Wąskie, kręte uliczki z obłędnym graffiti, kolejne warstwy dziejów, kusząca kombinacja zapachów i dźwięków, wielkomiejski magnes zbiorowej amnezji i osobistych historii, które tylko czekają, aby je ktoś opowiedział. I księgarnie. Ależ ja je kochałam.
Dla samotnych dzieci z rozbitych rodzin nie ma lepszego miejsca na dorastanie niż Kraina Opowieści – wiem, bo byłam jednym z nich.
Wychowała mnie, jedynaczkę, samotna matka w czasach i w kraju, gdzie było to dość niezwykłe. Wszystko zaczęło się – oczywiście z mojego punktu widzenia – w Strasburgu. W małym mieszkanku pełnym lewicująco-liberalnych tureckich studentów, dymu papierosowego, rewolucyjnych idei, gorących dysput politycznych i stosów książek. Wkrótce potem moi rodzice poszli swoimi drogami. Ojciec został we Francji, żeby skończyć doktorat z filozofii. Matka wróciła ze mną do Turcji. Była zbyt młoda, niepewna. Ponieważ podjąwszy decyzję o ślubie, rzuciła studia, nie miała żadnego dyplomu. Sądziła, że miłość jej wystarczy. W wyniku tego nie miała ani pracy, ani pieniędzy. Do tego była „rozwódką” – a to brzydkie słowo w „Słowniku patriarchatu dla zaawansowanych”.
W takich okolicznościach przybyłyśmy do Ankary, do domu mojej babci ze strony matki. W moich wspomnieniach ten piętrowy budynek nieustannie się zmienia: raz