U schyłku zimnej wojny tytułowa bohaterka książki fotograficznej Michała Szlagi Brama była najważniejszą bramą w Polsce, może nawet w całej Europie Wschodniej. Mogła stać się łukiem triumfalnym, ale skończyła jako wrota do krainy resentymentów, niespełnionych nadziei, zbiorowego kaca i symboli, które przypominają zombi: wyglądają jak żywe, ale tak naprawdę są już martwe.
Mowa o bramie nr 2 do Stoczni Gdańskiej, tej, która w roku 1980 widniała na pierwszych stronach gazet całego świata, a po roku 1989 miała stać się symbolem zwycięstwa demokracji nad autorytaryzmem.
Gdyby na tym skończyć jej historię, byłaby to świetna opowieść o triumfie zwykłych ludzi połączonych niezwykłą solidarnością.
Michał Szlaga nie zajmuje się jednak dziejami upadku komunizmu. Swoją opowieść zaczyna na początku XXI w. Komunizm jest dawno obalony. Teraz – o, ironio – Stocznia Gdańska, która miała być symbolem jego upadku, sama upada i to tak dokumentnie, że zostaje z niej właściwie tylko brama. Rzecz w tym, że w odróżnieniu od stoczni, prowadzącej do niej bramy łatwo zamknąć się nie da. I o tym opowiada książka Michała Szlagi, która mogłaby posłużyć za fotograficzne epitafium dla III RP.
***
Proces przemiany bramy nr 2 w symbol rozpoczął się w 1970 r. Prowadziła wówczas do Stoczni Gdańskiej im. Lenina, kompleksu przemysłowego, który powstał z połączenia i rozbudowy zakładów pochodzących jeszcze z czasów pruskich, stając się jednym z największych miejsc pracy w PRL.
Stocznia rozciągała się na obszarze blisko 100 ha i w najlepszych czasach zatrudniała 18 tys. osób. Położona na lewym brzegu Martwej Wisły, w pobliżu historycznego śródmieścia Gdańska, była czymś w rodzaju miasta w mieście. Prowadziło do niego pięć bram, jednak najwięcej pracowników przekraczało codziennie tę z numerem 2.
16 grudnia 1970 r. polała się przed nią krew. W Stoczni Gdańskiej trwał strajk; zakład otoczony był przez wojsko, które ostrzelało wychodzących pracowników. Wielu stoczniowców zostało rannych, dwóch zginęło. W czasie wydarzeń Grudnia’70 na Wybrzeżu śmierć poniosło kilkadziesiąt osób. Najwięcej zabitych padło w Gdyni, ale to plac przed bramą nr 2 stał się głównym miejscem upamiętnienia tragedii. Już w latach 70. społeczność zakładu zabiegała o postawienie w tym miejscu pomnika poświęconego poległym stoczniowcom. Przez całą dekadę władze pozostawały głuche na te żądania, ale musiały im ulec w 1980 r. po wybuchu strajków, które doprowadziły do powstania Solidarności.
To właśnie wtedy brama nr 2 z lokalnego symbolu zmieniła się w międzynarodową ikonę. W 1980 r. za nią znajdowali się robotnicy prowadzący okupacyjny strajk, a przed nią wspierający ich mieszkańcy Gdańska oraz dziennikarze z polskich i zagranicznych mediów. Pod imieniem Lenina, na bramie nr 2 pojawił się obraz Matki Boskiej, Jana Pawła II, kwiaty, którymi sympatycy strajku dekorowali wrota zrewoltowanego kombinatu, a także napis parafrazujący słynne hasło z Manifestu Komunistycznego: „Proletariusze wszystkich zakładów łączcie się”. Na bramie umieszczono też słynne 21 postulatów strajkowych, wypisanych na drewnianej tablicy, niczym tezy, które Marcin Luter przybił do wrót kościoła w Wittenberdze. No i przede wszystkim brama stała się trybuną, z której do tłumów przemawiał charyzmatyczny lider protestu, elektryk Lech Wałęsa.
16 grudnia 1980 r., w czasie karnawału Solidarności, przed bramą stanął postulowany przez stoczniowców pomnik ofiar Grudnia’70. Trzy monumentalne stalowe krzyże z cytatem z emigracyjnego, zakazanego w PRL poety Czesława Miłosza, który kilka dni wcześniej dostał Nagrodę Nobla, ostatecznie przypieczętowały symboliczny wymiar miejsca.
Tego wymiaru nie zignorował reżym generała Jaruzelskiego, kiedy wprowadzał stan wojenny by zdławić ruch, w który przerodziła się Solidarność.
16 grudnia 1981 r. czołgi staranowały legendarną bramę nr 2, by utorować drogę oddziałom wysłanym do spacyfikowania stoczni. Nieprzypadkowo szturm nastąpił w rocznicę masakry z 1970 r.; pogięta, zmiażdżona gąsienicami brama miała posłużyć za dosadną metaforę złamania oporu robotników. Stan wojenny okazał się jednak nie tyle pokazem siły autorytaryzmu, ile ostatnim gwałtownym, ale przedśmiertnym paroksyzmem jego agonii. Nie minęło osiem lat, a system, który czołgami szturmował zakłady przemysłowe, rozleciał się, Lech Wałęsa znów pokazywał znak wiktorii. Poczęta w Stoczni Gdańskiej Solidarność triumfowała. Nie bez racji przypisywała sobie rolę awangardy, która rozpoczęła proces demokratyzacji Europy Środkowej.
To właśnie był moment, w którym słynna brama mogła zmienić się w łuk triumfalny. Zmieniła się jednak w coś zupełnie innego.
***
Kiedy 31 sierpnia 1980 r. Lech Wałęsa stojąc na bramie nr 2 obwieszczał zgromadzonym przed nią tłumom zwycięstwo strajku i przyjęcie przez władze postulatów stoczniowców, Michał Szlaga miał dwa lata. Kiedy upadał komunizm, chodził do podstawówki. Stocznię zaczął fotografować na przełomie wieków jako student gdańskiej ASP. I robił to przez następne kilkanaście lat, również wtedy, kiedy był już wziętym fotografem prasowym i artystą regularnie goszczącym w najważniejszych instytucjach sztuki w Polsce.
Szlaga jest Kaszubą, Pomorzaninem, wychowywał się w Kartuzach pod Trójmiastem. Do stoczni trafił w 1999 r. Potem w niej zamieszkał. Był jednym z twórców, którzy w pierwszej dekadzie obecnego stulecia żyli i pracowali w funkcjonującej na jej terenie Kolonii Artystów. Kiedy kolonia została w 2007 r. zlikwidowana, artysta znalazł sobie mieszkanie przy placu Solidarności. Z okna miał widok na bramę nr 2. Fotografował wiele rzeczy na różnych kontynentach, ale to stocznia stała się jego wielkim tematem, by nie powiedzieć: obsesją.
Kiedy Szlaga robił pierwsze zdjęcia w stoczni, to, podobnie jak za czasów pierwszej Solidarności, miała ona do opowiedzenia coś ważnego na temat sytuacji w Polsce – tyle tylko, że teraz była to zupełnie inna narracja. 10 lat po upadku komunizmu stocznia opowiadała o globalizacji, kryzysie wielkiego przemysłu, prywatyzacji, inwestorach, których inwestycje polegały raczej na zwijaniu niż rozwijaniu zakładu, deweloperach planujących budowę nowej dzielnicy, ale póki co wyburzających kolejne, w tym również zabytkowe fragmenty kompleksu. Była to także opowieść o zwolnieniach i lądowaniu na bruku. Wyszło na to, że robotnicy obalając komunizm, piłowali gałąź, na której siedzieli. Owszem, wywalczyli wolność, ale dla wielu okazała się wolnością do szukania sobie nowej roboty. Której nie było. W nowej Polsce, o którą z takim zapałem walczyli w latach 80., nie tylko stocznia okazała się nierentownym problemem, niemieszczącym się w postindustrialnej, zglobalizowanej ekonomii neoliberalnej. Za przeżytek uznano także klasę robotniczą w dawnym rozumieniu. Zmieniła się teraz w zasoby ludzkie, a z tymi kapitalizm poczynał sobie szorstko, bez sentymentów zaliczając część z tych „zasobów” do rzekomo nieuniknionych „ofiar transformacji”.
***
Trzeba oddać trójmiejskim artystom, że znaleźli się w awangardzie dyskusji o dziedzictwie stoczni i miejscu tej spuścizny we współczesnej rzeczywistości. W 2000 r., w 20. rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych, w dawnej stoczniowej Sali BHP, kolejnym historycznym miejscu związanym z narodzinami niezależnych związków zawodowych, otwarta została wystawa Drogi do wolności. Kuratorem projektu było gdańskie CSW Łaźnia. Stanowił ciekawą próbę wyrwania pamięci o Solidarności z neoromantycznego, bogoojczyźnianego dyskursu. W wystawie wzięli udział trójmiejscy artyści, którzy wprowadzali do historycznej narracji nowoczesny język krytycznej sztuki. Działania te były kontynuowane przez społeczność Kolonii Artystów, a także Instytut Sztuki Wyspa. Politycy chętnie odwoływali się do chwalebnej przeszłości. Ludzie kultury zadawali tymczasem pytania o problematyczną teraźniejszość i przede wszystkim o coraz bardziej niejasną przyszłość tego miejsca. Od początku XXI w., jednym z najbardziej donośnych głosów w tej debacie stał się ten należący do Michała Szlagi.
W 2013 r. artysta wydał książkę fotograficzną Stocznia. W wywiadzie, którego parę lat później udzielił „Gazecie Wyborczej” mówił: „W zasadzie prawie usunąłem «Solidarność» i żurawie, czyli to, z czym Stocznia się kojarzy. Chciałem wskazać, że Stocznia to nie tylko Solidarność i że istniała już na sto lat przed powstaniem Ruchu, oraz że Stocznia to nie tylko efektowne z daleka żurawie. Skupiłem się na wspaniałej architekturze i układzie urbanistycznym miejsca”.
Brama, narodziła się z tej samej pasji, co Stocznia, ale to zupełnie inna książka. Pojawia się w niej zarówno co i raz logo Solidarności, jak i ludzie, którzy jednoczyli się kiedyś pod tym znakiem, a dziś rozumieją go na odmienne sposoby i stoją po różnych stronach barykady.
Na kartach książki Szlagi wokół bramy trwa nieustanny ruch: raz wydaje się, że to polityczna trąba powietrzna, innym razem, że chocholi taniec, przy czym jedno nie wyklucza drugiego.
***
W tym samym 1999 r., w którym Szlaga robił na terenie stoczni swoje pierwsze zdjęcia, prowadząca do niej brama nr 2 została wpisana do rejestru zabytków województwa pomorskiego, a w 2014 r. Unia Europejska wyróżniła ją znakiem dziedzictwa europejskiego. Te zaszczytne tytuły pieczętowały przemianę bramy z wejścia do zakładu przemysłowego w zabytek i pomnik. Od dawna nie prowadzi do stoczni, ponieważ za nią rozciąga się szczere pole. Aby w nie wejść nie trzeba przekraczać bramy, wystarczy po prostu przejść obok niej, bo nie istnieje żaden mur, którego byłaby częścią.
Książka Szlagi to cegła. Otwiera ją zwięzłe historyczne wprowadzenie Romana Nieczyporowskiego; a sam Szlaga ogranicza się do wiersza – kolażu z zasłyszanych pod bramą głosów polityków, demonstrantów, przechodniów, zwykłych ludzi. Poza tym ta opowieść obywa się bez słów, bez tekstu; głos ma 1219 niepodpisanych zdjęć. Wiele? Owszem, ale to tylko wierzchołek góry lodowej; przygotowując tę publikację artysta i odpowiedzialna za projekt graficzny Sylwia Chmielarz, pracowali na 45 tys. skanach z ponad 6 tys. fotografii wykonanych w ciągu kilkunastu lat prostym, kieszonkowym analogowym aparatem Olympus MJU II. Robiąc zdjęcia stoczni, Szlaga zajeździł siedem takich kamer.
Nie na wszystkich zdjęciach z Bramy pojawia się tytułowa bohaterka. Szlaga krąży wokół niej. Raz kieruje aparat na ludzi, którym wykonuje portrety; mała, amatorska kamera pozwala skrócić dystans. Innym razem zwraca obiektyw na postindustrialny pejzaż stoczni. Jeszcze kiedy indziej skupia się na detalach: tu rdzewieje porzucony przez kogoś PRLowski rower-składak, tam ktoś napisał na ścianie coś wulgarnego ale dowcipnego, jeszcze gdzie indziej leży ulotka agitacyjna z kolejnych wyborów, albo stosy wyrzuconych skądś książek i dokumentów. Fotograf ciągle zmienia perspektywę, przechodzi od planów ogólnych do zbliżeń, bywa błyskawicznie naciskającym migawkę reporterem, by za chwilę zmienić się w refleksyjnego poetę obrazu. Porusza się jednak po tych samych ścieżkach; przemierza je wciąż od nowa, całymi latami. Obserwuje zachodzące wokół zmiany. Zmieniają się pory roku, znikają kolejne obiekty starej stoczni, rośnie za to siedziba ECS-u, Europejskiego Centrum Solidarności, instytucji powołanej do stworzenia oficjalnej narracji o ruchu społecznym z lat 80.
Wcześniej czy później fotograf zawsze wraca jednak pod bramę. Przed nią zaś rozciąga się scena jedynego w swoim rodzaju społeczno-politycznego teatrum. Brama przyciąga bowiem nie tylko Szlagę. Przeciwnie, fotograf rezerwuje dla siebie rolę podobną do tej, którą Wyspiański wyznaczył sobie w „Weselu”; jest tylko obserwatorem, przypatruje się spektaklowi życia, którego nie trzeba reżyserować, należy jedynie dostrzec (i sfotografować) ukrytą w nim alegorię. W tym przedstawieniu czasem występują zagraniczni turyści, którzy chcą strzelić sobie fotkę na tle historycznego miejsca. Swoje role grają robotnicy, bo w niektórych postoczniowych obiektach wciąż tli się jakiejś życie, trwa działalność gospodarcza, choć na mniejszą skalę i na innych zasadach niż kiedyś. Cyklicznie na scenę wkraczają oficjele, bo brama jest idealnym tłem do rocznicowych obchodów zwycięstwa demokracji nad komunizmem. Notabli zaraz zastępuje jednak korowód tych, którzy tamto zwycięstwo uważają za pyrrusowe, właściwie za porażkę, na pewno za rozczarowanie. Na kolejnych zdjęciach oglądamy jak pod bramą pojawiają się weterani Solidarności i związkowcy, których, w czasie podpisywania Porozumień Sierpniowych nie było na świecie. Anonimowi gapie i znane twarze, prezydenci, premierzy, celebryci. Legendy Solidarności i jej dysydenci. Biskupi, prałaci (nie wyłączając niesławnego prałata Henryka Jankowskiego), generałowie, policjanci, ochroniarze. Pani Ola, dobry duch tego miejsca, która w dawnej wartowni bramy prowadzi kiosk z pamiątkami dla turystów pod szyldem „Souvenire”. Religijni fanatycy z sekty księdza Natanka, rycerze ubrani w czerwone płaszcze z wizerunkiem Chrystusa-Króla. Starsze panie w moherowych beretach. Młodzi nacjonaliści. I każdy ma tu wykonania jakiś performance. Jedni modlą się na kolanach, drudzy skandują hasła, jeszcze inni powiewają sztandarami. Na bramie stoczni ktoś ciągle coś wiesza; nie brakuje tu nigdy świętych obrazów i transparentów. Teksty z banerów oskarżają o zdradę historycznych przywódców Solidarności, na czele z Lechem Wałęsą. Biją na alarm, że kraj, tak jak stocznia, został sprzedany. Rozwijają różne spiskowe teorie.
Brama niczym magnes przyciąga resentymentalistów; instynktownie czują, że to miejsce świetnie wyraża ich rozgoryczanie – i mają przecież rację. Przyciąga także różnej maści politycznych ekscentryków, oryginałów i szaleńców, których obsesje karmią się symboliczną energią tego miejsca. Im bliżej końca książki, tym wyraźniej widać jak w tym barwnym tłumie uwijają się politycy. Ci rozumieją, że emocje, które kumulują się pod bramą, to paliwo, na którym można daleko zajechać. Po katastrofie smoleńskiej, która oczywiście odbija się w poetyce i treści odbywających się pod bramą demonstracji, praca nad zagospodarowaniem energii żalu i gniewu nabiera tempa. W centrum Gdańska, nie mówiąc o centrum Warszawy, nadejście „dobrej zmiany” mogło być zaskoczeniem, ale z perspektywy bramy nr 2 jawi się jako nieuniknione.
***
Brama to smutna książka i to nie tylko dlatego, że zdjęcia Szlagi utrzymane są w zimnej, błękitnej tonacji. Ten koloryt jest zrozumiały, jesteśmy przecież nad chłodnym północnym morzem, w krainie zimnego światła i takichże wiatrów. Szlaga nie pieści się z widzem; czasem osładza swoją opowieść jakimś pięknym, lirycznym obrazem, zachodem słońca, albo cudem przyrody, który wyrósł na postoczniowych rumowiskach, ale najczęściej jest w swoich fotografiach chropawy i ponury. Prosi także odbiorcę o wiele uwagi, potrzebnej do przestudiowania 1237 ujęć – ale składa tę prośbę odpowiedzialnie, bo naszego czasu nie marnuje. Lata, które spędził na krążeniu wokół bramy i robieniu tysięcy zdjęć, również nie poszły na marne. Przeciwnie, fotograf ma nam do pokazania rzeczy tym ważniejsze, że problem III RP polega między innymi właśnie na tym, że zbyt długo udawała, iż ich nie widzi.
Brama, książka gęsta nie tylko od zapisów politycznego spektaklu, ale również od obrazów ruin, pustostanów, walających się śmieci, rdzy, na wpół ukończonych i na wpół zatopionych statków w porzuconych dokach, wyburzanych zabytków, chaszczy, ugorów, po których hula wiatr – jest opowieścią o nieumiejętności obchodzenia się z przestrzenią i materią. Jeszcze bardziej to rzecz o nieumiejętności obchodzenia się z ludźmi, o społecznej niewrażliwości III RP, braku wyobraźni i empatii, który musiał się na tej republice zemścić. A przede wszystkim jest to historia o nieudolności w zarządzaniu symbolami. Owszem, obok bramy nr 2 stoi otwarte w 2014 r. Europejskie Centrum Solidarności. Efektowna architektura, i fasady pokryte cortenową blachą, której rdzawe powierzchnie nawiązują do kadłubów budowanych kiedyś w stoczni statków, kryją nowoczesną, pełną multimediów wystawę o Solidarności.
Muszę przyznać, że kiedy parę lat temu pierwszy raz odwiedziłem tę ekspozycję, moc ruchu, który powstał w 1980 r. poniosła mnie tak, jak wtedy pociągnęła za sobą 10 mln Polek i Polaków oraz rzesze sympatyków na całym świecie. W retoryce, poetyce i polityce Solidarności jest coś absolutnie wyjątkowego. To spełnione marzenie o czymś niemożliwym: rewolucji, która pozbawiona jest rewolucyjnych wad, na czele z dogmatyzmem oraz apetytem na krew, przemoc i dyktatorską władzę. Do tego Lech Wałęsa z niesamowitą charyzmą, ale bez zadęcia, które jest plagą wśród wodzów i zbawców narodu; nic dziwnego, że ludzie szli za tym wąsatym mężczyzną. I jeszcze ten epilog: zmiana systemu w 1989 r. dokonana bez wieszania wrogów ludu na latarniach, bez ofiary krwi, bez kolejnych męczenników i bohaterów poległych za sprawę. To, co zaczęło się w stoczni, jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek udało się stworzyć w Polsce. Było to osiągnięcie tym większe, że nie było dziełem jakiegoś herosa; miało charakter zbiorowy i wspólny. Trudno sobie wyobrazić lepszy fundament do zbudowania dobrego państwa i, nomen omen, solidarnego społeczeństwa.
Tylko gdzie jest stocznia, w której to wszystko się zaczęło?
Kłopot w tym, że dyskurs sukcesu, tak przekonująco rozwijany w ECS, poza jego murami cichnie, rozłazi się, zmienia się w litanię gorzkich żali, wzajemnych pretensji i oskarżeń.
O tym jak mały jest dziś zasięg promieniowania optymistycznej narracji o Solidarności budowanej w ECS świadczy los prac Grzegorza Klamana. To dwie architektoniczne rzeźby, które ten ikoniczny trójmiejski artysta zbudował w 2000 r., w ramach wystawy Drogi do wolności. Klaman ustawił swoje prace na osi historycznych wrót do stoczni i zrobił tak nieprzypadkowo, bo jego prace również są wrotami. W ciekawy sposób tematyzują figurę i mitologię bramy, wpisując w ją w szerszy kontekst awangardy i historii XX-wiecznych utopii.
Rzeźby Klamana z zewnątrz wyglądają nawet przyzwoicie, ale kiedy tuż przed wybuchem pandemii miałem okazję odwiedzić je ostatni raz, zobaczyłem ze smutkiem, że ich wnętrza służą za publiczny szalet: obsikane ściany, puszki po piwie, pety, nabazgrane bluzgi. Zaniedbanie, w jakim znajdują się te rzeźby, jest tym bardziej wymowne, że stoją dosłownie kilka kroków od fasady ECS-u. Porażka w opowiadaniu mitu Solidarności nowoczesnym językiem, ma tym zaniedbaniu dosadną metaforę.
***
Zamykam Bramę Michała Szlagi. To ważna książka, podobnie jak ważna jest brama nr 2, prowadząca kiedyś do Stoczni Gdańskiej. Dokąd prowadzi dziś? Oczywiście do Polski; Szlaga pokazuje, że plac przed bramą to jedno z tych miejsc, w których obraz współczesnej Polski skupia się jak w soczewce w dosadną alegorię. Cóż to jednak za kraj, jeżeli jego alegorią jest samotnie stojąca brama, za którą nic nie ma? Która świetnie pasowałaby jako wrota do krainy z tragifarsy Ubu Król czyli Polacy protosurrealisty Jarry’ego, który akcję swojej sztuki umieścił „w Polsce, czyli nigdzie”. Byłby to gorzki morał, ale przecież lekarstwa często bywają gorzkie. I w takich kategoriach chciałbym traktować księgę Michała Szlagi – jako pigułkę, która leczy ze złudzeń, nie wyłączając wiary w mit Solidarności. Tego mitu już nie ma. Kto jest za to odpowiedzialny? Szlaga jest zbyt dobrym artystą, by dać wciągnąć się w poetykę oskarżeń i przepychanek, których tyle odbyło się pod bramą. Nie staje po żadnej ze stron, ponieważ po 1989 r. egzamin z solidarności oblaliśmy wszyscy, od prawa do lewa. I jeżeli z księgi Szlagi płynie jednak pozytywne przesłanie, to jest nim myśl, że najwyższy czas podejść do tego egzaminu drugi raz.
Michał Szlaga, Brama, projekt graficzny: Sylwia Chmielarz, wydawcy: Oficyna Gdańska i Muzeum Narodowe w Gdańsku, 2021