Wystarczyło usiąść pod jej liściem, by poczuć się jak w domu. Chroniła przed deszczem, wieczorami kołysała do snu, nocą opowiadała straszne baśnie. Najważniejsza lipa dzieciństwa.
Obraz drzewa dzielił mi się na kawałki. Patrzyłam w górę i nie potrafiłam dojrzeć nieba. Gałęzie lipy rozkładały się tak gęsto oraz szeroko, że chociaż skręcałam głowę w prawo i w lewo aż do bólu karku, to i tak nie umiałam objąć całości. Dziś myślę, że dlatego, że byłam mała. Kiedy po raz pierwszy świadomie dostrzegłam drzewo jako żyjące, mało ruchliwe stworzenie, miałam może pięć lat.
– Czy deszcz je boli? – spytałam babcię, bo mimo że lało jak z cebra i świata zza ściany spadającej wody nie było widać, siedziałyśmy na ławce przed wejściem i nawet kropla na nas nie spadła.
Kot Mruczek, po tygrysiemu prążkowany, mył łapę za łapą i tylko prychał, kiedy dochodziła do niego para wodna. Było gorąco, lato, ponad trzydzieści stopni, więc spadająca woda od razu zamieniała się w ciepłą mgłę. Oblizywałam wargi podobnie jak kot.
– Myślę, że lipie jest tylko ciężkawo, bo deszcz