Czasem jest mi po prostu przykro, kiedy słucham i czytam, co plotą ludzie na temat Nieuważności. Wydaje się niedouczonej ciżbie, że nie jest to trudna i wymagająca ścieżka, ale duchowy odpowiednik siorbania lemoniady na tarasie. Wyobrażają sobie różne osoby, że podczas gdy jogini, członkowie kółek różańcowych, wojujący ateiści, czciciele trzmieli, himalaiści zimowi i karatecy kroczą ku swoim podniosłym celom w znoju i wyrzeczeniach, ten, kto wybrał Nieuważność, przypomina kowboja z kreskówki, który ze źdźbłem w kąciku ust, z kapeluszem nisko na czole i zmrużonymi oczami popuścił cugli koniowi i pozwala, by ten sam go prowadził – w delikatnych promieniach słońca, przy dźwiękach harmonijki ustnej sączących się nie wiadomo skąd.
Taki stereotyp jest krzywdzący. Tylko ten, kto poświęcił swoje życie Nieuważności, wie, że jest to miłość niełatwa i wymagająca – do tego stopnia, że aż trudno nazwać ją miłością (nie wiem doprawdy, czemu użyłem tego słowa). Bywa przecież tak, że tygodniami, lub miesiącami, nie czyni się żadnych postępów, że człowiek wręcz cofa się na ścieżce Nieuważności, bo zewsząd wdziera się w jego życie porządek świata. Ma się wrażenie, że skarpetki same odnajdują pary, zwijają się w zgrabne kulki i wpadają na odpowiednią półkę w szafie, a – co gorsza – podobne rzeczy dzieją się z myślami. Zdarzenia oraz idee nabierają sensu, wiążą się ze sobą, co mnoży sens w postępie geometrycznym i nic nie jesteśmy w stanie na to poradzić, bo tak działa rozum i pragnienie porządku, najsilniejsze, najgorsze ludzkie instynkty i najzacieklejsi nieprzyjaciele Nieuważności.
Jedyne, co w takiej sytuacji może przynieść ratunek i opamiętanie, to chwile magiczne. Czym one są, wyjaśnię na przykładzie.
Idziesz chodnikiem, dość szerokim, równym. Z naprzeciwka kroczy mężczyzna lat około 37, ubrany w spodnie, buty, kurtkę. Idzie w twoją stronę. Milczy i patrzy w dal, wygląda trochę, jakby myślał. I kiedy już jest blisko, w odległości metra, nagle spogląda na ciebie wzrokiem Rasputina. Ułamek sekundy tak patrzy na ciebie, prosto w oczy, jakbyś nie oczy miał, lecz puste oczodoły i on zaglądałby przez nie i lustrował wnętrze twojej czaszki. Po czym otwierają się usta przechodnia i padają z nich słowa:
– Ten gaźnik to ma być oryginał czy w podróbce?
Tak mówi stanowczo przechodzień i mija cię, nie czekając na reakcję.
Oczywiście szybko orientujesz się, że człowiek ten rozmawiał przez telefon, do którego podpięty miał dyskretny kabelek ze słuchawkami i mikrofonikiem. Mówił do kogoś innego. Rozumiesz to doskonale. Ale nic nie jest w stanie cofnąć tego, co się stało: jesteś wytrącony z równowagi, przerażony jak po spotkaniu z duchem, centaurem czy czort wie czym. Zaraz potem dochodzi jeszcze poczucie wstydu, że dałeś się tak głupio podejść, a następnie masa innych uczuć i myśli, które dziarsko rzucają się z pomocą niczym płytki krwi na skaleczenie, by je zatkać, zaczopować i jak najszybciej zagoić.
Ale stop! Choć świat uczy nas od dziecka, że z przerażeniem należy walczyć, a utraconą równowagę ducha czym prędzej odzyskać, ja jednak wbrew światu powiadam: przerażenie jest dobre, ponieważ rozciąga czas. I jeżeli zareagujemy wystarczająco szybko, będziemy w stanie wgryźć się w tę chwilę, która minęła od wypowiedzianych przez przechodnia słów, i wyciągnąć z niej prawdziwy skarb.
Zauważmy po pierwsze, że zanim zrozumieliśmy, że to nie nas jegomość pytał o gaźnik, pomyśleliśmy: „pewnie chory psychicznie”. Wcześniej zaś zaświtała nam w głowie myśl inna: „coś może ze mną nie tak?”. To jednak nie koniec. Cofając się dalej, dotrzemy do momentu, w którym ani jego, ani siebie o szaleństwo nie posądzaliśmy, lecz obracaliśmy wypowiedziane słowa, próbując wydobyć z nich jakikolwiek sens. Ale nie zatrzymujmy się, sięgnijmy głębiej! Zanurkujmy w tej kropli czasu i dotrzyjmy do jej dna! Odnajdźmy tę chwilę krótką i jasną, w której niezwykłe słowa już do nas dotarły, ale jeszcze nie zaczął ich trawić niszczycielski rozum. Bo jest to chwila objawienia, chwila magiczna.
„Ten gaźnik to ma być oryginał czy w podróbce?”, „Wtorek pasuje, w drugiej części dnia”, „Bożena ci tego nie wybaczy” – zbieram te chwile magiczne tak jak w dzieciństwie nad Bałtykiem zbierałem bursztyny i wyszlifowane przez fale szkiełka. Podnoszę je do oczu, spoglądam przez nie i odnajduję zagubioną ścieżkę Nieuważności.