Zły kontynent, czyli katastrofa, czary, wyspy (nie)szczęśliwe na Biennale w Stambule Zły kontynent, czyli katastrofa, czary, wyspy (nie)szczęśliwe na Biennale w Stambule
i
Fragment ekspozycji Normana Daly'ego, zdjęcie: Sahir Ugur Eren
Opowieści

Zły kontynent, czyli katastrofa, czary, wyspy (nie)szczęśliwe na Biennale w Stambule

Stach Szabłowski
Czyta się 17 minut

Siódmy kontynent rośnie. Zasilają go śmieci z pięciu innych, zamieszkałych przez ludzi. Czy ogarnie cały świat i stanie się nową Pangeą, już nie siódmym, lecz jednym kontynentem, zrobionym z plastiku? Na razie dotarł do Stambułu – i został głównym bohaterem tamtejszego, wypasionego 16. Biennale sztuki.

Poranki w Stambule są epickie; słońce przebija się przez grube warstwy smogu, który barwi światło na nierealne kolory. Nie trzeba nastawiać budzika, żeby obejrzeć to widowisko; na ulicach śródmiejskiej dzielnicy Beyoğlu korek zaczyna się przed świtem i będzie trwał do późnej nocy; pył zanieczyszczeń wibruje od hałasu klaksonów i silników.

Nic dziwnego, że biennale zaczyna się od pracy, która zrobiona jest właśnie ze smogu. Chorwacka artystka Dora Budor zamyka zanieczyszczenia w wielkich szklanych akwariach, efektownie je podświetla i każe tańczyć pyłom zawieszonym w rytm wibracji, które transmitowane są z okolicznych placów budów. Pięknie wyglądają te chemiczne, kolorowe mgły. Kurator biennale Nicolas Bourriaud zwraca uwagę, że przypominają zjawiskowe atmosfery z obrazów Williama Turnera. Ten angielski malarz do historii sztuki przeszedł jako prekursor impresjonizmu. W historii ekologii zapisuje się jako pierwszy artysta, który jeszcze w XIX w., kiedy epoka przemysłowa była młoda, malował smog. Bourriaud proponuje, aby zobaczyć w Turnerze ojca sztuki antropocenu, nowej ery geologicznej, której bohaterem – niekoniecznie pozytywnym – jest człowiek. W tym sensie uczestnicy biennale – artyści i artystki zaproszeni do namysłu, co człowiek zrobił ze światem – są dziećmi Turnera.

Charles Avery, fot. fot. Sahir Ugur Eren
Charles Avery, fot. fot. Sahir Ugur Eren

Ostatni raz byłem na tym stambulskim biennale w 2013 r. Wtedy wystawa odbywała się w cieniu protestów i zamieszek. Zaczęło się od obywatelskiej blokady wycinki drzew w parku Gezi, kawałku zieleni leżącym w sercu miasta, przy placu Taksim. Skończyło się na wielomiesięcznej konfrontacji Turcji liberalnej i świeckiej z coraz bardziej konserwatywną i autorytarną władzą prezydenta Erdoğana. W czasie tamtego biennale przez Taksim trudno było

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Sztuka, która drażni spojówkę Sztuka, która drażni spojówkę
i
Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska, „Autoportret”, 1930 r.; dzięki uprzejmości spadkobierców; ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie
Doznania

Sztuka, która drażni spojówkę

Libera wybiera, czyli subiektywny poczet polskich artystów
Zbigniew Libera

Podobnie jak wielu innych ważnych i obecnie zapomnianych polskich artystów, których aktywność przypadła na pierwszą połowę XX w., bohaterka dzisiejszego „wyboru” pochodziła z Podola.

Maria Ewa Łunkiewicz-Rogoyska, w skrócie M.Ewa albo po prostu Mewa – jak o niej mówiono – urodziła się 5 kwietnia 1895 r. w liczącej nieco ponad 400 mieszkańców wsi Kudryńce nad Zbruczem w powiecie Kamieniec Podolski. Wieś należała do rodziny Koziebrodzkich, a dzierżawił ją ojciec artystki Stanisław Chmielowski, który tak jak jego starszy brat Adam odebrał wykształcenie w Instytucie Politechnicznym i Rolniczo-Leśniczym w Nowej Aleksandrii, jak w owym czasie nazywało się miasto Puławy. Adam Chmielowski, jak słusznie przypuszczacie, to właśnie ów słynny katolicki święty Brat Albert, który stracił nogę w czasie powstania styczniowego, został malarzem, aby ostatecznie w latach 90. XIX w. porzucić sztukę i założyć w Krakowie zgromadzenie albertynów i albertynek, gdzie prowadził działalność na rzecz najuboższych i osamotnionych. Matka Mewy – Maria z Kłopotowskich – również uprawiała malarstwo. Sztuki tej uczyła się w bliżej nieokreślonej pracowni w Paryżu, a także na kursach Adriana Baranieckiego w Krakowie. Nic dziwnego, że rodzinny dom Mewy wypełniony był obrazami nie tylko matki i wuja Adama, ale też zaprzyjaźnionego z rodziną Chmielowskich Stanisława Witkiewicza, który w 1911 r. podarował im kilka swoich pejzaży górskich. Znacznie później, bo w roku 1937, syn sławnego malarza, Witkacy, namalował jej portret, a nawet dedykował dwie ze swoich książek: Szkice estetyczne (1922) i Teatr. Wstęp do teorii Czystej Formy w teatrze (1923). Mewa miała dwóch starszych braci, Teodora i Adama, oraz jednego młodszego – Tadeusza.

Czytaj dalej