Na gorącej jak lawa japońskiej wyspie, pełnej duchów, żołnierzy i rajskich widoków, ludzie żyją o wiele dłużej niż w innych częściach świata. Jaki jest sekret ich długowieczności?
Jedna znajoma Japonka powiedziała mi kiedyś, używając typowej dla Japończyków mieszanki humoru i grozy, coś, czego długo nie mogłam zapomnieć: „Jeśli urodziłeś się na Okinawie i zdarzy ci się kichnąć, to zawsze ktoś ci odpowie. Albo żołnierz z bazy wojskowej, albo ktoś z twojej rodziny, albo jakiś zabłąkany duch”.
Do dziś wspominam jej żart, bo świetnie podsumowuje Okinawę – jej lokalność, umiłowanie folkloru i specyficzną historię. Nazywana „Hawajami Japonii” albo „Galapagos Wschodu” prefektura to fascynujące i pełne paradoksów miejsce. Tropikalny klimat i lazurowa woda mieszają się tutaj ze wspomnieniami krwawych bitew z czasów drugiej wojny światowej. Do dziś stacjonuje tu 26 tys. amerykańskich żołnierzy – ponad połowa sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych w tym kraju – których obecność potępia 80% Japończyków. Usytuowana na południe od wyspy Kiusiu Okinawa leży znacznie bliżej Tajpej (645 km) niż Tokio (1555 km) i była kiedyś (aż do połowy XIX w.) odrębnym królestwem o nazwie Riukiu, z własnym językiem i bogatą kulturą. Dziś gospodarczo Okinawa radzi sobie słabo, tym bardziej że tylko 49 ze 160 wysepek z jej archipelagu jest zasiedlonych. Może to dlatego tak mocne jest tu przekonanie o „niejapońskości” Okinawian?
Słodki ziemniak i ploteczki
„Najpierw obetnę ci głowę, a potem rozpłatam cię na dwie części” – taki napis można znaleźć na mieczu samurajskim mistrza Hamamoto, znanego lokalnego nauczyciela sztuk walki. To na Okinawie narodziło się karate, o czym pewnie doskonale wiedzą fani filmowego hitu z lat 80. Karate Kid – albo jego dzisiejszego serialowego odpowiednika Cobra Kai.
Jednak największą sławą Okinawa cieszy się z powodu długowieczności swoich mieszkańców. W książce The Blue Zones Solution dziennikarz Dan Buettner ruszył tropem światowych matuzalemów, by odkryć ich sekret. Podobno źródłem zdrowia Okinawian są bogate w beta-karoten słodkie ziemniaki, gorzkie melony i zwyczaj spotykania się ze znajomymi na lokalne ploteczki, tzw. moai (słowo to oznacza grupę sprawdzonych, wieloletnich przyjaciół). Ducha narodu poznaje się po języku. Eskimosi opisują śnieg na dziesiątki sposobów, tymczasem Okinawianie nie mają żadnego słowa na to, co my nazywamy „emeryturą”. Mieszkańcy tej tropikalnej krainy prawie nie chorują też na serce, a rak piersi występuje wśród kobiet tak rzadko, że w przeciwieństwie do reszty Japonii szpitale nie mają mammografów.
Kraina zdrowiem płynąca
„Kiedy kończysz 70 lat, wciąż jesteś tylko dzieckiem. Po osiemdziesiątce – ledwie młodzieńcem. Jeśli więc przodkowie z zaświatów zaproszą cię do swojego królestwa tuż po dziewięćdziesiątce, każ im poczekać, aż dobijesz do setki, i wtedy możesz rozpatrzyć pozytywnie ich zaproszenie”. To powiedzenie staruszków z wioski Ogimi na północy Okinawy – cytat pochodzi z książki The Okinawa Way. Jej autorzy, antropolodzy Bradley J. Willcox, Craig D. Willcox i Makoto Suzuki, powołują się na szereg badań, które potwierdzają tezę Dana Buettnera o wyjątkowej zdrowotnej kondycji mieszkańców archipelagu. Naukowcy określają Okinawę mianem „Shangri-La” – mitycznej rajskiej krainy opisanej przez Jamesa Hiltona w powieści Zaginiony horyzont.
„Wyobraź sobie typową miejscowość, w której mieszka 100 tys. osób. Gdyby leżała na Okinawie, w ciągu roku tylko 18 osób zmarłoby tutaj na serce. Ale umieść tę wioskę na mapie Ameryki – w tym samym czasie na choroby sercowo-wieńcowe umrze 100 osób. Gdyby Amerykanie żyli jak Japończycy, trzeba by zamknąć 80% oddziałów kardiologicznych w szpitalach” – piszą Willcoxowie i Suzuki.
Nie mniej fascynujące są żywe liczby. Wedle danych z roku 2017 na Okinawie na 100 tys. mieszkańców przypadało 68 stulatków. W Polsce 11.
Karmić się duchowością
W całej Azji panuje przekonanie, że nie ma zdrowego ciała bez zdrowego ducha. Tym bardziej że według Okinawian dusza – zwana tu mabui – to najważniejsza część człowieka. Lokalna duchowość pełna jest magii, wierzeń i zabobonów. Mieszkańcy prefektury wierzą, że cały archipelag zamieszkują duchy, gobliny, elfy, demony, fantomy – mające wspólną nazwę yōkai. To one obwiniane są za wszystkie niecne i przypadkowe rzeczy, które się ludziom przydarzają.
Starsi Okinawianie mawiają, że kiedy kichasz, ulatuje z ciebie dusza, na co zawsze czyha jeden ze złośliwych goblinów. Żeby temu przeciwdziałać, trzeba wykrzyknąć: Kusuke!, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Jedz łajno!”. Brzydkie słowa mają przepędzić złe mary.
Jayne A. Hitchcock w książce Folktales of Okinawa przytacza inne lokalne wierzenie. Jako że dusza jest uważana za bardziej kapryśną niż ciało, trzeba jej strzec i pilnować, żeby nie uciekła. Kiedy człowiek jest świadkiem albo gorzej – uczestnikiem jakiegoś wypadku, musi szybko wykrzyknąć w lokalnym dialekcie: Mabuya mabuya muduimisori!, czyli: „Duszo droga, wracaj do mnie!”.
Ważnym elementem lokalnej duchowości są rytuały czczące starość. Wedle jednego ze zwyczajów – zwanego ayakaru – dotknięcie staruszka przynosi szczęście i długowieczność. Duchowym życiem mieszkańców Okinawy zarządzają starsze kobiety, szamanki yuta (chociaż czasem tę funkcję pełnią też mężczyźni). Długowłose i odziane w białe szaty wiedźmy traktowane są z szacunkiem, prawie jak lekarze, ponieważ od lat pomagają mieszkańcom w wielu codziennych sprawach dotyczących ciała i ducha. Ludzie konsultują się z nimi w kwestii bolących zębów czy przeziębień, ale też kiedy podejrzewają złego ducha o ciągłe chowanie kluczy do samochodu. Warto jednak podkreślić, że jeśli chodzi o filozofię życia, Okinawianie są dość pragmatyczni. Umieją łączyć głęboką duchowość i wiarę w siłę natury z zaufaniem do zakorzenionych w nauce metod leczenia. Kluczem do zrozumienia Okinawy jest religijna ambiwalencja: spotkać tu można – podobnie jak w innych częściach Japonii – zarówno świątynie szintoistyczne, konfucjańskie, jak i buddyjskie, ale nad wszystkim czuwa pluralistyczny duch animizmu. Dla Okinawian bowiem prawdziwa duchowość znajduje się wszędzie – w oceanie, na plaży, w kamieniach, zwierzętach czy roślinach.
Silne więzy społeczne
Niczym grupka 20-latków z serialu Przyjaciele seniorzy z Okinawy odkryli, że to więzy międzyludzkie pomagają lepiej znosić trudy codzienności i bardziej cieszyć się życiem. Profesor Lisa Berkman z Harvard University przez lata przyglądała się temu, jak bogate życie towarzyskie wpływa na długość życia. W kilku kolejnych badaniach dowiodła, że seniorzy, którzy nie starzeli się samotnie, żyli o kilka lub nawet kilkanaście lat dłużej i w lepszym zdrowiu.
„Neurony, które nie zderzają się z innymi neuronami, umierają. W skali mikro i makro. Jeśli nie otaczają nas ludzie, nie mamy po co żyć” – pisze Nabil Khaja, młody naukowiec z McMaster University z Ontario, który przez dwa miesiące badał na Okinawie zwyczaje staruszków. Zauważył on, że Okinawianie utrzymują ścisłe więzi międzyludzkie w małych kręgach przyjaciół (wspomniane wyżej moai). Muszą one jednak być na tyle intymne (do pięciu osób), że pielęgnowanie ich nie powoduje stresu oraz jest wydajne. Takie podejście ma sens, bo wspiera głębokie przyjaźnie.
Jednym z piękniejszych przykładów lokalnej filozofii życia jest tzw. yuimaru – zasada wzajemności. Na Okinawie ludzie pomagają sobie nawet wtedy, gdy nie należy się do ich najbliższego klanu. To naturalne: jeśli ktoś potrzebuje pomocy – sąsiad, turysta, znajomy znajomego – dostanie ją, i to nieważne, czy chodzi o podlanie ogródka, pożyczenie pieniędzy czy zaoferowanie noclegu. Jedno z okinawiańskich przysłów mówi: „Jeśli zaprzyjaźnisz się z kimś z Okinawy, masz przyjaciela na całe życie”.
Jak to więc jest z tą długowiecznością? Da się ją steoretyzować i zamknąć w butelce jak eliksir, żeby później dawkować zabieganym i zestresowanym yuppies z wielkich miast? Międzynarodowi badacze zgadzają się co do jednego: to wyjątkowość Okinawy – jej nieśpieszność, prowincjonalność, stara kultura i tradycje, a także dość unikatowa dieta, klimat i zwyczaje – ma zbawienny wpływ na zdrowie jej mieszkańców. Dlatego myślę, że okinawiański sekret długowieczności być może istnieje, ale dostępny jest tylko na miejscu, dla prawdziwie i szczerze praktykujących. Czyli żeby dołączyć do wyścigu lokalnych matuzalemów, właściwie trzeba by się tam przeprowadzić. Gotowi?