Kwarantanna Jerzego Mroźnego to bardzo udany kryminał wzorowany na klasyce, szczególnie przypominający te powieści Agathy Christie, w których zasadą jest, że wszystkie postaci przebywające w jednym pomieszczeniu są podejrzane.
Oto końcówka zimy roku 2020, tajemniczy wirus szaleje po świecie, zarażona, wielopokoleniowa rodzina zostaje zamknięta w domu jednorodzinnym na przedmieściach: są odcięci od świata, sami, z otyłym jamnikiem. Nagle umiera jedna z osób; bohaterowie i czytelnicy szybko się domyślają, że nie z powodu zarażenia. Morderca to najwidoczniej jeden z familiantów. Wszyscy udają, że mają świetne humory: ojciec pali w kominku, matka piecze struclę z powidłami, ale groza czai się w powietrzu. Kto zabił? Kto zabił? – to pytanie powraca jak bumerang do głów naszych bohaterów, zaburzając im sen.
Niebawem pojawia się kolejny trup, a potem następny; każdy rozdział ma makabryczny finał.
Niestety, w tym miejscu muszę sformułować pewną uwagę krytyczną względem utworu Mroźnego. Znakomicie skonstruowane napięcie zostaje bowiem zaprzepaszczone w rozczarowującym rozwiązaniu: nie musimy być mistrzami dedukcji, by zrozumieć, kto zabijał, bo ostatecznie w domu pozostaje tylko jedna z postaci.
Podejrzewam, że Mroźny wpadł w pułapkę nakreślonej przez siebie fabuły: skoro wszyscy byli zakażeni, po pierwszym morderstwie nie mógł wprowadzić do akcji zewnętrznego śledczego czy detektywa i powyższe rozwiązanie wydało mu się jedynym możliwym.
Niemniej z pewnością warto Kwarantannę przeczytać, szczególnie że mimo wspomnianych niedociągnięć zakończenie daje pewną satysfakcję czytelniczą (powiem tylko tyle, że ostatecznie w domu nie pozostaje żywe żadne ludzkie istnienie).