Agata Trzebuchowska: Włast, czyli kto? Zaczynam od niego, bo to on jest w tytule Twojego scenariusza.
Marta Konarzewska: Postać, która zawsze była dla mnie tajemnicą i wciąż nią pozostaje. O ile Maria Komornicka jest znana historii literatury, o tyle Piotr Włast – drugi etap życia pisarki – pozostaje nierozpoznany. Komornicka-Włast to postać wielowymiarowa. Bogate życie artystyczne ówczesnej epoki, poglądy, które ją przekraczały, relacje miłosne, rodzinne splatają się ze sobą, tworząc życie trudne do opisania. Praca nad scenariuszem była fascynującą, ale trudną przygodą. Niewiele zachowanych faktów, za to cała masa interpretacji. Było to szalenie frustrujące, gdy zabierałam się do pisania biografii, z czego ostatecznie zrezygnowałam. W filmie fabularnym mogłam odrzucić faktografię na rzecz fikcyjnej reprezentacji. Chciałam wyobrażać sobie Komornicką-Własta w ramach prawdy wewnętrznej, a nie historycznej.
Tak więc sam Włast pozostaje zagadką.
A kino się karmi zagadkami. Historia Własta pełna jest tajemnic, tragizmu i wzruszeń. Idealny materiał na film.
W ogóle okres polskiego modernizmu jest szalenie barwny, zwłaszcza jego artystyczno-literacka odsłona. Gdy chodziłam do liceum, omawiało się Forpoczty, czyli manifest Młodej Polski, którego autorami byli Wacław Nałkowski, Cezary Jellenta i właśnie Maria Komornicka mająca wówczas zaledwie 16 lat. Była niezwykle utalentowana. Jej pierwszym tekstem opublikowanym w „Gazecie Polskiej” było Życie nędzarza. Dziś czyta się go jak przerażające proroctwo. Niewiarygodne jak wiele zawartych w nim fragmentów można bezpośrednio odnieść do końcówki życia Własta. Maria napisała ten tekst w wieku 14 lat! Oczywiście nikt nie mógł uwierzyć, że jego autorką jest kobieta, zwłaszcza tak młoda.
Komornicka weszła w życie literackie brawurowo. Jej związki z członkami ówczesnej bohemy to osobna historia. Relacje z Nałkowskim czy Jellentą są pełne poszlak wskazujących na ich romantyczny charakter. Sama szczególnie nie eksplorowałam tego tropu, bardziej zainteresowała mnie znajomość Marii z Zofią Villaume – córką doktora, przyjaciela Nałkowskich. Izabela Filipiak w swojej książce sugeruje, że ich relacja miała charakter miłosny, ale nie trzeba czytać jej Obszarów odmienności. Rzeczy o Marii Komornickiej, żeby to zauważyć. Wystarczy przeczytać listy, erotyczne napięcie i mroczna zależność między tymi kobietami staną się oczywiste. Podobno Komornicka miała magnetyczny wpływ na ludzi. Bywała władcza i manipulatorska. Szczególnie wobec kobiet, na przykład wobec swoich guwernantek. W końcu jednak spotkała kogoś silniejszego od siebie, czyli Miriama, którego nazywano magiem.
Tu zaczyna się drugi rozdział Twojego scenariusza zatytułowany „Chimery”.
Wchodzimy w najbardziej prominentny okres w twórczości Własta. Maria jest dojrzalsza, mniej trzpiotowata. Pod wymagającym okiem Miriama pisze dużo tekstów krytycznych do kierowanej przez niego popularnej wówczas „Chimery”. W nielicznych wolnych chwilach tworzy własną poezję i dramaty. W międzyczasie wychodzi za mąż za Jana Lemańskiego – znanego poetę i satyryka. Choć ich małżeństwo trwało jedynie dwa lata, zdążyło obrosnąć w wiele typowo dekadenckich anegdot.
Na przykład o „małżeńskiej awanturze”, podczas której zazdrosny Lemański parokrotnie strzelił do Marii, a potem przystawił sobie pistolet do skroni. Nie umieściłaś jednak tego zdarzenia w scenariuszu.
Historia strzelaniny miała jeszcze ciekawszy finał. Marii nic poważnego się nie stało, ale Lemański trafił do więzienia. Odwiedzała go tam, rzucając kasztanami w okno niczym Romeo, a kulę z pistoletu, którą wyciągnięto jej z ramienia, zawiesiła sobie na łańcuszku jak bransoletkę. Taki performans. Nie umieściłam tego w scenariuszu, bo strzelanina wydała się mi zbyt dosłowna. Podobne sceny widzieliśmy już w filmach „o artystach”, choćby w Całkowitym zaćmieniu. Postanowiłam znaleźć dla niej ekwiwalent, w którym uda się zawrzeć te same emocje, a więcej fabuły. Wiem, brzmi absurdalnie, ale to jest bardzo gęsty film, który obejmuje długie życie na przestrzeni kilku epok. Stale musiałam kondensować wątki i postacie.
Dlatego pozbawiłaś Marię/Piotra licznego rodzeństwa.
Zostawiłam tylko brata i siostrę Anielę, którzy odegrali ważną rolę w późniejszym życiu Własta. Aniela była jedyną osobą, z którą on korespondował, przebywając w zakładzie opieki, i która go tam odwiedzała. Zachował się także tekst Anieli o Właście, więc miałam pewien wgląd w jej perspektywę, co było nieocenione przy tworzeniu postaci.
Właśnie, jak wyglądała Twoja metoda pracy?
Przede wszystkim mnóstwo czytałam. Nie tylko tekstów Komornickiej/Własta, także tego, co wówczas było aktualne: Zapolską, Kisielewskiego, Przybyszewskiego, Ibsena, którego sporo jest w scenariuszu. Przymierzając się do pisania książki, musiałam wykonać ogromny research, który pomógłby zrozumieć i zbudować ten świat, jego fakturę, kolory, zapachy. Obsesyjnie sprawdzałam wszystko: z jakich materiałów szyto suknie, co się jadło, co kupowało, w co bawiło. Koloryt tego czasu był dla mnie szalenie istotny, więc okres przygotowawczy trwał naprawdę długo. Samo pisanie zajęło mi jedno lato, ale byłam już wtedy mocno osadzona w tej historii.
Mówi się, że osobowość Komornickiej przewyższała jej twórczość. Zgadzasz się?
Fakt, dziś ciężko się czyta jej utwory, ale modernizm w ogóle jest z naszej perspektywy nieznośny w lekturze przez swoją koturnowość, hiperozdobność, pretensjonalizm. Wtedy myślano symbolem. Stale powtarzają się te same motywy, toposy, jak choćby albatros ze złamanym skrzydłem – wówczas obligatoryjny, u Komornickiej oczywiście także obecny. Choć styl tych tekstów jest toporny, to myśl w nich zawarta na wskroś współczesna, preepokowa. Mam też parę wierszy Komornickiej/Własta, które uwielbiam i które we mnie zostały.
Świat ukryty w tej poezji był dla mnie kluczowym materiałem. To z niego szyłam scenariusz. Spędziłam mnóstwo czasu, szukając powtarzających się obrazów-toposów, bo uwierzyłam, że w nich kryje się wewnętrzna prawda postaci.
Brzmi jak praca psychoanalityka.
W literaturoznawstwie nazywa się to krytyką tematyczną. Szukasz stale powtarzających się motywów i próbujesz je zinterpretować. W moim wypadku wystarczyło, że przepisałam je na film.
To głębokie zanurzenie w historii przekłada się na język scenariusza. Zazwyczaj konkretny i techniczny, u Ciebie wybujały, literacki. Odnosi się wrażenie, że słowa usiłują dogonić bohaterkę/bohatera, powtarzają się natrętnie jak myśli.
Ten scenariusz jest bardzo mój. Zdecydowałam się pisać go moim językiem i tak jak czuję, dlatego nie spodziewałam się, że zostanie doceniony. Duży udział miał w tym Jarek Zaręba, mój przyjaciel i poeta. Przy pisaniu nieocenione jest mieć kogoś, kto pomaga ci znaleźć słowa „nieodparte, a jednak dzikie” (jak mówi Mary i Piotr), a jednocześnie pilnuje, żeby obiektywizowały one twoje myśli, nie zatrzymywały ich w hermetycznym świecie, który tylko ty rozumiesz.
Kluczowe było dla mnie zapisanie nieoczywistych, często granicznych stanów i myśli bohatera/bohaterki. W tym kontekście słowo „natrętne” wydaje mi się wyjątkowo adekwatne. Wiążę to z tym straszliwym proroctwem zapisanym w Życiu nędzarza, przed którym Komornicka, a potem Włast ucieka, a ono i tak musi się spełnić. Jego nieuchronność stale jej/jemu towarzyszy, raz w postaci cienia, innym razem pod postacią psa czy sfory wilków. Chciałabym, żeby zapisane w scenariuszu wrażenia przedostały się do świata wewnętrznego reżysera, a następnie przeniosły się na ekran. Żeby nie opuszczały widza nawet na chwilę tak, jak Komornickiej przez całe życie nie opuszczał lęk przed zbliżającym się obłędem.
Obłędem? Twój scenariusz przeczytałam jako całkowicie antypsychiatryczny.
Bardzo bałam się tego wątku, bo akceptując teorię o psychozie Komornickiej/Własta, łatwo uznać, że poczucie przynależności do płci męskiej właśnie z niej wynika. Uważam, że to nieprawda. Włast upierał się przy byciu mężczyzną przez 40 lat, czyli ponad połowę życia! Konsekwentnie i racjonalnie. Jednocześnie trudno nie zauważyć momentów psychotycznych, które niekoniecznie należy przypisywać jednostce chorobowej. Stany psychotyczne mieszają się z widzeniami artystycznymi. Można się w nie osunąć i z nich wyjść. To rodzaj obrony przed odczuwaną presją, wynik chronicznego zmęczenia. Zachowało się sporo listów, w których Włast jeszcze jako Komornicka narzeka na Miriama, który każe pracować bez wytchnienia. Załamania psychiczne kończyły się pobytami w klinikach, a w ówczesnych zakładach psychiatrycznych najbardziej „zdrowa” osoba popadłaby w obłęd.
Włast spędził tam siedem lat. „Wyzwoliła” go pierwsza wojna światowa, podczas której opróżniano zakłady. Przeniósł się do rodzinnego dworku, którym zarządzał jego brat. Bliscy traktowali przybysza dość strasznie. Separowali, dając a to pokoik za jadalnią, a to na strychu. Otrzymywał też gorsze jedzenie, „porcyjki”, na które skarżył się w listach do matki.
W Twoim scenariuszu postać matki jest irytująco bierna, a relacja między nią a Włastem frustrująca.
Tę „nieruchomość” wydobyłam właśnie z korespondencji. Relacja Własta z matką była bliska, ale naznaczona stałym rozczarowaniem i brakiem.
Ciekawe w tym kontekście jest to, że pseudonim Piotr Włast, którym Maria Komornicka zaczęła podpisywać recenzje w „Chimerze”, a potem przyjęła jako nową tożsamość, podpowiedziała właśnie matka.
Człowiek „który nie mógł wiedzieć, że jest mężczyzną i nie byłby się tego dowiedział do dziś, gdyby mu tego Matka nie powiedziała”. Z listów i wierszy wynika, że Włast przez całe życie czuł, że matka „wie”, stąd to nieustanne drążenie i dążenie ku matce, która do końca pozostaje niema. Nie chce mu oddać prawa do prawdy. A on dopytuje: jak to nie ma żadnych tajemnic, skoro do 31. roku życia nie wiedziałem, że jestem mężczyzną? Po wyjściu ze szpitala napisał Księgę poezji idyllicznej, na którą składa się cykl chłopięcych wierszy oddających jego stan ducha w tym okresie. Te utwory nigdy nie zostały wydane, zachowały się jedynie w rękopisie. Czytanie ich było dużym przeżyciem. W jednym z nich, Strzyż, matka obcina małemu Włastowi włosy i mówi: odrosną, a może i wąsy, i broda… Ten wiersz wydaje mi się najbardziej transowy. Włast sięga do swojego dzieciństwa, w którym jest chłopcem i matka też go tak postrzega. To była jedna z założycielskich scen mojego scenariusza.
Życie i twórczość Komornickiej/Własta stało się obiektem zainteresowań badaczy i badaczek reprezentujących różne dyscypliny i perspektywy. Niektóre z nich – jak feministyczna i transgenderowa – stoją ze sobą w sprzeczności. Z tekstu wyczułam, że Tobie bliższa jest ta druga.
Za mało znamy faktów, żeby móc cokolwiek orzec jednoznacznie, dlatego odrzucam wszystkie interpretacje, które chcą uchodzić za klucz do sprawy, jak niektóre feministyczne. Według nich Komornicka wybrała i stworzyła sobie męską tożsamość w geście buntu przeciwko zniewoleniu kobiet. Wystarczy chwilę się zastanowić, żeby zauważyć rażącą niespójność. Gdyby chodziło o feministyczną emancypację, to widząc, jak wiele na niej traci, szybko by się z niej wycofała. Ta „ona”. To na pewno był gest tożsamościowy. Włast umarł, zanim zaczęto używać pojęć takich jak „transseksualizm”. Sam siebie tak nie określał, więc i ja nie będę, ale faktem jest, że upierał się przy byciu mężczyzną i nie wolno tego bagatelizować. Z wielu tekstów wynika, że Włast dostrzegał i przeżywał wąskie ramy tożsamościowe, jakie kultura narzuca jednostkom. W paru wierszach pojawia się słowo „niedorodzenie”, czyli coś, co się nie dokonało, czemu on musi pomóc. To także bardzo transpłciowy motyw.
Ciało i próba podporządkowania go sobie odgrywają centralną rolę w biografii Własta, który podobno próbował uczynić ciało zdolnym do lotu oraz powyrywał sobie wszystkie zęby, by nadać twarzy męskie rysy. W Twoim scenariuszu to lekarze zakładu psychiatrycznego pozbawiają Własta uzębienia.
Zachowały się zapiski o Właście, który skakał z łóżka na podłogę, machając ramionami, jakby chciał wzlecieć. Możliwe jednak, że to była zwyczajna gimnastyka, ale Włast faktycznie jak wielu ówczesnych fascynował się lataniem. Chciał zostać pilotem, z czego drwił brat: „za stara jesteś, za stara”.
A sprawa zębów to legenda. Nie ma żadnego dokumentu, z którego można byłoby wyciągnąć wnioski, że jest inaczej. Z tekstów siostry Anieli wynika jedynie, że Komornicka miała bardzo zniszczone zęby, często się na nie skarżyła i w bardzo wczesnym okresie życia je straciła. Gdy badałam stan wiedzy psychiatrycznej z tamtego czasu, parokrotnie natrafiłam na informację, że choroba psychiczna „siedzi w zębach”. Poczułam, że ominęłabym coś ważnego, gdybym tego nie wykorzystała. Rozmawiałam także z transchłopakami i każdy z nich powiedział mi to samo: co za bzdura, kto zwęża sobie szczękę, żeby wyglądać jak mężczyzna?
Fakt, brzmi nielogicznie.
Dlatego się tego pozbyłam. W ogóle w przypadku Komornickiej/Własta istnieją dwie anegdoty, w których wyczerpuje się cała wiedza na jej/jego temat: ta o zębach oraz o spaleniu sukienek w rytualnym geście przemiany z kobiety w mężczyznę.
Jest jeszcze jedna: o carskim patrolu, który zatrzymał Komornicką na „oględziny”, podczas których prawdopodobnie została zgwałcona. Jej także przypisuje się kluczowe znaczenie dla późniejszej transformacji.
Orzekanie o czyimś życiu jednym słowem to przemoc. Włast doznał jej wystarczająco dużo, dlatego starałam się uciekać od jednoznacznych interpretacji faktów, a tym bardziej niepotwierdzonych anegdot.
Scenę z patrolem carskim umieściłam w scenariuszu dlatego, że jej reminiscencje można odczytać w poemacie Intermezzo. Ślady seksualnego upokorzenia dostrzegłam w jeszcze jednym utworze o modlącej się kobiecie i mężczyźnie w niebieskich szelkach. Ten obraz znalazł się zresztą w scenariuszu, tylko przepisałam go na sytuację między rodzicami, którą młoda Maria podpatruje. W psychoanalitycznej perspektywie, jeśli coś przydarzyło się twojej matce, to przydarzyło się też tobie, ponieważ wywarło wpływ na twoje rozumienie kobiecości i roli kobiety. W tekstach Komornickiej, a potem Własta można rozpoznać pewien rodzaj obrzydzenia do płci żeńskiej.
W Twoim scenariuszu pełno jest tropów pozostawionych bez wyjaśnienia. Jednym z nich jest wątek młodziutkiej Zofii Nałkowskiej.
Czytając dzienniki Nałkowskiej, czułam jak niepokojąco wcześnie miała dostęp do mrocznej strony własnej kobiecości – jeszcze niedojrzałej, ale już czegoś się domagającej. W scenariuszu wychodzi to w niejednoznacznej relacji z ojcem, o którego była zazdrosna „jak kobieta”. Tak samo jak o Jellentę i wielu innych mężczyzn. Kobieca demoniczność w dekadentyzmie była non stop eksplorowana. Nałkowska wydaje mi się tu ciekawym i nieoczywistym przypadkiem. Z zazdrości i erotycznej rywalizacji wynika jej poszlakowany stosunek do Komornickiej. W książce Izabeli Filipiak wyczytałam gorzką pretensję do Nałkowskiej o to, że nie odwiedziła Własta w szpitalu ani nie zajęła się jego tekstami. Słynąca z charyzmy i odwagi pisarka stchórzyła.
Nie tylko ona. Komornicka była adorowana i doceniona przez środowisko artystyczne. Włast – przez nie wzgardzony i zapomniany.
Jedynie Zofia Villaume, która w jego ostatnich latach miała z nim kontakt listowny, próbowała zająć się jego twórczością. Włast długo liczył, że zrobi to Miriam, ale mimo obietnic nic takiego się nie wydarzyło. Włast został uznany za wariatkę, na zasadzie: „A słyszałaś, co się stało z Marysią Lemańską?”. Bo choć małżeństwo z Lemanem trwało dwa lata, co poniektórzy wciąż tak nazywali Komornicką. Wanda, żona jej brata, podczas ucieczki przed bombardowaniem, kiedy wszyscy ładowali się na wóz, a Włast gdzieś się krzątał, zakrzyknęła: „Gdzie jest Lemańska?!”. Maria Janion wykorzystała to jako tytuł swojego eseju. W dodatku najpierw Komornicką, a potem Własta oskarżano o złamanie życia byłemu mężowi, który ostatecznie się zastrzelił, choć było to długo po ich rozstaniu. Maria ze swoją silną, barwną osobowością od zawsze uchodziła za dziwną. Pewnie więc nikogo za bardzo nie wzruszało, że ostatecznie „zwariowała”. Poza tym lęk przed obłędem był wówczas tak silny, że ludzie bali się przebywać z „szalonymi” w jednym pomieszczeniu. Nawet sama Komornicka odradzała matce wizyty u chorej krewnej, Krystyny Komorowskiej, z obawy, że źle jej to zrobi.
Włast zmarł 8 marca1949 r. – w Dzień Kobiet. Tragiczno-ironiczny finał trudnego i fascynującego życia, którego drugą połowę zamyka się zdaniem: „A potem umarł w samotności”.
Ale ta druga połowa to ponad 40 lat! Życie Własta po szpitalu toczyło się między dworkiem, sklepem a lasem. Wiersze z tego okresu napawają smutkiem. Poza nielicznymi, głęboko poruszającymi utworami, zdecydowana większość jest idyllicznie infantylna. Włast opisuje spotkane po drodze zwierzęta, jest też parę wierszy religijnych. Nie ma w nich dewocji, jest raczej dziecinna afirmacja w stylu „radujmy się”. Tak jakby nie mógł złapać kontaktu horyzontalnie, wśród ludzi, więc szukał go wertykalnie. Gdzieś zawrócił. Stworzył w samym sobie bezpieczny świat. Nie wiemy też, co tak naprawdę wydarzyło się w szpitalu. Jest jeden jego wiersz o rozkrojonej głowie… Lobotomie były powszechne wprawdzie trochę później, ale… jego osobowość na tym etapie całkowicie się zmieniła. Komornicka była pełna iskry, błyskotliwa, Jellenta nazywał ją „żywą puszką Pandory”. Włast wyszedł ze szpitala otumaniony, zdziecinniały, a przy tym zgryźliwy. Cały czas miał się za kogoś lepszego. Strasznie narzekał na bliskich, którzy z pewnością nie traktowali go najlepiej, ale nie wierzę, że przez cały ten okres byli tylko okrutni. Żyli razem w Grabowie aż do drugiej wojny światowej. Jakoś musieli sobie radzić. Odtworzenie ich codzienności było zresztą dla mnie dużym wyzwaniem. Jak oddać tę stateczność i zawieszenie, które trwa 20 lat, a przypomina jeden dzień?
Marta Konarzewska – feministka, badaczka kultury i scenarzystka. Laureatka głównej nagrody PISF i Nagrody Specjalnej ZAiKS w konkursie Script Pro rozstrzygniętym na 11. Festiwalu Netia Off Camera.