Warszawski Żoliborz. Córka bogatego przedsiębiorcy organizuje swoje osiemnaste urodziny. Sytuacja wymyka się spod kontroli, a policjanci muszą rozwikłać zagadkę znalezionego w sypialni trupa.
1
– Dopalacze to zło – stwierdziła Sucha. – Wiesz, jak je robią?
Mortka pokręcił przecząco głową.
– Do takiego biedalaboratorium chemicznego, wiesz, takiego jak w szkole albo nawet gorszego, wchodzi kilku facetów i jest dobrze, jeśli chociaż jeden z nich wie mniej więcej, co trzeba robić. Biorą trochę tego i owego. Jakieś zioła, rozpałka do grilla, zmielone świetlówki, syntetyczne kabanoidy, pochodne mefedronu. Byle waliło. To się wszystko miesza, gotuje, wychodzi z tego jakieś gówno, które potem wkładają w ładne opakowania i wysyłają do sklepów. Produkt kolekcjonerski, jego mać.
Sucha skrzywiła się, jakby miała zaraz splunąć z pogardą na podłogę.
– Przestępczość narkotykowa twierdzi, że są w to włożone konkretne pieniądze – odpowiedział jej Mortka. – Czyli raczej to nie jest chałupnicza działalność.
– Włożone w sprzedaż i dystrybucję, ale chyba nie wierzysz, że mają w laboratorium dział kontroli jakości, nie? – skontrowała policjantka.
Wzruszył ramionami i przeszedł kilka kroków w bok, ale tylko po to, żeby nie przyznać policjantce racji. Nie cierpiał, kiedy udawało się jej go przegadać.
– A potem kończy się to tak jak tutaj – kontynuowała niewzruszona Sucha. – Mamy piątkę zatrutych dzieciaków w szpitalu. Trójka ma omamy, że łażą po nich węże, pająki i pijawki. Do wyboru, do koloru. Jeden chłopak podrapał się do gołego mięsa, próbując je z siebie zdjąć. Nie mamy pojęcia, co było w tym syfie, więc nikt nie wie, jak ich odtruć.
Westchnęła ciężko.
– Dlatego jeśli kiedyś będę miała dzieci…
Mortka już otwierał usta, żeby jakoś zareagować na to niespodziewane wyznanie, ale na swoje szczęście szybko uznał, że najlepszym dla niego wyjściem będzie milczenie. Myśl o Suchej jako matce wydała mu się absurdalna, ale dyskusja na ten temat z policjantką nie mogła prowadzić do niczego dobrego.
– …powiem im, że jeśli już mają ćpać, to niech ćpają czysty towar. Jak przyjdzie co do czego, to przynajmniej będzie wiadomo, jak ich ratować.
Znajdowali się w willi na warszawskim Żoliborzu. Jeden z najlepszych adresów w stolicy. Piękna okolica. Dużo zieleni. Spokój i śpiew ptaków. A do tego jakieś pięć do dziesięciu minut piechotą od najbliższej stacji metra. Dom sam w sobie niewielki. Przynajmniej w porównaniu z pałacami, jakie niektórzy potrafią sobie postawić w Konstancinie. Ale zadbany, odnowiony i nawet Mortka był w stanie docenić dobry gust właściciela, jeśli chodzi o wystrój wnętrza. Do tego wart zapewne kilka milionów złotych.
Teraz wyglądał mniej więcej tak, jak wygląda każde mieszkanie po domówce nastolatków. Papierki na ziemi, mnóstwo szkła, butelek po winie i piwie. W sumie nie byłoby źle, gdyby nie kilka poprzewracanych mebli i dwa pawie pod ścianą. W powietrzu unosiła się nieprzyjemna woń papierosów i wymiocin.
– Chcesz zobaczyć górę? – zapytała Sucha.
– Chętnie.
Zaprowadziła go krętymi, nieprzyjemnie wąskimi schodami na piętro.