Gadałyśmy kiedyś z niemiecką poetką, Anją Utler, o zakłopotaniu pojawiającym się, kiedy przychodzi nam wyjawić nowo poznanej osobie, co robimy w naszym życiu zawodowym. W minionym świecie, w którym obie dużo podróżowałyśmy, zdarzało nam się wdawać w rozmowy z przypadkowymi współpasażerami takiego czy innego środka transportu i często było miło – aż do momentu, kiedy padało pytanie o cel podróży.
„Służbowo czy prywatnie?”. Tu pojawiała się pierwsza zagwozdka, bo do której kategorii przyporządkować wyjazd na festiwal literacki, który czasem płaci jakieś honorarium, a czasem tylko zwraca koszty podróży? „Jedno i drugie” – odpowiadałam wymijająco. „Czym się pani zajmuje?” „What do you do?” – tego pytania obawiałyśmy najbardziej. Odpowiadałam: „Piszę”. Bardziej ciekawski rozmówca przechodził jednak do następnego kroku: „Co pani pisze, jeśli można spytać?” Ponieważ trudno mi kłamać, przeważnie odpowiadałam: „Różne rzeczy, prozę, poezję, artykuły naukowe”. Na hasło „poezja” wyraz twarzy interlokutora ulegał przemianie. Pojawiała się mieszanina niedowierzania, lęku i czegoś jeszcze co sugerowało, że odtąd nic, absolutnie nic, co padnie z naszych ust, nie zostanie wzięte na poważnie.
Dziś proponuję porzucić stereotypy związane z poezją i poetkami i przyjrzeć się sprawie od nieco innej strony. Amerykański biolog i twórca pojęcia biofilii Edward O. Wilson twierdzi, że homo sapiens to „gatunek poetycki”. Wywiódł tę diagnozę z faktu, że ludzkie narzędzia poznawcze opierają się na analogii i myśleniu asocjacyjnym. Wiemy już, że zdolność do snucia opowieści odegrała istotną rolę w ewolucji naszego gatunku, można ją zatem uznać za cechę adaptatywną, czyli przystosowawczą (inne takie cechy to np. postawa wyprostowana, przeciwstawny kciuk i orgazm u kobiet). Nowozelandzki literaturoznawca Brian Boyd rozciąga ewolucyjne myślenie także na poezję, wykazując, iż specyficzne połączenie sensu i znaczenia, dawkowane w kilkusekundowych porcjach (wersy), ściśle odpowiada budowie ludzkiego aparatu percepcji. Pisze o tym w wydanej w 2012 r. niezwykłej książce Why Lyrics Last (ang. Czemu wiersze trwają) poświęconej sonetom Szekspira.
Poeta Robert Hass zauważa, że doświadczając siły poezji ludzie często bywają zaskoczeni – i zachwyceni. Wystarczy ich jednak uprzedzić, że będą mieli do czynienia z tym rodzajem sztuki, aby stali się nerwowi. W rozmowie z Edwardem O. Wilsonem (wydanej w 2014 w formie książki pt. The Poetic Species. A Conversation with Edward O. Wilson and Robert Hass) dzieli się anegdotą: pewnego razu zaproszono go, żeby opowiedział o poezji w przedszkolu swojej wnuczki. Miał przy sobie wiersze zebrane Elizabeth Bishop i postanowił przeczytać dzieciom słynną Rybę. Poprosił, aby powtarzały za nim, upraszczając słownictwo, ale zachowując metafory: „złowiłam potężną rybę, była bardzo stara, a wzór na jej starej skórze przypominał róże na starej tapecie…”. Dzieci recytowały kolejne frazy, a kiedy doszły do porównania z różami, rozległo się głębokie, współdzielone westchnienie zachwytu. Wkrótce któreś dziecko musiało iść do toalety, więc nastrój nie utrzymał się długo, można jednak przypuszczać, że stworzony przez poetkę obraz zostanie z nimi na długo.
Cytuję początek Ryby w przekładzie Andrzeja Sosnowskiego:
„Złowiłam potężną rybę
i trzymałam ją obok łodzi
w pół nad wodą, na moim haczyku
tkwiącym mocno w rogu jej pyska.
Nie walczyła.
Wcale nie podjęła walki.
Zwisał chrapliwy kolos
pokonany i zasłużony,
nieprzyjemny. Tu i ówdzie
jego brązowa skóra zwisała
płatami jak wiekowa tapeta,
a wzorek najciemniej brązowy
był jak tapeta:
zarysy wybujałych róż
w plamach i zaniku ze starości”.
Stara ryba pojawia się w wierszu Bishop jak przybyszka z innego wymiaru, obca i nieładna. Nie da się jej adekwatnie opisać, nie da się jej w pełni zrozumieć. Haczyk, na który została złapana, tkwi boleśnie w rogu rybiego pyska (angielski nie rozróżnia rybiego pyszczka i ust – w oryginale jest „mouth”). Można go rozumieć dosłownie, ale da się metaforycznie: haczyk to ludzkie spojrzenie, przyszpilające, systematyzujące i oceniające.
Narratorka w wierszu Bishop próbuje udomowić rybę poprzez serię porównań, które jednak potęgują dziwność (różowy pęcherz pławny jak duża piwonia). I ostatecznie to dziwność wygrywa. Narratorka dostrzega wrośnięte w dolną wargę ryby haczyki – pamiątki po wcześniejszych próbach schwytania tego zwierzęcia. Postrzępione nitki przytwierdzone do haczyków porównuje do „brody mądrości”. Staje się wobec tej niesamowitej mądrości bezradna. Końcówka wiersza:
„Gapiłam się tak i gapiłam,
a triumf powoli napełniał
małą wypożyczoną łódź,
począwszy od kałuży w zęzie
z tęczą rozpostartą przez olej,
dookoła zardzewiałego silnika,
po czerpak z rdzą pomarańczową.
ławki spękane od słońca,
dulki przymocowane sznurkami,
okrężnice – aż wszystko to
była tęcza, tęcza, tęcza!
I wypuściłam rybę”.
Triumf wypełniający łódkę nie jest triumfem narratorki – rybaczki. Nie jest też chyba triumfem ryby. Odczytuję ten moment jako zwycięstwo relacji wykraczającej poza ograniczenia rozumu instrumentalnego i dyktowanej przezeń ekonomii i estetyki. Ta relacja nie polega na oswojeniu inności, a odwrotnie, na uszanowaniu osobliwego bytu drugiego stworzenia. Ono nie istnieje dla nas. Istnieje w swoim świecie, w którym nie jest przedmiotem, tylko działającym, twórczym podmiotem. Nasze światy i światy innych istot są różne, ale nie są oddzielne. Przenikają się na wiele sposobów, o których trudno nam mówić, bo narzędzia, których używamy do opisu świata są pod tym względem niezwykle ułomne. I jeśli udaje nam się zbliżyć do innych światów to chyba właśnie, czasami, w poezji.
Wilson i Has zgadzają się co do tego, że zarówno nauka, jak i poezja, stanowią bezcenne źródła poznania. Nie ma między nimi sprzeczności, przeciwnie: uzupełniają się wzajemnie. Ezra Pound definiował poezję jako pewien rodzaj nauki – badania prowadzone za pomocą języka. Wilson twierdzi, że naukowiec musi myśleć jak poeta (i działać jak księgowy). Przy okazji tego tekstu chcę przypomnieć Państwu o istnieniu tego ogromnego „zasobu”, tej istnej „kopalni” osobliwych obrazów, pamiętnych fraz, zaskakujących wglądów. Energia poezji to zielona energia – odnawialna, niskoemisyjna. Warto z niej czerpać także, a może przede wszystkim w trudnych czasach.