Wszystkie fasady feminizmu Wszystkie fasady feminizmu
Przemyślenia

Wszystkie fasady feminizmu

Aleksandra Lipczak
Czyta się 17 minut

Z Agnetą Pleijel o literaturze (biograficznej i nie tylko) oraz o szwedzkich dylematach rozmawia Aleksandra Lipczak.

Aleksandra Lipczak: Co skłoniło Panią do tego, żeby w wieku 75 lat zrobić z własnego życia materiał na powieść?

Agneta Pleijel: Zawsze, od kiedy byłam młoda, zastanawiałam się, jak mogłoby zostać opowiedziane moje życie. Jak można by je opisać, gdyby było powieścią. Chyba wielu z nas miewa podobne myśli.

Kiedy zasiadłam do pisania tego, co miało potem stać się Wróżbą [pierwszą z cyklu autobiograficznych powieści Agnety Pleijel – przyppo. A.L.], nie miałam jednak wcale zamiaru pisać o sobie. Zaczęłam od opowiadania o mojej ciotce. Nagle zdałam sobie jednak sprawę, że piszę o samej sobie – albo raczej o tej młodej dziewczynie, która kiedyś była mną. Powiedziałam sobie: dobrze, wobec tego czas przełamać wstyd i pójść za tym głosem.

Piszę o swoim życiu. Ale najważniejsza wydaje mi się uniwersalność tych doświadczeń. Prawda, jaką odnajdują inni ludzie w tym, co piszę o wychowaniu dziewczynek, kobiecym byciu w świecie i wchodzeniu młodej bohaterki w świat, jeszcze bez świadomości, że należy do „gorszej” płci.

Zapach mężczyzny pojawił się zaraz po Wróżbie?

To jej kontynuacja, powstał niedługo potem. Nie chciałam czekać zbyt długo, wolałam dać się ponieść. Teraz mam spory problem, żeby oddzielić od siebie te dwie książki. Obie napisane są w ten sam sposób, z tym samym przechodzeniem między zaimkami „ja” i „ona”. Nie byłam w stanie napisać tej historii, używając przez cały czas formy „ja”. Ta, o której piszę, to nie jestem ja. To ktoś, kto był mną. Kto powoli stał się mną, sama do końca nie wiem jak.

Relacje między „ja” i „ona” są w moich powieściach dość specyficzne. W „jej” części jest mała dziewczynka, potem młoda kobieta, która patrzy naprzód. W „mojej” jestem dzisiejsza ja, która patrzy wstecz. Te dwa spojrzenia spotykają się w połowie drogi, w jednej osobie.

Dało mi to dużo do myślenia o mnie samej, ale i o rozwoju ludzkiego życia w ogóle. Nauczyło patrzeć na własne życie ze spokojem, nie wstydzić się rzeczy, które wcześniej uważałam za porażkę. Chyba nauczyło mnie też pewnej solidarności z nią…

Z nią?

Z tamtą dziewczyną. Ze mną samą. Kiedy zaczynałam pisać Wróżbę, wydawała mi się bardzo odległa. Ale nauczyłam się ją ko

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Haft opowiadający o wojnie Haft opowiadający o wojnie
i
Berthe Morisot, „Embroidery”, 1899, Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Haft opowiadający o wojnie

Elisabeth Åsbrink

Czasem przypadkowe znalezisko może wiele nam powiedzieć o historii, traumie i przeżyciach ludzi, które kryją się za pozornie zwykłymi przedmiotami. A także, być może, o nas samych.

Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i planowaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam przystanąć. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.

Czytaj dalej