Przemoc jest naturalna – mówi Adeline Dieudonné – belgijska aktorka i pisarka. Ale to od nas zależy, jak ją w sobie przezwyciężymy. Jej debiut prozatorski, Prawdziwe życie, niedawno trafił do polskich księgarń. O obowiązkach dorosłych i o pożądaniu, jakie wyzwala ofiara w kacie, opowiada Paulinie Małochleb.
Paulina Małochleb: Jak się żyje na belgijskim przedmieściu?
Adeline Dieudonné: To jest szare życie, dość przygnębiające. Sposób, w jaki zabudowywano te przedmieścia, budzi we mnie prawdziwą wściekłość: regularna zabudowa stworzona głównie z myślą o użyteczności, a nie o mieszkańcach. Ludzie są dodatkiem do domów albo narzędziami w tym systemie ekonomicznym. Ich samopoczucie, potrzeby estetyczne, potrzeba rozwoju – nie zostały w ogóle wzięte pod uwagę. Domy na przedmieściach miały być maksymalnie praktyczne i maksymalnie oszczędne. Jednostka może się tam udusić.
Pani książka opowiada głównie o przemocy i to takiej, która przybiera formę zarazy. Nikt nie jest od niej wolny, przenosi się między pokoleniami i po sąsiedzku. Błyskawicznie się ujawnia.
Tak, ale dałabym jedno zastrzeżenie – przemoc to nie zaraza, ale coś naturalnego, co stanowi część każdego człowieka, tkwi gdzieś głęboko w nas. Powinniśmy więc zapytać o to, co można z nią zrobić – bo nie wolno jej lekceważyć. Czy można pozwolić, by przejęła nad nami kontrolę, czy też lepiej kanalizować ją i sublimować? Wydaje mi się, że nauka, sztuka i sfera seksualna to najlepsze sposoby na rozbrojenie przemocy w sposób bezpieczny. To, że przemoc jest naturalna, nie oznacza wcale, że jest akceptowalna. Jeśli się jej poddamy, staje się siłą całkowicie destrukcyjną. Tak dzieje się właśnie z moim bohaterem, księgowym, który co jakiś czas musi iść zabijać – rusza na polowanie. Ale w jego świadomości ludzie niewiele różnią się od zwierząt, do których może strzelać i w końcu wymyśla, by zabawić się z dziećmi w polowanie, w którym ofiarą-trofeum ma być jego córka. Wpływ cywilizacji polega właśnie na tym, by nauczyć jednostkę panować nad instynktem przemocy, dać jej narzędzia, by sama potrafiła to robić i nie krzywdziła innych.
Czy przemocy można się przeciwstawić? W rodzinie, którą opisuje pani w Prawdziwym życiu, córka jest jedyną osobą sprzeciwiającą się ojcu. Żona księgowego poddaje mu się całkowicie, sama wymyśla różne rozwiązania, by ukryć siniaki i rany, zadane jej przez męża. Za to syn szybko okazuje się „zarażony”, ma obsesję na punkcie zabijania.
To jest właśnie pierwsze i najważniejsze pytanie, jakie stawiam: w jakim stopniu jesteśmy w stanie oprzeć się przemocy? Jak z nią walczyć bez uciekania się do siły – bo wtedy wpadamy w błędne koło. Czy koniecznie musimy stać się drapieżnikiem, żeby nie być ofiarą? A może istnieją jakieś inne sposoby ucieczki od przemocy, rozwiązania jej, nieoparte na takich prostych opozycjach?
Narusza pani różne tabu kulturowe, także to związane z przekonaniem, że dziecko nie jest istotą seksualną – 13-letnia bohaterka odczuwa pożądanie, ma fantazje związane ze swoim dorosłym sąsiadem, który odwzajemnia jej zainteresowanie, ale próbuje z nim walczyć. Jaka jest funkcja takiej transgresji?
Nie zadawałam sobie takiego pytania, gdy pisałam książkę, nie czuję, bym dokonywała jakiejkolwiek transgresji. Trzynastolatki odczuwają pożądanie – wydaje mi się nawet, że dotyczy to większości z nich. A ponieważ opowiadam historię z punktu widzenia dziewczynki, musiałam pokazać również ten aspekt jej życia. Jeśli w ogóle można tu mówić o transgresji, to dotyczy ona raczej perspektywy dorosłego – Mistrza, męża i ojca, byłego karateki. On także odczuwa pożądanie, jego obiektem jest dziewczynka u progu dojrzewania. Tylko że jego obowiązkiem jest sprzeciwić się temu pożądaniu, nie podejmować żadnych działań. Ale staram się nie stawiać żadnych tez ani nie ferować wyroków wobec tego, co odczuwają moi bohaterowie. Ja po prostu opowiadam…
W przypadku dziewczynki pożądanie okazuje się jednak siłą budującą, to z niego w dużym stopniu czerpie siłę, by sprzeciwić się ojcu. Nagle odkrywa, że ciało nie jest tylko źródłem strachu i upokorzenia.
Wracamy tutaj do problemu przemocy. Wydaje mi się, że pożądanie i szerzej seksualność dają nam szansę na wyrażenie naszej cielesności, tego, co zwierzęce w naturze człowieka. Dziewczynka odkrywa to, gdy powoli dorasta, uczucia potęgują się i coraz bardziej wzmacniają.
W Prawdziwym życiu właściwie niczego nie można przewidzieć: wszystkie relacje rodzinne w jakiś sposób odchodzą od stereotypu rodziny dysfunkcyjnej. Ofiary nie trzymają się wcale razem, matka nie walczy o dobro dzieci, syn, odreagowując domową przemoc, znęca się nad zwierzętami, co jego siostra – z którą czytelnicy powinni się utożsamić – ukrywa, przez co powiela schemat zachowań matki, choć jednocześnie nią pogardza.
W czasie pisania to właśnie mnie zaprzątało – jak pokazać rodzinę, w której rządzi przemoc, ale jednocześnie nie powtarzać wszystkich możliwych klisz, nie sięgać po obrazki znane z mediów. Żadna z opisanych sytuacji nie jest psychologicznie niemożliwa, wszystkie są prawdopodobne i prawdziwe, mają pokazywać, że przemoc i dysfunkcja nie mają określonego, regularnego przebiegu, w każdej rodzinie realizują się inaczej, ustalają inne obozy i podziały.
Matka i córka reagują zupełnie inaczej wobec przemocy domowej – matka poddaje się jej biernie, w jakiś sposób nawet przez długi czas akceptuje ten porządek. Córka buntuje się – na początku wyłącznie wewnętrznie, później występuje przeciwko ojcu otwarcie. Czy te postawy zależne są od zmian społecznych, należy je obserwować generacyjnie?
Nie, to zawsze sprawa cech wrodzonych w większym stopniu niż nabytych – tak sądzę. Matka i córka różnią się tu diametralnie, prowadzą zupełnie inne życie, mają inne motywacje, choć mieszkają pod tym samym dachem. Dziewczynka ma kogo chronić – sądzi, że jej młodszy brat znajduje się pod jej opieką, a nie pod opieką rodziców. Jest też oczywiście bardziej naiwna.
Ale w tej naiwności tkwi jej siła, która pozwala wydostać się spod władzy ojca.
Tak, bo naiwność czasem ma moc ocalającą, daje szansę ochrony wartości – w jej wypadku integralności, niezależności. Jest młodsza, więc ma ona jednak więcej wewnętrznej siły niż matka, którą mąż zdążył już złamać. No i matka stanowi dla niej antyprzykład, bo dziewczynka wie, że nie chce powtórzyć jej losu, a to bardzo silna motywacja.
W tej rodzinie wszystko stoi na głowie: z zewnątrz ich życie wydaje się uporządkowane, na pewnym poziomie zamożności, z sukcesami potwierdzonymi pozycją zawodową ojca i doskonałymi wynikami w nauce córki. W czterech ścianach jednak wszystko jest na odwrót – każdy rytuał zamiast źródła bliskości staje się pretekstem do upokorzenia, lekcji pokory. W czasie obiadu dzieci próbują zniknąć, udają, że ich nie ma.
Taki właśnie był mój zamiar – pokazać to, co normalnie daje bezpieczeństwo i stabilność jako czynniki niszczące. Bo tak naprawdę nie ma żadnego możliwego schronienia, co powinni uświadomić sobie ludzie żyjący w rodzinach tzw. normalnych, przeciętnych. Bardzo często to właśnie rodzina i przestrzeń domowa są sceną dla przemocy, gwałtu. Nawet jeśli nie są one fizyczne i nie pozostawiają śladów w postaci siniaków.
Ojciec nienawidzi swojej rodziny, ale całą przemoc fizyczną kieruje przeciwko matce. A gdy okazuje się, że córka wyróżnia się wyjątkową inteligencją i zdolnościami naukowymi, również staje się przedmiotem ataku. Ślepa siła zwraca się przeciwko intelektowi.
Bardzo mnie martwi, jak antyintelektualizm, właściwy społeczeństwu od zawsze, nasila się ostatnio. To świetna pożywka dla wszystkich form totalitaryzmu, zwolenników silnych rządów, stronników unifikacji. Zgnieść, zdyskredytować myślicieli, filozofów, naukowców. To właśnie dzięki takim tendencjom Trump może dzisiaj lekceważyć kryzys klimatyczny.
Główna bohaterka bardzo lubi fizykę, jej wzorem jest Maria Skłodowska-Curie, która w powieści służy właściwie jako patronka i obrończyni. W pewnym momencie dziewczynka powtarza zdanie, że najważniejsze to znaleźć przyczynę. Czy to jest motor pani powieści?
Lubię bardzo to zdanie Marii Curie: „Niczego w życiu nie należy się bać, trzeba to zrozumieć”. Moja praca pisarska polega przede wszystkim na tym, by słuchać postaci i spisać ich głosy z maksymalną wiernością i rygorem. Jej głównym celem jest zatem na rozumienie.
Do jakiego stopnia historia tej nastolatki jest inspirowana #metoo i ruchem feministycznym? Pytam, bo pokazuje pani zanik kobiecej solidarności: matka nie wspiera córki, pozwala, by stała się następną ofiarą domowej przemocy; dziewczynka zdobywa siłę dzięki temu, że uwodzi swojego sąsiada – męża i ojca dwójki dzieci, a także dzięki inspirującym lekcjom z emerytowanym profesorem.
Cały ten ruch nie ma tu znaczenia, starałam się pisać bez żadnej ideologicznej podpórki. To prawda, kończyłam powieść w czasie największego natężenia #metoo, ale nie myślę o książce przez pryzmat odniesień do wydarzeń społecznych. Nie chciałam się włączać w dyskusję polityczną, pisałam raczej z tego punktu, w którym się sama znajdowałam. Jestem kobietą i wiele mogę powiedzieć o tym, jak patriarchat wprowadza nierówności w systemie wychowania i kształcenia dzieci. Wątek ten wydawał mi się na tyle istotny, by go wypychać na pierwszy plan. Opowiadałam też o własnych doświadczeniach, które można streścić prostą formułą „chłopiec jest wart więcej niż dziewczynka” oraz „twój brat jest ważniejszy niż ty”. No i trzeba pamiętać też o tym, że mężczyźni nie mają wcale monopolu na mizoginię – kobiety też świetnie potrafią się nią posługiwać.
W jaki sposób buduje się powieść, by przejść z poziomu publicystyki na poziom literatury? Większość problemów, które pani opisuje, to przecież tematy społecznej debaty.
Jeśli o mnie chodzi, staram się nie myśleć o świecie w kategoriach problemów społecznych – a już zwłaszcza nie robię tego, gdy piszę. Im bardziej koncentruję się na opowiadanej historii, tym bardziej zanika cała osnowa publicystyczna. Nabiera ona – w literaturze – prawdziwej mocy dopiero wtedy, gdy jest mało uchwytna, gdy zostaje zepchnięta do tła opowieści. Gdybym podchodziła do pisania z myślą: „Muszę to zagadnienie dokładnie opisać”, z pewnością powieść byłaby i ciężka, i nudna.
Adeline Dieudonné, Prawdziwe życie, tłum. Beata Geppert, Znak 2020.