
Wyobraźmy sobie noc. Wszyscy śpią. Nagle powstaje w ciemności i ciszy jakiś nieokreślony niepokój. Nad dachy domów nadciąga czerwona łuna, robi się jasno jak w dzień. Ludzie budzą się i tknięci przeczuciem wybiegają z domów, zwołują się, podążając za światłem. Dokąd ich ono zaprowadzi?
Tak mógłby się zaczynać kolejny film katastroficzny o opanowaniu Ziemi przez przybyszów z obcej planety. Tak też, z grubsza, zaczyna się opowieść o Bożym Narodzeniu. My być może nie zauważylibyśmy komety z ogonem rozświetlającej niebo, bo na naszych ulicach światła nigdy nie gasną. Nie ma też nocnej ciszy, wśród której mógłby rozchodzić się głos, niezagłuszany przez całodobowy szum samochodów, wyjące autoalarmy, opróżnianie śmietników, dostawy do sklepów spożywczych. Wszystko nas różni od tych ludzi sprzed 2 tys. lat, a jednak, jak oni wtedy, tak samo i my teraz wyczekujemy cudu. Bardzo tęsknimy za takim doświadczeniem, a jednocześnie jesteśmy na nie coraz bardziej odporni. Dziś każdy „cud” wyjaśni