O poszukiwaniu śladów Zuzanny Ginczanki, mechanizmach pamięci i sposobach zawłaszczania legendy z Jarosławem Mikołajewskim, autorem książki Cień w cień. W poszukiwaniu Zuzanny Ginczanki rozmawia Paulina Małochleb
Paulina Małochleb: Wymyśliłeś, że Ginczankę można uchwycić tylko odwróconą, w biegu. Sprawdziłam to: słowo „ucieczka” w tekście pojawia się 20 razy, a słowo „nogi” – 16. Nie ma sposobu, by zobaczyć Ginczankę?
Jarosław Mikołajewski: Masz rację, nogi faktycznie oznaczają tu ucieczkę, choć nie tylko, i nie od razu to wiemy. Jej nie tylko nie można uchwycić, ale też nie powinno się tego robić. Ginczanka jest tajemnicą, jej kobiecość również. To rodzaj piękna, w stosunku do którego ty nic nie możesz, jesteś kompletnie bezradny. Widzę odbicie tego w wierszach mojego ukochanego poety, Pavesego, który mówi o kobietach jako o ziemi, zapachu morza i tajemnicy, a mężczyznę ukazuje jako tego, który kompletnie nie płaci za swoje czyny. Kobieta natomiast ponosi wszelkie konsekwencje, bo płaci ciałem, wyniszczeniem. Wszystko, co robi, ma swoją cenę. Możemy powiedzieć o Zuzannie, że jest samoistnością. Święty Franciszek mówił, że wszystkie byty są dla Boga, dla innych, ale także dla siebie. Na YouTube można znaleźć taki krótki, kilkusekundowy film nagrany w kawiarni, przedstawiający tańczącą Ginczankę. W jej postawie, sposobie zachowania, widzę to wołanie: „Zostawcie mnie w spokoju!”. A również „Chciałabym tu nie być”. To nie jest w żaden sposób niezwykła postawa twórców, którzy często nie chcą mieć nic wspólnego z podglądającymi ich ludźmi, chcą być pozostawieni sami sobie. Wydaje