No i poluzowali kwarantannę. Dużo osób zaczyna wychodzić – moje okno minęła dziś piątka Hatifnatów, Bobek, a chwilę potem goniący go Ryjek (krzyczał, że Bobek ukradł mu złotą monetę), dwie Filifionki i trzy Paszczaki z kijkami do nordic walkingu. Wydaje mi się, że jednym z nich był ten Paszczak, który przyszedł tu kiedyś pilnować, żeby nikt nie wychodził. Ale nie jestem pewny.
Teraz, kiedy obostrzenia zdjęto, powinienem natychmiast ruszyć na wędrówkę. Ale sam nie wiem. Wczoraj przyszedł Muminek, też pytał, czy sobie pójdę. Rozmawialiśmy przez drzwi – Mamusia kazała mu uważać i ja też myślę, że ma rację. Chyba.
To „chyba” jest ciężkie do zniesienia. Nic nie wiemy na pewno, wszystko jest mgliste. Czy ta straszna zaraza już mija, jak twierdzi Muminek? Czy przeciwnie, dopiero się rozkręca, jak twierdzi Piżmowiec? Rzadko mi się zdarza tak bardzo nie wiedzieć, co robić. Zazwyczaj wiem – rano trzeba uprzątnąć obozowisko, potem wyruszyć, iść miarowym tempem. Albo – kiedy jestem w Dolinie – iść do Domu Muminków, zjeść z nimi śniadanie, a potem pójść z Muminkiem na most… A teraz nie wiem. Dziwaczne.
Mimo wszystko zacząłem wychodzić na dłuższe spacery. W końcu i tak lubię chodzić sam, a odstępy od innych zachowywałem zawsze. Dzisiaj byłem w lesie za Doliną. Wydaje mi się, że wiosna jest jeszcze bujniejsza i bardziej zielona niż zwykle, ptaki głośniej śpiewają, a leśny drobiazg bardziej szura w zaroślach. To pewnie dlatego, że tyle siedziałem w domu. Wszystko jest kwestią punktu odniesienia – jak powiedział kiedyś Tatuś Muminka.
Więc spacery – tak, wędrówka – jeszcze nie. Jak długo to potrwa – oczywiście nie wiem. Otworzyłem okno i wieczorne powietrze wpada do pokoju. Ależ te kwiaty pachną! Naprawdę mocniej niż w ubiegłych latach. Albo to ten punkt odniesienia.