Wyobraźmy sobie noc. Wszyscy śpią. Nagle powstaje w ciemności i ciszy jakiś nieokreślony niepokój. Nad dachy domów nadciąga czerwona łuna, robi się jasno jak w dzień. Ludzie budzą się i tknięci przeczuciem wybiegają z domów, zwołują się, podążając za światłem. Dokąd ich ono zaprowadzi?
Tak mógłby się zaczynać kolejny film katastroficzny o opanowaniu Ziemi przez przybyszów z obcej planety. Tak też, z grubsza, zaczyna się opowieść o Bożym Narodzeniu. My być może nie zauważylibyśmy komety z ogonem rozświetlającej niebo, bo na naszych ulicach światła nigdy nie gasną. Nie ma też nocnej ciszy, wśród której mógłby rozchodzić się głos, niezagłuszany przez całodobowy szum samochodów, wyjące autoalarmy,