Interesuje go nie tyle przeszłość, ile to, jak przyszłość zmienia przeszłość. Z Ralphem Gibsonem, jednym z najbardziej uznanych amerykańskich artystów fotografików, rozmawia polski fotograf Wojtek Wieteska.
I’ll be your mirror
Reflect what you are,
in case you don’t know […]
I find it hard to believe you don’t know
The beauty you are
But if you don’t, let me be your eyes
A hand to your darkness, so you won’t be afraid
Lou Reed, I’ll Be Your Mirror
Wojtek Wieteska: W 1987 r. zobaczyłem w Nowym Jorku Twoje zdjęcia na żywo. To było zupełnie inne doświadczenie niż oglądanie ich w książkach. Odkryłem tekstury, tonację, jakość tych odbitek. Wszystkie subtelności, mistrzostwo tych fotografii. Od tego się wszystko zaczęło, moja historia z Tobą. Gdybym mógł zabrać ze sobą na bezludną wyspę tylko jedną książkę, wziąłbym Twój album Deus Ex Machina. Wiem, że tego typu schlebianie ego artysty może być irytujące, ale takie są fakty. Ralph Gibson: Sam miewałem nieraz podobnie. Teraz na przykład mam obsesję na punkcie Cy Twombly’ego. Od ponad 50 lat mieszkam w Nowym Jorku, który stanowił kiedyś dla mnie epicentrum zachodniej kultury. Wielu błyskotliwych artystów rozpoczęło w nim swoje kariery. Gdy tu przyjechałem, pozostawałem pod wielkim wpływem biegu wydarzeń, ludzi i energii tego miasta – w latach 60. było takie ekscytujące. Przez trzy lata mieszkałem w słynnym hotelu Chelsea, który był wówczas sceną artystycznych działań. Dawniej mawiałem, że nie palę, nie piję, ale mieszkam w Nowym Jorku. Powtarzałem, że Nowy Jork to jedyny narkotyk, którego nie potrafię rzucić. Jednak dziś jestem już na innym etapie życia. Wydaje mi się, że dostałem od tego miejsca wszystko, co chciałem. Obecnie zamierzam posiedzieć trochę w Europie. Niedługo jadę do Paryża na kilka tygodni. Czuję, że tam jest więcej tego, czego szukam. Rozumiem, co masz na myśli. Podobnie jak Ty Nowy Jork, ja odbieram Paryż, gdzie łącznie mieszkałem przez 10 lat – w latach 70. i 80., a potem w 90. Wtedy było to zupełnie inne miasto. Nie przeszkadza mi, że miasta się przeobrażają. Wiem, że Paryż się zmienił. Widzę zmiany i tutaj, w Nowym Jorku. Nie tak dawno czytałem książkę Colette, zbiór opowiadań o kotach. Pisze w niej – a książka powstała w 1927 r., prawie 100 lat temu – „Saint-Tropez nie jest już takie jak kiedyś, jest pełne turystów, nie podoba mi się już tutaj”. Ha! Wszystko, co naprawdę uwielbiamy, wynika z objawienia, jakiego doznaliśmy w wieku 20 czy 25 lat. Nasze kolejne odkrycia odczuwamy jako zmianę na gorsze. Kochamy zdjęcia, które pokochaliśmy, gdy dopiero odkryliśmy fotografię; kochamy te obrazy i muzykę, które pokochaliśmy w młodości. Dojrzały człowiek nie czuje nostalgii za przeszłością, tylko za przyszłością. Już nie ma złudzeń; wie, że pewnie nie będzie w stanie zrealizować swojego potencjału. Nie jestem zwolennikiem spotkań z artystami, których podziwiam, bo myślę, że sztuka i osobowość mogą się czasami bardzo różnić. I ta różnica nie ma dla mnie znaczenia. Spotkanie z Tobą jest pierwszym tego typu. Tak jak mówisz, kiedy w 1987 r. oglądałem Twoje zdjęcia, miałem 23 lata i pozostały one ze mną… Są ze mną do dzisiaj. Miałem prawdziwą przyjemność spotkać wszystkich swoich wielkich mistrzów. Ciepło mnie przyjęli, odwiedzałem ich w domach; przez lata udało mi się lepiej ich poznać. Wielu, wielu wspaniałych fotografów i artystów. Niedawno napisałem w autobiografii, że sztuka jest zawsze lepsza od artysty. Zdjęcie jest lepsze niż fotograf. W przeciwnym razie po co mielibyśmy tworzyć sztukę? Czytałem kiedyś Słowa Sartre’a, gdzie przywołuje on historię, kiedy jako dziewięcio- czy dziesięcioletni chłopiec czytał książki w bibliotece swojego dziadka, i pisze: „smakowałem w dwuznacznej rozkoszy rozumienia bez rozumienia” (tłum. Julian Rogoziński). Uważam, że właśnie to robi artysta; rozumie bez zrozumienia. Zatem gdy patrzymy na jego dzieło, dobrze, abyśmy sobie przy tym zdawali sprawę, że jest ono czymś więcej niż artystą i jego zmaganiami. Zresztą kiedy patrzysz na zdjęcia lub obrazy, chodzi tylko o nie i o ciebie. Nie o artystę i ciebie. Nigdy nie zastanawiam się nad tym, co zobaczą ludzie, oglądając moje zdjęcia. Dla mnie ważne jest tylko to, co ja na nich widzę i co wtedy czuję. Roland Barthes pięknie pisał o tym, że autor stanowi tylko 50% książki. Mamy więc tysiąc osób czytających jedną książkę i zarazem wiele różnych książek. Marcel Duchamp powiedział to przed Rolandem Barthes’em. Tak, znam ten cytat, pochodzi z książki Pierre’a Cabanne’a Dialogues with Marcel Duchamp. To bardzo dobra książka. Pierre pisze w niej również, że artysta ma obowiązek pokazywania swoich prac. Inni muszą je zobaczyć, należy o to zadbać. Można porównać to do bycia rodzicem. Nie chowasz swojego dziecka w szafie, wychowujesz je dla świata. Tak samo będąc artystą, nie robisz zdjęcia i nie chowasz go do szuflady. Publikuję i wystawiam swoje prace, bo to część mojej odpowiedzialności jako twórcy. Nie mam takiego ego, które dbałoby o to, co ludzie myślą o moich pracach. Publikuję je i wystawiam, ponieważ czuję, że powinienem to robić jako osoba, która ma swój udział w tworzeniu sztuki. Ale – jak by to powiedzieć – nie jestem muzyką, lecz odbiornikiem radiowym, przez który ona przepływa. Od zawsze o tym wiedziałem. Za każdym razem, gdy robię zdjęcie, mówię do siebie: nie bądź obserwatorem, bądź tym, który jest obserwowany. Nad czym teraz pracujesz? W tej chwili zajmuję się serią, w której próbuję fotografować to, co „poza”, a nie „przed” siatkówką mojego oka. Jest takie pojęcie: asemiczność – określa ono pewien rodzaj pisma niezwiązany z żadnym konkretnym językiem. Właśnie w ten sposób widzę kształty. Nawet jeśli naprawdę istnieje przedmiot o danym kształcie, to mnie interesuje tylko sam kształt, a nie ten przedmiot. Czasem kiedy jestem za granicą, patrzę na litery oraz pismo i nie rozumiem języka, jednak widzę kształty. I tak jak uważam, że zdjęcie jest lepsze niż jego autor, myślę, że sam znak może być lepszy niż obiekt, który jest nim oznaczony. Wierzę, że ludzkie oko może ujrzeć i przetworzyć każdy kształt, nawet tak ulotny jak to światło, które jest tutaj, za twoim krzesłem. Takiego myślenia nauczyłem się w Nowym Jorku. Ale też w Europie – właśnie tam zanurzyłem się w dawne kultury. Chciałem cofnąć się w czasie, odwiedzić jaskinię Lascaux. Powróciłem do korzeni.