Żarłonomia Żarłonomia
Przemyślenia

Żarłonomia

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 1 minutę

Jak zapewne państwo się domyślacie, w zawodzie krytyka literackiego obowiązuje pewna podstawowa reguła: zawsze musimy rzecz doczytać do końca.

Natomiast przypadek recenzji książki kulinarnej jest nieco bardziej złożony: jeśli chcemy wydać sprawiedliwą ocenę zawartości takiej książki, powinniśmy skrupulatnie sprawdzić każdy z zawartych w niej przepisów.

Cóż więc znajdziemy na kartach "Żarłonomii" Walerego Boruty, nowego na rynku, tajemniczego autora? Na pozór pierwsze stronice wyglądają niewinnie; wydaje się, że to kolejna z tych publikacji, którym moglibyśmy łaskawie ofiarować 5/10 w skali wyrafinowania.

Przyznaję, że z pewnym znużeniem, niczego nie podejrzewając, zabrałem się za realizację pierwszego przepisu na coś, co Boruta nazwał "Niespodzianką nr 23". Przepis wygląda następująco: zagotować litr wody, przelać do szklanego naczynia, ostudzić dwudziestoma dmuchnięciami i włożyć do zamrażalnika. Wyciągnąć po dwóch godzinach i rzucić zamrożoną bryłą przez okno. Na koniec zmieść szczątki, znów zagotować, gorące wypić.

Doprawdy trudno uwierzyć, że przez przypadek trafiłem swoją bryłę w przechodzącego ulicą funkcjonariusza policji.

Łatwo pojąć, że mamy tutaj do czynienia z demoniczną księgą, zawierającą serię formuł magicznych, które prowadzą do strasznego nieszczęścia – czyli do rzucenia klątwy na samego siebie.

Jest to naprawdę okrutny żart wydawniczy.

Piszę na szybko tę notatkę z jednego z zakładów karnych, aby przestrzec czytelników przed lekturą tych piekielnych stronic, i apeluję do władz kościelnych o natychmiastowe bojkotowanie dalszej działalności Wydawnictwa Mefisto.

Czytaj również:

Pożar w księgowości Pożar w księgowości
i
rysunek: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Pożar w księgowości

Krzysztof Kłosin

W matematyce jak w finansach – bilans to rzecz święta. Kiedy więc ponad 100 lat temu polskim matematykom udało się zwiększyć aktywa bez ruszania pasywów, szybko wskazano winnego. Był nim podejrzany aksjomat, który pozwalał wybierać elementy ze zbiorów na chybił trafił. Wyglądało na to, że pozwalał też wyczarować królika z kapelusza. Dla wielu był to problem.

Chrystus wiedział, co robi. Kiedy pewnego popołudnia wysiadł z łodzi i nauczał, do przemówienia dorzucił coś jeszcze. Jak pisze św. Marek, wziął pięć chlebów oraz dwie ryby i nakarmił nimi tłum słuchaczy tak, że samymi resztkami napełniono 12 koszy. Wszystko to wyglądało na niezaplanowane, ale Jezus musiał przecież wiedzieć, że jeśli obraz wart jest tysiąca słów, to wartość cudu idzie w miliony. Żaden z ewangelistów nie zanotował, o czym mówił tego wieczoru Chrystus. Cud rozmnożenia przyćmił wszystko.

Czytaj dalej