
Choć tytułowe miasteczko nie istnieje w rzeczywistości, naprawdę istniały tablice reklamowe podobne do tytułowych. O filmie Trzy billboardy za Ebbing, Missouri opowiada reżyser Martin McDonagh.
Ewa Szponar: Sceneria filmu wydaje się tak autentyczna, jakby naprawdę znał pan to miejsce i takich ludzi. Czy stworzenie Ebbing wymagało wcześniejszej dokumentacji? Szczegółowego researchu?
Martin McDonagh: Nie, wszystko wymyśliłem.
A może podpatrzył pan u innych filmowców? Ponoć uwielbia pan amerykańskie kino.
Z tym brakiem researchu oczywiście żartuję. To prawda, że oglądam mnóstwo amerykańskich produkcji, ale nie chciałem robić filmu o tym, że jestem kinomanem. Sporo podróżuję po Ameryce, podpatruję, jak ludzie żyją, podsłuchuję, co i jak mówią. Mam nadzieję, że na ekran przedostało się coś z atmosfery pociągów, którymi się przemieszczałem i dinerów, w których przesiadywałem. Inna sprawa, że za każdym razem, kiedy jestem w USA czuję się jak w filmie. Nie tylko dlatego, że oto po raz kolejny spełnia się moje marzenie z dzieciństwa, ale ze względu na to, jak ten kraj wygląda i to, że moje pierwsze spotkania z nim były zapośredniczone przez ekran.
Czy jako outsider, Europejczyk w Ameryce, widzi pan więcej? Czy dystans wyostrza spojrzenie?
Po pierwsze, nie mnie to oceniać. Po&nb