Niech się niesie aż po Chiny:
„Przekrój” ma dziś urodziny!
Z tej okazji (żyj nam zdrowo!)
skrobnę o nim to i owo.
Jak to było? Koniec wojny.
Kraków. Marian mówi: „Oj, wy-
dałbym w Polsce takie pismo,
co się robi lekko!”. I stąd
ów tygodnik, który prędko
stał się na talenty wędką:
Waldorff, Lengren, Kern i Mrożek,
Hoff, Kamyczek oraz (Boże!)
gęś zielona, bury Fafik,
nawet się i Miłosz trafił.
Święty Józef, Artur Rojek
(chyba coś tu sobie roję).
Świat się zmieniał, legły mury,
przeminęły dyktatury.
(Przeminęły? Tu dygresja:
tak i nie. To sporna kwestia).
Dziś redakcja jest na Marsie
Można? Można! „Przekrój” stał się
czymś na kształt kosmicznej bazy:
kwaterują tu pegazy,
zjawy senne, kosmoludzie,
kosmopsy śpią w kosmobudzie.
Kosmoprzekrój, kosmoheca.
Czy wciąż warto? Tak, polecam!
Jest fundacja i jest pismo
(dzięki, Tomku!). Stąd już blisko
do portalu (w dwóch językach).
Jest co śledzić, jest co czytać.
Płynie rubryk wartka rzeka,
piesek miauczy, kotek szczeka.
Czyta Piotrek, czyta Ela,
czyta Kasia Konfacela.
W czasie suszy i zarazy
czyta Jankiel i Gerwazy.
„Przekrój” w formie oraz treści
niech nam żyje i szeleści!