Krzysztof Penderecki „buduje swój ogród jak partyturę, nuta po nucie”. Rosną tu nie tylko dęby, graby, jesiony, lipy i klony, lecz także rzadkie gatunki drzew przywiezione przez kompozytora z Chin, Luizjany i innych części świata.
14 maja tego roku było wyjątkowo chłodno. O 5.30 rano w Lusławicach – ok. 8ºC. Otworzyłam wychodzące na wewnętrzny dziedziniec okno pokoju w bursie w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego – padało. Byłam niewyspana, poprzedniego dnia rozpoczęły się tu warsztaty dla młodych kompozytorów, master classes organizowane wspólnie z krakowskim Festiwalem Muzyki Filmowej: w nocy trzaskały drzwi pokojów, a kiedy wreszcie zasnęłam, obudził mnie ktoś gwiżdżący arię toreadora z Carmen.
Otwarte w 2013 r. Centrum, elegancki budynek z dwiema salami koncertowymi, pokojami prób, bursą i stołówką, położone jest dokładnie naprzeciwko lusławickiego dworu otoczonego arboretum skomponowanym i doglądanym z miłością przez Krzysztofa Pendereckiego. 6. rano to pora, o której profesor lubi zaczynać komponowanie (latem nawet wcześniej). O tej porze – wraz z fotografem Maciejem Hermanem – stajemy przed bramą ogrodu. Naszym przewodnikiem jest Stanisław Dudek, ogrodnik, który zna tu każdą gałązkę, który poświęcił Lusławicom całe życie zawodowe: jego wiedza i uczucie, jakim darzy to miejsce, są ogromne.
Spędzam kilkanaście godzin w majowym chłodzie i deszczu, w tym „tajemniczym ogrodzie” rozciągającym się na przestrzeni wielkości jednej trzeciej powierzchni Łazienek Królewskich. W kaloszach podążam za przewodnikiem, a potem stoję godzinami, trzymając parasol