Wstyd zabiera nam wolność. Rozmowa z Jackiem Poniedziałkiem Wstyd zabiera nam wolność. Rozmowa z Jackiem Poniedziałkiem
i
zdjęcie: Wojciech Olszanka/East News
Przemyślenia

Wstyd zabiera nam wolność. Rozmowa z Jackiem Poniedziałkiem

Grzegorz Przepiórka
Czyta się 8 minut

Nowa książka Jacka Poniedziałka to autobiograficzny zapis wychodzenia z nałogu i uwalniania się od wstydu. Z autorem (Nie)dziennika rozmawia Grzegorz Przepiórka.

Grzegorz Przepiórka: Sypia Pan już więcej niż trzy godziny?

Jacek Poniedziałek: Więcej, tylko często się budzę. Mam niespokojny sen od kiedy wytrzeźwiałem.

A coś się czasem Panu śni? Podświadomość ponoć wie wszystko, niektórzy twierdzą, że zna nawet przyszłość.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Miewam bardzo różne sny, czasem horrory, czasem erotyczne, innym razem bajkowe. Występuje w nich bardzo wiele niepasujących do siebie elementów oraz osoby, które poznałem w ciągu ostatniego roku, są to głównie ludzie trzeźwi. Pojawiają się w pejzażu mojego dzieciństwa albo młodości. Nie wiem, czy sny pokazują przyszłość, na pewno są obrazem bieżącego stanu umysłu. W ośrodku odwykowym każdego dnia najpierw pytano nas o samopoczucie, a następnie o sny. Początkowo było to odległe od moich wyobrażeń o poważnej terapii. Dopiero sposób, w jaki sny interpretowali terapeuci, sprawił, że zacząłem się temu poważnie przyglądać.

Jak teraz smakuje Panu samo życie, bez używek?

Nieźle. Lepiej niż myślałem, choć nie wiem, czy to zasługa rocznej trzeźwości, procesów, które się we mnie rozwijają od wielu lat, czy tego, że od czterech miesięcy posiłkuję się antydepresantem. Co więcej, sposób, w jaki teraz pracuję, jest spokojniejszy. Kiedyś przed wypowiedzeniem słowa na planie filmowym, próbie lub premierze, pojawiało się wysokie napięcie, samokontrola i lęk, czy zabrzmię wiarygodnie. Głos jest najbardziej intymnym narzędziem aktora. Bałem się nawet nie tego, jak inni mnie odbiorą, ale tego, jak sam sobie ze sobą poradzę. Od pewnego czasu poziom lęku jest niższy. Bardziej sobie ufam.

Ma Pan poczucie, że wydoroślał, czy nadal czuje się Pan dorosłym dzieckiem?

Jestem dorosłym dzieckiem i to się chyba nie zmieni. W sferze zawodowej czy praktycznej wykazuję większą dojrzałość, podejmuję trafniejsze decyzje, ale w interakcjach z ludźmi popełniam wiele błędów będących wynikiem mojej chronicznej spontaniczności.

W szkole teatralnej Jan Peszek przestrzegał nas, abyśmy zgorzknieniem i rutyną nie zatłukli w sobie dziecka. Mam nadzieję, że to się nie stanie. Wydoroślałem natomiast w tym sensie, że mam inny stosunek do używek i ten rodzaj wydoroślenia jest najważniejszy. Stanowi warunek przetrwania, na które postawiłem. Poza tym ja bardzo długo dojrzewam, choć od 16 lat, kiedy pierwszy raz zorientowałem się, że jaram za dużo jointów, i od momentu, gdy postanowiłem z powodu swojej konfliktowości poddać się hellingerowskiej terapii ustawień rodzinnych – dokonuje się to w szybszym tempie. Za jakiś czas minie 20 lat od uruchomienia procesu samodzielnego uczenia się życia. Może wtedy będę mógł powiedzieć – choć pewne symptomy widzę już dzisiaj – że w pełni nadaję się do życia społecznego.

Jaką rolę w tym uczeniu się życia odegrał (Nie)dziennik?

To było narzędzie, które pojawiło się spontanicznie, początkowo nie miało służyć celom terapeutycznym. Dopiero w ośrodku okazało się, że pisanie stanowi element terapii. Zapisywanie snów, samopoczucia, pisanie listów do bliskich, spowiedzi i ekspiacji. Każdy coś pisał, a potem odczytywaliśmy zapiski podczas wspólnych sesji. Członkowie grupy to byli moi pierwsi odbiorcy, słuchacze i czytelnicy.

Pierwsze słowo, które pojawia się w (Nie)dzienniku to głód. Czego Panu obecnie najbardziej brakuje?

Każdy człowiek jest głodny miłości i w tym nie różnię się od innych. Przez wiele lat, kiedy byłem w różnych związkach, nie odczuwałem jej braku. Może to był rodzaj dewiacji, że wtedy miłości nie szukałem tak bardzo w życiu, jak na scenie i w filmie. Brakowało mi poklasku, uwielbienia, szacunku. Ponadto przez bardzo namiętną naturę, którą odziedziczyłem po ojcu i babci ze strony mamy, myliłem czasem głębszą miłość z namiętnością. Dziś jestem głodny miłości, która opiera się przede wszystkim na bliskości, pełnym zrozumieniu, lojalności i tolerancji wobec partnera.

Czy miłość mężczyzny do mężczyzny różni się od miłości heteroseksualnej?

Nie doświadczyłem miłości damsko-męskiej na takim poziomie, na jakim przeżyłem ją z mężczyzną, więc nie jestem w pełni obiektywny. W (Nie)dzienniku piszę o różnicach w kontekście sytuacji zewnętrznej, tego, co – oprócz uczucia – spaja relację kobiety z mężczyzną. Mowa o konwencji, związku pobłogosławionym przez Kościół, państwo, społeczeństwo, rodzinę. Każdej homoseksualnej parze brakuje przynajmniej jednego z tych błogosławieństw. Czasem jesteśmy samotni w miłości. Nie możemy podzielić się ze światem naszą radością czy wspólnym życiem, bo albo się boimy, albo nie wypada. To jest zasadnicza różnica. Ale na poziomie emocji, przywiązania, wierności i lojalności wobec siebie nawzajem, uczciwości czy prawdomówności związek homoseksualny i heteroseksualny kompletnie niczym się nie różnią.

O napisanie wariacji tajnego dziennika w ramach prac nad spektaklem poprosił Pana reżyser, Krzysztof Garbaczewski. Od czego Pan zaczął pracę?

Kiedy pracowaliśmy nad projektem Garbusia, przeczytałem chyba całego Białoszewskiego. Jego styl jest urzekający. Polega na ogromnym dystansie do siebie, wspaniałej, rozczulającej autoironii, wręcz filuterności i skrótowości, aczkolwiek nie ma w tym pośpiechu. Ten język zaczął we mnie żyć wespół z sugestywnym stylem Gombrowicza, który zapamiętałem głównie z Transatlantyku. Ich rytm pulsował we mnie podczas pisania. Poza tym od 20 lat tłumaczę sztuki teatralne, co też miało wpływ na warstwę językową (Nie)dziennika. Przez ten czas nauczyłem się m.in. klarowności, to znaczy nienadużywania słów, wykrzykników, wielkich kwantyfikatorów, tego wszystkiego, co u dorosłych dzieci zdarza się niezwykle często. 

Jakie znaczenie ma dla Pana (Nie)dziennik teraz, po publikacji?

Po pierwsze, jeszcze podczas terapii zrozumiałem, że jeżeli miałbym bez wstydu opublikować moje wynurzenia, to tylko wtedy, gdy będą mogły w nich odnaleźć się osoby, które mają podobne problemy. A jest ich cała armia! Po drugie, jego napisanie i wydanie stanowią pewną cezurę życiową, to rodzaj rowu melioracyjnego, fortyfikacji czy fosy, po których przekroczeniu będę mógł iść nadal wyboistym, ale bardziej przewidywalnym torem, drogą, o której decyduję ja, a nie substancje. Wreszcie, jest (Nie)dziennik zobowiązaniem. Zaciągnąłem kredyt zaufania wobec własnego środowiska i czytelników, zwłaszcza u tych osób, które mają podobne do moich problemy i traktują to, co napisałem jako rodzaj wsparcia i wskazówki, że można pokonać demony.

(Nie)dziennik to psychofizyczny akt totalny. Skąd w Panu tyle odwagi?

Odwróciłbym to pytanie. A co mi grozi, co mi się może jeszcze stać? W sztuce, jako odbiorcę, interesuje mnie wyłącznie prawda. Owszem, sięgam po beletrystykę, filmy fabularne, ale one wszystkie nie wytrzymują porównania z literaturą faktu czy dokumentem. Kiedy oglądam lub czytam coś bez filtra fikcji, konwencji czy manipulacji i odnajduję w tym siebie, to wypełnia mnie szczęście. Przestaję wtedy być samotny w swoich pragnieniach, fantazjach albo sposobie myślenia. Przestaję czuć się odmieńcem i odszczepieńcem, jakimi chcieliby mnie widzieć inni czy też jak sam siebie niekiedy postrzegam.

Co jest trudniej odsłonić: psyche czy ciało? 

Oczywiście, że świat wewnętrzny jest bardziej intymny. Moje ciało aktora i seksualność odsłaniałem już wielokrotnie przez coming out i pracę na scenie. Nie tylko rozbierając się, ale również mówiąc o intymnych sferach, zwłaszcza w teatrze Michała Borczucha. W spektaklu Zew Cthulhu na podstawie Lovecrafta jest scena o seksie analnym, to był rodzaj wyznania. W tym przypadku opowieść dotyczy bardzo pięknej, ale i boleśnie zakończonej relacji z poprzednim partnerem. Ma to związek z cielesnością, ale tak naprawdę odnosi się do życia wewnętrznego, sposobu postrzegania samego siebie. Czy jesteśmy tymi, którzy podejmują decyzje, czy odwrotnie? Jak w relacji układają się siły itd.

Radzi Pan sobie ze wstydem na scenie, w życiu. Ale jak przekroczył Pan granicę w przypadku (Nie)dziennika?

Nie wiem, czy do końca radzę sobie ze wstydem. W przypadku (Nie)dziennika po prostu rzuciłem się w niego, stawiając na spontan i otwartość. Obnażając coś wstydliwego w sobie lub w świecie, pokonuję nie tylko moje ograniczenia. Poszerzam też – i nie widzę w tym stwierdzeniu żadnej przesady – obszary wolności w naszym kraju, społeczeństwie, które bardzo potrzebuje dzielenia się prawdą i intymnością. Jesteśmy nie tylko nieprawdopodobnie wstydliwi, ale też kłamliwi. Boimy się samych siebie i dlatego tak ciężko jest nam się porozumieć, tak łatwo nas podzielić, a dzieląc, nami rządzić. 

Ma Pan nadzieję, że to nie będzie wołanie na puszczy?

Nie jestem aż taki naiwny, żeby wierzyć, że takie książki rewolucyjnie zmienią społeczeństwo. Niemniej jednak kropla drąży skałę. Kiedy miałem 20 czy 30 lat, temat homoseksualizmu w ogóle nie istniał, nie było języka, wszyscy byli ukryci w szafie. Nie było nas. A teraz jednak jesteśmy bardzo silnym elementem pejzażu społecznego. Mówi się o nas, sami się wypowiadamy. Następuje ogromna zmiana w świadomości społecznej. Mnóstwo ludzi wyautowało się w życiu publicznym. Trzeba się ujawniać, tak samo jak należy demaskować ludzi, którzy sami będąc LGBT, uczestniczą w agresywnej homofobii dzisiejszej ekipy – bo wtedy trudniej będzie nas szantażować. Ujawnianie jest jedyną drogą do zbudowania normalnych stosunków w życiu społecznym i zawodowym, a od tego już tylko krok do zmiany systemowej.


Jacek Poniedziałek: Jeden z czołowych aktorów teatru Krzysztofa Warlikowskiego, reżyser i tłumacz, m.in. dramatów Tennessee’ego Williamsa.

Czytaj również:

Ludzie nie są grzeczni Ludzie nie są grzeczni
i
Jacek Poniedziałek, kadr z filmu "Serce miłości"
Przemyślenia

Ludzie nie są grzeczni

Bartosz Janiszewski

Jacek Poniedziałek, odtwórca roli Wojciecha Bakowskiego w filmie Serce miłości, opowiada o tym, jak to jest zagrać swojego kolegę, gdzie są granice miłości i czy za zamkniętymi drzwiami kochamy tak samo jak na widoku publicznym. 

Bartosz Janiszewski: Sztuka współczesna jest w Polsce tak popularna, że o jej przedstawicielach robi się filmy?

Czytaj dalej