„O radości, iskro bogów,
Córo Elizejskich Pól,
Na świętości twojej progu
Śpiewa nam niebiański chór.
Twoja moc cudowna zaćmi
Zgubny podział, gorzkie łzy;
Wszyscy ludzie będą braćmi,
Gdy twe skrzydło w locie lśni.[…]
CHÓR
Co na ziemi radość czuje,
Niechaj kocha mocno tak!
Radość wznosi nas do gwiazd,
Gdzie nieznany Duch króluje.Radość od natury czerpie
Wszelkie życie, każdy twór;
I najmniejsze, i największe
Chodzą po jej ścieżkach z róż.
Ona pocałunki, wino
I przyjaciół daje w bród.
Lichy robak czuje miłość,
A Cherubin wie, gdzie Bóg…”(tłum. Andrzej Lam)
Trudno nie poczuć nadziei, czytając ten tekst, nie unieść głowy smętnie zwieszonej nad marną ludzką kondycją. Trudno się nie uśmiechnąć ze wzruszeniem, trudno nie przytupywać sobie i nie dyrygować do Beethovenowskiego rytmu momentalnie włączającego się w głowie. Jakoś tak lżej robi się człowiekowi na duszy, łatwiej myśleć, że może ten świat nie jest jeszcze całkiem stracony… Trochę radości i wszyscy będziemy braćmi.
Ten, kto to pisał, musiał być naprawdę nieuleczalnym optymistą. Ale czy na pewno? Czy Friedrich Schiller rzeczywiście radosnym poetą był?
Obraz nakreślony przez Scharffensteina, kolegę z czasów Akademii Wojskowej, raczej nie budzi wielkiej sympatii: „Wyrośnięty, kroczący jak bocian w ciasnych kamaszach, wciśnięty w brzydki mundur staropruskiego kroju, z trzema rurkowanymi lokami na obu skroniach, w małym kapeluszu, z grubym harcapem na karku, z cienką, bardzo długą szyją, w bardzo ciasnym kołnierzu, z ciemnorudymi włosami, zapadniętymi oczami i zaczerwienionymi powiekami, z ostrym, sterczącym nosem, z bladymi, zmiętymi policzkami pełnymi piegów, z wystającą dolną wargą, z niemiłym skrzeczącym głosem, ten cały Schiller, tak niepodobny do wyobrażenia, jakie mieliśmy o nim, był później często przedmiotem wielkiej wesołości w naszym małym kółku”. Dla uzupełnienia wizerunku Scharffenstein