Było jak w teatrze, wiatr bujał nami jak kołyską,
czekałam, aż prom zabierze mnie na drugą
stronę, mewy próbowały przysiąść na barierkach,
ale wiatr podrywał je do lotu.
Mierzeja jest wąska, każda droga nad morze ma
piętnaście minut, gdzie mieszka tylko właściciel
sauny, który otwiera mi drzwi i mówi prostymi
słowami, jak z ewangelii Łukasza, a jego blizna
niczym linia brzegowa biegnie przez środek twarzy.
Sauna nieczynna, nic się nie stało, morze huczało,
na stole stały dwa talerze po ciepłej zupie. I trochę
tak się czułam, jakbym dostała prezent, najlepszy,
bo wcale się go nie spodziewałam, jak lisa, który
przebiegł mi drogę w lesie.
Komentarz autorki:
Ciężko mówi się o poezji, a co dopiero – o swojej. Mogę tylko powtórzyć to, co powiedziałam w wierszu. Napisałam go w Kłajpedzie, tuż po Wigilii, odwiedzili mnie przyjaciele, w drodze do Nidy, na Mierzei Kurońskiej. Pragnęliśmy pójść do sauny, ale wcale nie żałuję, że była zamknięta.