telewizję?

Badania wykazują, że szansa na to, że we współczesnym Nowym Jorku z pucybuta staniesz się milionerem, jest tak nikła, że praktycznie iluzoryczna. Że większą szansę na sukces masz w… Indiach. Problem leży nie tylko w kulturze masowej, ale też w samych nowojorczykach, którzy zdają się tego nie zauważać. Zjeździłem z 21 x Nowy Jork festiwale na całym świecie, odbyłem dużo ciekawych dyskusji, również krytycznych, ale tylko w Stanach Zjednoczonych, wliczając w to Nowy Jork, film przeszedł bez echa. Nie mam oczywiście na to żadnego potwierdzenia, ale wydaje mi się, że stało się tak dlatego, że opowiada o czymś, czego oni nie chcą usłyszeć – że to miasto to trup. Między innymi przez miliony turystów, którzy zadeptali to, co w nim najciekawsze. Symbolem tego jest Times Square – to dla mnie też symbol tego, do czego doszła nasza cywilizacja.

"21 x Nowy Jork", reż. Piotr Stasik/materiały prasowe Against Gravity
„21 x Nowy Jork”, reż. Piotr Stasik/materiały prasowe Against Gravity

W sensie wizualnego przesytu?

Nie tylko. Times Square to kawałek krzywo wybetonowanej i zaasfaltowanej przestrzeni otoczonej wielkimi ekranami z reklamami. Wygląda gorzej niż spacerniak w więzieniu. A ludzie wydają koszmarne pieniądze, żeby przylecieć tam z różnych miejsc globu i zrobić sobie selfie. To jest jakiś rytuał samozagłady ludzi z całego świata. Oszołomieni światełkami, tłumem i dymem od hot dogów turyści wchodzą na plac i z automatu wyciągają telefony, żeby zrobić sobie zdjęcie. Co nimi kieruje, kiedy wrzucają te selfie na Instagrama czy Facebooka? Chęć podzielenia się radością czy bardziej budowanie społecznego prestiżu? Cokolwiek to jest – dla kogoś, kto przygląda się temu dłużej, wygląda jak chocholi taniec na koniec świata.

Turyści uświadamiają sobie na miejscu, że nie było warto?

Wyglądają jak zombie. Dotarli do tej upragnionej krainy, ale ona nie dorasta do ich wyobrażeń, więc chodzą tam i z powrotem, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, trochę zaskoczeni, trochę zniesmaczeni. Przez ten rytuał końca świata przechodzi 50 milionów ludzi rocznie. Efektem ubocznym jest to, że ceny są w Nowym Jorku windowane do takich absurdalnych poziomów, że prawdziwi mieszkańcy miasta muszą uciekać coraz dalej od centrum. W związku z tym nie ma tam już czasu na bycie sobą, na eksperyment, wszyscy zapieprzają, żeby móc po prostu jakoś się utrzymać. Turyści zabili zresztą ducha nie tylko tego miejsca.

Sądzisz, że dlatego tak chętnie ludzie dzielili się refleksjami oraz dość intymnymi detalami z anonimowym człowiekiem z kamerą, który zaczepiał ich w metrze?

Byłem bardzo zaskoczony, że mówią mi tak osobiste rzeczy. Czasami przyznawali się nawet do popełnionych przestępstw. A przecież nie wiedzieli, kim byłem, co tak naprawdę zrobię z tymi nagraniami. Po pewnym czasie zrozumiałem, że rzeczywiście nie mają po prostu komu o tym opowiadać, że są kompletnie samotni w swojej niedoli. Kontakt z nimi mnie również dużo kosztował, bo to nie były wywiady, tylko rozmowy. Musiałem dać w każdej coś siebie. A potem musiałem ten film odchorować. Przez ponad rok po zakończeniu zdjęć walczyłem z poważną depresją. Najgorsze było poczucie, że tak wygląda nie tylko Nowy Jork, że w tym mieście tylko bardziej to widać, że dzieje się tam wcześniej.

Przeszedłeś dość intensywną drogę: od zachwytu Nowym Jorkiem i jego możliwościami, jego wolnością, po nakręcenie dokumentu o kulturowym i emocjonalnym zniewoleniu. Wychodzi na to, że spięci Polacy i obywatele krajów postkomunistycznych, „zacofani” przez dekady względem Zachodu, mają jednak nad nim niespodziewaną przewagę?

W tym sensie tak. Ciekawszy jest przypadek Rosji. Nakręciłem tam dwa filmy i byłem kilkanaście razy. Rosjanie żyją w państwie totalitarnym, jednak pewna sfera ich wolności osobistej jest dużo większa niż w Polsce, nie wspominając nawet o Stanach Zjednoczonych. Co więcej, w ich życiu jest też miejsce na mistycyzm, jakąś transcendencje, których w społeczeństwach Zachodu nie spotykam. Nie opowiadam się bynajmniej za zniewoleniem i totalitaryzmem. Jestem socjologiem z wykształcenia i fascynuje mnie kulturowa i społeczna odmienność rosyjskiej wersji wolności. Po jednej stronie totalitaryzm, po drugiej zagubienie. Zjeździłem cały świat w poszukiwaniu miejsca dla siebie i żadnego nie znalazłem. To mnie doprowadziło do tego, że poczułem ochotę na wycofanie się z życia społecznego, poszukania życia w innych wymiarach. Widzę teraz, że stąd pomysł na mój najnowszy film dokumentalny Odmienne stany świadomości, opowiadający o autyzmie z perspektywy osób autystycznych.

Współczesność kojarzy nam się z technologiczną wolnością i zniewoleniem, z wirtualnym światem Internetu i cyfrową samotnością, ale czy zniewolenie i samotność nie były zawsze częścią ludzkiej historii? Czy nie dostaliśmy po prostu narzędzi, które spotęgowały to, co już tkwiło w ludzkiej naturze?

Nie istnieją badania, które by zdecydowanie wykazywały, w jaki sposób Internet nas zmienił czy zmienia. Trochę dlatego, że nie da się odseparować Internetu od tysiąca rzeczy, które także się zmieniają i na nas wpływają. Ale na pewno jest coś, co bardzo zmieniło naszą codzienność – smartfon. To niewielkie pudełeczko ukradło ludziom wyobraźnię. Kiedyś, by skorzystać z Internetu, należało wrócić do domu, usiąść przy komputerze, a teraz mamy go cały czas pod ręką. Niektórzy nawet pod prysznicem. I nie potrafimy się oprzeć. Kiedyś przed snem czytało się książki, dziś wiadomości i plotki w Internecie. Coraz mniej jest rozwoju osobistego, coraz więcej pustej przyjemności. Każdego roku wydaje się miliardy dolarów, żeby jak najdłużej zatrzymywać uwagę użytkowników na cyfrowych treściach. A my, nawet jeśli jesteśmy tego świadomi, to i tak jesteśmy niewolnikami.

"21 x Nowy Jork", reż. Piotr Stasik/materiały prasowe Against Gravity
„21 x Nowy Jork”, reż. Piotr Stasik/materiały prasowe Against Gravity

Trudno faktycznie o optymizm, gdy Internet, narzędzie umożliwiające poznawanie świata z różnych perspektyw, jest dla wielu ludzi okazją do oglądania porno lub czytania plotek.

Gdy wymyślam filmy czy piszę scenariusze, Internet jest dla mnie jednym z głównych sposobów na zdobycie inspiracji. Dzięki niemu mam dostęp do niszowych filmów, fotografii, cytatów. Ale tego, jak dotrzeć do tych treści, nikt nie uczy ani dorosłych, ani dzieci w szkołach. Słyszę, co młodzi robią na lekcjach informatyki, rysują jakieś buźki w programie Paint… Nie ma lekcji, które dałyby im sitko do Internetu, pozwalały odróżniać, co jest prawdą, a co iluzją. Większość z nich wierzy, że zostanie youtuberami i bez wysiłku zarobi wielkie pieniądze. Nie lepiej jest z dorosłymi. Przez to demokracja przegrywa z Internetem. Przy okazji festiwali czy warsztatów dużo podróżuję, po całym świecie i widzę na własne oczy, że ten proces zachodzi w zasadzie wszędzie.

Również w tzw. krajach Trzeciego Świata?

Tak się złożyło, że przebywałem w Birmie, gdy wprowadzono w całym kraju Internet i telefony komórkowe. Byli długo zamknięci na to, co napływało z zewnątrz, a tu nagle skok społeczno-kulturowy. W świat rodem z XIX w. – drewniane domki bez prądu itp. – trafiło coś tak potężnego i uzależniającego. Ludzie zachłysnęli się możliwościami, ale nie byli przygotowani, dlatego wiele osób wrzucało do sieci nagrywane w domu filmy porno, często nie zdając sobie sprawy, że oprócz nich czy znajomych cały świat będzie mógł to oglądać. W Birmie zresztą powstał zalążek scenariusza 21 x Nowy Jork. Pojechałem tam szukać spokoju, odciąć się od cywilizacji. Znalazłem położony w górach klasztor, w którym chciałem pobyć sam ze sobą, a tam, w totalnej pustce, powitał mnie 90-letni mnich, wyciągnął z zadowoleniem i dumą smartfon i poprosił o dodanie do znajomych na Facebooku…

I faktycznie nowojorskie metro zaczyna jawić się jako współczesna cywilizacja Zachodu w pigułce…

Na przykładzie Nowego Jorku można zaobserwować kierunek, w którym zmierza nasza cywilizacja. Zakodowane gdzieś w nas nienasycenie doprowadzi w końcu do samozagłady.

Też masz wrażenie, że mimo napływających zewsząd głosów, że pandemia zmieniła świat na zawsze, nie zmieni się tak naprawdę aż tak dużo? Że wzrosną zapewne różnice klasowe i podziały ideologiczne, ale sama ludzkość – a przynajmniej szeroko rozumiany Zachód – wróci do starych nawyków i rytuałów?

Moim zdaniem niewiele się zmieni. Widać, że ludzie znudzili się życiem w stanie alarmowym i chcą wrócić do tego, co mieli. Noszenie maseczek i życie w zamknięciu było metodą radzenia sobie ze strachem. To był najbardziej spektakularny, chociaż pewnie mało adekwatny sposób na radzenie sobie z tą sytuacją. Bo to dużo zmieniało, każdy czuł, że coś robi. Dzisiaj maseczek coraz częściej nie nosimy, a ludzie wrócili do sklepów i kupują jeszcze więcej niż kiedyś. I będą prawdopodobnie dalej tak robić, choćby tylko po to, żeby jeszcze bardziej się w tym wszystkim zapomnieć. Skoro idzie koniec świata, to trzeba się jeszcze zabawić, prawda? Ludzie tkwili przez kilka miesięcy w zamknięciu, ale nie byli przeważnie sami, nie mieli czasu na przemyślenia, na przemianę. Odwrotnie – życie w niepewności, w przymusowym zamknięciu i bliskości wprowadziło jeszcze większe problemy. Większość moich znajomych mówiła, że mimo wolnego czasu nie jest w stanie się skupić, przeczytać książki. Życie w strachu nie zmieni nas w dobrych ludzi. Ludzkość przeszła przez większe pandemie i to jej nie zmieniło. Mam pomysły, co można zrobić, i mam nadzieję, że uda mi się o tym opowiedzieć w następnych filmach.

Czytaj również:

Samotne duchy metro-polis Samotne duchy metro-polis
Przemyślenia

Samotne duchy metro-polis

Jakub Popielecki

Na przełomie lat 20. i 30. XX w. dynamicznie rozwijające się miasta i równie dynamicznie rozwijające się kino spotkały się na chwilę pod szyldem tzw. symfonii miejskich. Filmowcy pokroju Waltera Ruttmanna czy Dzigi Wiertowa chwycili wówczas za kamery celem uchwycenia na gorąco rytmu, w jakim pulsuje metropolia. Nakręcone przez nich awangardowe dokumenty – Berlin: Symfonia wielkiego miasta (1927 r.) czy Człowiek z kamerą filmową (1929 r.) – stanowiły dynamiczną pocztówkę chwytającą Zeitgeist. I stanowią ją do dziś. Tymczasem, w ciągu niemal 100 lat, jakie upłynęły od czasów symfonii miejskich, kino i miasta zdynamizowały się jeszcze bardziej – ale też spowszedniały. Przy okazji przybyło innych środków przekazu, innych mediów. Mimo to miasto i jego arterie wciąż pozostają kluczowym węzłem komunikacyjnym, swoistym fizycznym hardware’em wobec internetowego, bezcielesnego software’u. Przypomina o tym 21 x Nowy Jork, dokument będący symfonią miejską na dzisiejsze czasy.

Film Piotra Stasika ładnie zresztą przegląda się w 7-minutowym Manhatta (1921 r.) Charlesa Sheelera i Paula Stranda, uznawanym za prekursora „symfonicznego” gatunku. Podobnie jak Sheeler i Strand Stasik kieruje przecież swój obiektyw na Nowy Jork. W filmie Amerykanów obrazy miasta przeplatane były fragmentami pism Walta Whitmana, u Polaka komentarz tworzą natomiast strzępy wypowiedzi bohaterów układające się w poetycki strumień świadomości. Znamienna zmiana perspektywy. Manhatta stanowił pean na cześć miasta, nowojorskie ulice oglądaliśmy w nim z uprzywilejowanej, „obiektywnej” perspektywy, „czytaliśmy” je przez pryzmat słów poety przyglądającego się gwałtownemu rozwojowi Stanów Zjednoczonych. Tymczasem już sam tytuł filmu Piotra Stasika sugeruje fragmentaryczność spojrzenia. Stasik – nie-Amerykanin, obcy – patrzy z parteru, nawet niżej: z poziomu podziemi metra. Jego kamera jest blisko ludzi, a ich głosy układają się w wielokształtną, wielojęzyczną narrację. I jeśli z tego gąszczu wyłania się jakaś myśl przewodnia, jakiś punkt wspólny, to daleko mu do podniosłego, afirmacyjnego tonu sprzed prawie 100 lat.

Czytaj dalej