Zbrodnia z nieczułości Zbrodnia z nieczułości
Przemyślenia

Zbrodnia z nieczułości

Paulina Wilk
Czyta się 5 minut

Autor, choć zaliczany do pierwszej ligi polskich pisarzy powieści kryminalnych, nie trudni się mroczną odmianą rozrywki. Fabuła Rany wydaje się jedynie atrakcyjnym kostiumem dla znacznie ambitniejszych zamierzeń. Po serii o Jakubie Mortce oraz udanym, opublikowanym przed rokiem Żmijowisku poświęconym polskim 30-latkom, ukazała się nowa powieść Chmielarza, której akcja toczy się w warszawskiej szkole. Teraz już jasne jest, że pisarza interesują przede wszystkim społeczne mechanizmy działania zła, a także specyficzna dźwignia pozwalająca środowisku kształtować psychikę każdego z nas. W Żmijowisku autor brał na warsztat toksyczną siłę niespełnionych marzeń i ambicji młodych dorosłych. W tamtej opowieści dzieci pozostawały w tle, przemoc trafiała w nie niczym szrapnel, nieprzypadkowo, ale i niezamierzenie. W Ranie punkt ciężkości się przenosi. W centrum opowieści stoją nastolatkowie, ta mgławicowa, najbardziej nieuchwytna dla rodziców, socjologów i pedagogów grupa. Z wyraźnie już odrębną emocjonalnością, ale pozostająca w całkowitej władzy nieczułych i skupionych na sobie dorosłych. Rodziców i nauczycieli, którzy nigdy nie opatrzyli i nie uleczyli własnych ran z dzieciństwa. U Chmielarza opiekunowie są jak wyrośnięte, ale poobijane i nieświadome dzieciaki, które nie osiągnęły dojrzałości. A nieczułość i agresję, jakich zaznały kiedyś, bezrefleksyjnie podają dalej. W Ranie zło wędruje między pokoleniami, a o nadzieję trudno, bo prawie nikt nie chce być naprawdę dorosły i przyjąć odpowiedzialności.

Autor świetnie buduje konstelacje uczuciowych więzi. Na przykład między spragnioną uwagi i miłości nastolatką a jej rodzicami – matką na dyrektorskim stanowisku, zapijającą stres i obojętność męża, oraz ojcem, który tak się zapędził w lewych interesach, kredytach i łapówkach, że przypomina chomika w kołowrotku. Czasem wyskakuje poza akwarium, na szybki seks z pracownicą żony. Oboje nie mają dziecku do zaoferowania nic poza sztampowym „Jak było w szkole?” i „Czy jest w tym domu jakaś kolacja?”. Role się odwracają – to córka szykuje jedzenie, sprząta, dba, tuli własną matkę do snu. Wszystko, by usłyszeć jedno czułe słowo, w ogóle być widzianą. Ale nic takiego nie następuje, dzień po dniu relacja rodziców ulega rozpadowi, a dziewczyna – jak piłeczka – odbija się od ścian w małżeńskich kłótniach. Obraz jej osamotnienia jest przerażający i dotkliwy. Chmielarz wie, jak rysować tężejące cierpienie i krzywdy, które nie pozostawiają widocznych ran.

To te obrazy – opuszczenia, obojętności i nieczułości wobec dzieci są w jego powieści najgłębiej przejmujące. I nieporównywalnie istotniejsze niż cztery trupy, które także w toku wydarzeń padną. W jakimś sensie te śmierci wydały mi się podczas lektury „niepotrzebne” – esencja objawia się przecież w innych momentach, w codziennych, odtwarzanych wręcz bezmyślnie i rutynowo aktach agresji, których nikt nie dostrzega. Ich małe ofiary nie krzyczą, nie domagają się pomocy, nie zjawia się żaden śledczy ani wóz na sygnale. To są te chwile, w których mama nie ma czasu rozmawiać, bo jest zapracowana. A tak się składa, że jej córka ma myśli samobójcze i próbuje o tym powiedzieć. Te chwile, w których ojciec nie zawozi syna na terapię, bo ma interes do dopięcia. Dał kasę i chce mieć z głowy. Wszystkie te momenty, w których dzieci są opiekunami dla swoich rodziców. Z czasem stają się jak wygłodniałe szczenięta – gotowe przyjąć odrobinę zainteresowania, troski i ciepła od kogokolwiek. Bywa, że od kogoś, kto skrzywdzi jeszcze mocniej.

Chmielarz kilkakrotnie powtarza w powieści pewną figurę. Jego bohaterowie nagle przechodzą od słów do czynów – policzkują, popychają, uderzają, pogwałcają, wreszcie zabijają. I są tym całkowicie zaskoczeni, jakby w chwili agresji znajdowali się poza sobą, nie rozumiejąc, co się dzieje, a jednocześnie natychmiast odcinając się od własnej przemocy. Nie potrafią zbudować wiązki przyczyny i skutku, bo nigdy nie zaglądali w siebie, by pojąć, kim są i jak znaleźli się w tym punkcie. Jak z zakochanej młodej żony stają się zgorzkniałymi kobietami przełykającymi nienawiść i wyrzuty sumienia do porannej kawy. Kiedy z ambitnych facetów stali się zrezygnowanymi otyłymi nudziarzami kompulsywnie zanurzającymi się w gry komputerowe? Jak z czekającej na narodziny pierwszej córeczki matki stają się potworami katującymi własne dzieci?

Chwilami trudno przejść do kolejnej strony – tyle drobnych i wielkich aktów przemocy pomieściło się w Ranie. Obrażenia są liczne, w większości bezkrwawe i przemilczane. Chmielarz przekonująco odsłania mechanikę dziedziczenia zła, tę nieuświadomioną taśmę transmisyjną, po której przenosi się okrucieństwo: odwrócone głowy, niezadane pytania, nieucałowane policzki, nieprzytulone ciała, cała ta potworna niemiłość, która w pewnym momencie – nieprzewidzianym i niepowstrzymanym – zaczyna wrzeszczeć i eksploduje.

Rana nie byłaby może tak ponura i dotkliwa, gdyby pisarz przekonująco nie portretował zamieszkiwanej przez nas współczesności. Jesteśmy w fabule, którą trudno odróżnić od polskiej codzienności. Chmielarz nie tyle osadza fikcję w wiarygodnej scenerii, ile to jego opowieść wyłania się z rzeczywistości, która określa i bohaterów, i czytelnika. Postacie krążą wokół prywatnej warszawskiej szkoły propagującej filozofię dobrego i kreatywnego kształcenia, a będącej de facto machiną przemocy zrodzonej z chciwości. W tle przewija się afera z nielegalnym odzyskiwaniem nieruchomości, Chmielarz wprowadza też elementy głośniej historii nauczycielki, która wróciła do pracy z uczniami po latach spędzonych w więzieniu za zabicie własnego dziecka. Opowieść o rzekomo uprzywilejowanej grupie społecznej, jaką jest klasa średnia, pozwala pokazać, że przemoc emocjonalna nie jest wrażliwa na pieniądze. Zdarza się na każdym szczeblu, ale w elitarnych kręgach przykrywają ją szczególne zakłamanie i finansowy połysk. Tym trudniej krzyczeć i prosić o pomoc, tym szczelniej usta zamyka wstyd.

Ranę czyta się z ciężkim sercem, jak reportaż społeczny. Bo odpowiedź na pytanie: „Kto zabił?” brzmi: „My”. Każdy po trochu. Bo nie spojrzał. Bo nie pomyślał. Bo nie zadał sobie trudu pójścia do terapeuty. Bo wolał nie wiedzieć, odpysknąć, zrobić unik. Zbiorowym bohaterem tej książki diagnozy są dzieci. Niedostrzegane, niekochane i krzywdzone, każdego dnia wśród górnolotnych zapewnień rodziców, że są dla nich najważniejsze.

 

Czytaj również:

Lustro trzydziestolatka Lustro trzydziestolatka
Przemyślenia

Lustro trzydziestolatka

Paulina Wilk

Podoba mi się aktualność Żmijowiska – powieści, której fabuła rozgrywa się latem nad jednym z polskich jezior i będącej skrojoną na miarę „książką na lato“. Jej bohaterami są żegnający swoją młodość i przełykający z piwem pierwsze duże rozczarowania letnicy – wielkomiejscy, chwilowo zajmujący przestrzeń, która dla lokalnych mieszkańców jest ojcowizną, adresem życiowej porażki albo kawałkiem ziemi, na której chcą zbić interes. Już samo miejsce – ośrodek złożony z domków, otoczony lasem – daje podwójny efekt odrealnienia, ale i kondensacji rzeczywistości. Wakacje to czas, w którym staramy się odpocząć od samych siebie, od tego, czym jest nasze życie. Jednak zmienia się on w seans trudnej konfrontacji z przyjaciółmi, katalizuje frustracje, odsłania spękane ideały.

To właśnie – różne rodzaje niespełnienia indywidualistów dobiegających czterdziestki – wydaje się kluczowym obiektem zainteresowania Wojciecha Chmielarza. To jego pokolenie, jego otoczenie – od niezupełnie gibkich już ojców, przez medialnych cwaniaków i kobiety, które zmagają się z mieszanką wyblakłych fantazji, potrzebą niezależności i koniecznością uznania realiów. Tacy jesteśmy – dojrzewające dzieci kapitalizmu i europejskości, spoglądające w lustro ze świadomością, że życie nie jest na zamówienie.

Czytaj dalej