Ponieważ Stanisław Lem przewidział wszystko, zawczasu napisał również historię literatury tworzonej przez komputery. A przynajmniej teoretyczny i historyczny wstęp do takiego dzieła. Wyjaśnia w nim między innymi zasady słowotwórstwa, finezyjnie wykorzystywane przez sztuczną inteligencję (a w tej materii maszynom dorównują tylko autorzy krzyżówek „Przekroju”).
Craeve, Gulbransson i Fradkin, zaliczani do twórców, więc „ojców” bitystyki, rozumieli pod „monoetyką” fazę bityzmu najwcześniejszą. (Nazwa pochodzi od „monos” — pojedynczy — i „poesis” — twórczość). Powstanie swe zawdzięczała monoetyka wdrażaniu maszynom reguł słowotwórstwa. Zestrój tych reguł stanowi bowiem o tym, co niegdyś zwano potocznie „duchem” danego języka.
Język, działający realnie, a powstały historycznie, reguł słowotwórczych używa z bardzo mocnym ograniczeniem, z czego jednak posługujący się nim na ogół wcale nie zdają sobie sprawy. Trzeba było dopiero maszyn, którym restrykcja słowotwórczości p r a k t y c z n a była doskonale nieznana, abyśmy uzyskali wgląd w te wszystkie szanse, jakie mowa, ewoluując, pomija. W sprawę wprowadzi najprościej garść przykładów, zaczerpniętych z drugiego tomu naszej „Historii”, głównie z rozdziałów Paraleksyka, Semautyka i Semolalia.
a) Maszyny mogą używać wyrażeń istniejących w języku, wyznaczając inaczej ich sensy, niż to przyjęto: „droga — [kosztowna ulica]”; „warchlak — [pijane prosię]”; „koniec — [centaur na posyłki]”; „nagolennik — [święty wasal turecki]”; „ortograf — [książę prostak]”; „sarkofag — [mięsożernik]”; „osłupienie — [aria przed osłem]”; „liczykrupa — [pediatra]”.
b) Maszyny tworzą też neologizmy w tak zwanych osiach semantycznych, a przykłady takiej kreacji wybieramy umyślnie w ten sposób, żeby udzielanie szczegółowych wyjaśnień typu słownikowego nie zawsze było konieczne:
„sędziwka — ździerlatka — wróżbita [czytaj: w róż bita] — kładka — suwnica”;
„glistonosz — dżdżowinista — [ptak, karmiący pisklęta]”;
„wzębajło — skopek — broczymorda”;
„rachuś — liczydlę — cyfrant [komputer]”;
„wiśka — [kolejka linowa]”;
„grobowskaz — [memento mori]”;
„pysznia — [raj]”;
„drwaleń — [ryba piła]”; itp.
Efekt komiczny jest oczywiście niezamierzony. Idzie też o przykłady elementarne, którym jest jednak właściwa ta osobliwość bityczna, która trwa — choć znacznie trudniej dostrzegalna! — także w późniejszych stadiach rozwoju. Rzecz cała w tym, iż dla nas jest świat realny, dla maszyn natomiast — jest j ę z y k rzeczywistością pierwszą i podstawową. Komputer, któremu obce jeszcze były kategorie, jakie językowi ku l t u r a narzuca, „uważał”, iż „stara prostytutka” to tyle samo, co „sędziwka”, „ździerlatka” itd. Stąd też typowe kontaminacje („koniec” jest podręcznikowo klasycznym już przykładem powstawania zbitki znaczeń i morfologicznych wyglądów: tu bowiem schodzą się „koń”, „goniec” i wchodzący jako sprzęgło z regionu semantycznego „centaur” — albowiem, skoro koń nie może być posłańcem, będzie nim pół koń, pół człowiek).
Komputer na tym — lingwistycznie bardzo niskim — szczeblu rozwoju nie zna ograniczeń w produkcji słowotwórczej, i właściwa strategii maszynowego myślenia oszczędność wyrazu, która powołała później do bytu nieliniową dedukcję i „gwiazdowymi” zwane pojęcia terafizyki, tutaj przejawia się jako „proporcja” równouprawnienia określeń w języku zasiedziałych, niczym „słowo” bądź „dosłowny” z takimi, jak „słowianek” (wiersz), „słowiskacz” (grafoman), „słodziej” (plagiator), „słówniarz” (ordynus) itp. Dla tych samych przyczyn proponuje generator leksykalny, aby „psilnik” oznaczał zaprzęg eskimoski, a „dyskoból” — cierpienie atlety, wywołane wypadnięciem dysku kręgowego.
Przytoczone utwory jednowyrazowe, zwane dawniej monoetami, po części wywołała niedoskonałość zaprogramowań, a po części rozmysł programistów, których interesowała „słowotwórcza rozprężność” maszyn; wypada jednak zauważyć, iż wiele takich neologizmów tylko pozornie jest maszynowej proweniencji. Nie mamy np. pewności, czy w samej rzeczy ochrzcił „rządy zupaków” — „chochlokracją” — jakiś komputer, czy też był to koncept humorysty-człowieka.
Monoetyka jest dziedziną ważną, ponieważ wykrywamy w niej kreacyjne rysy maszyn, w fazach następnych ginące z pola widzenia. Jest to przedproże bitystyki czy wręcz jej przedszkole; wytwórczość ta działa uspokajająco na niejednego adepta, który, przygotowany na zetknięcie z tekstami zwęźlonymi do niezrozumialstwa, odkrywa z ulgą wytwory tak niewinne i zabawne. Lecz nie na długo starczy tej satysfakcji! Nieintencjonalny komizm powstaje skutkiem kolidowania kategorii, które mamy za trwale rozłączne; wzmocnienie programów regułami kategorialnymi przenosi nas w następny obszar bitystyki (przez pewnych badaczy nazywany jednak nadal prebitystyką), w którym maszyny poczynają „demaskować” nasz język — tropiąc w nim obroty mowy, będące skutkiem cielesnej budowy człowieka.
Tak na przykład pojęcia „wywyższenia” i „poniżenia” pochodzą — podług maszynowej, a nie naszej interpretacji! — stąd, że każdy organizm żywy, a więc i człowiek, musi aktywnym wysiłkiem mięśniowym przeciwdziałać ciążeniu powszechnemu.
Tak to ciało okazuje się członem, poprzez który gradient grawitacyjny odciska się w naszym języku.
Fragment zbioru esejów Stanisław Lema Wielkość urojona, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024.