Wkrótce po wojnie postanowiłem porzucić cywilizację i jej ułudne wartości. Postanowiłem osiąść na jednej z koralowych wysp Pacyfiku, nad brzegiem błękitnej laguny, pomiędzy prostymi i naiwnymi istotami. W miarę możliwości najdalej od wyrachowanego świata, całkowicie nastawionego na zdobywanie materialnych dóbr. Powody, które skłoniły mnie do obrania tej drogi, nie zaskoczą nikogo.
Byłem spragniony niewinności. Odczuwałem potrzebę ucieczki od atmosfery gorączkowego współzawodnictwa i walki o zysk, w których obowiązuje brak wszelkich skrupułów. Gdzie nieco delikatniejsza natura i artystyczna dusza zdobywają z coraz większym trudem tę odrobinę niezbędnej wygody dla spokoju ducha.
Tak, przede wszystkim potrzebowałem bezinteresowności. Wszyscy znajomi wiedzą, jaką wagę przywiązuję do tej najważniejszej, a może jedynej zalety, jakiej wymagam od przyjaciół. Marzyłem, by znaleźć się w otoczeniu prostych i uczynnych istot, o sercach całkowicie pozbawionych brudnego wyrachowania. Marzyłem, bym mógł żądać od nich wszystkiego, ofiarowując w zamian moją przyjaźń bez obawy, że jakieś niskie motywy przyćmią nasze stosunki.
Zlikwidowałem więc kilka pochłaniających mnie osobistych spraw i z początkiem listopada przybyłem na Tahiti.
Papeete mnie rozczarowało.
Wprawdzie miasto jest urocze, ale c