
Choć na nasze stoły trafiła niedawno, jej historia jest długa i bogata. Ma niezwykłe właściwości zdrowotne i jest tak piękna, że zasługuje na miejsce w Galerii Tretiakowskiej nie mniej niż porzeczki, które malował Fiodor Tołstoj.
Poznałyśmy się, jak przystało, na Kamczatce. Po pięciu dniach przedzierania się z plecakiem przez hałdy wulkanicznego piasku, jęzory lodu i zimne strumienie, łąki po pas, błotniste zarośla i las bambusowy – słowem po pięciu dniach wędrówki przez Nałyczewski Park Narodowy – wyszłam w końcu na ścieżkę, przy której rosły jakieś krzaki. Wyglądały zwyczajnie i sięgały mniej więcej pod kolano. I to były właśnie one: kamczackie jagody.
Nie da się opisać, co na widok jagód czuje ktoś, kto przez kilka dni żywił się tylko chlebem i konserwami – tego uczucia trzeba doświadczyć samemu. Najogólniej można powiedzieć, że człowiek cały zamienia się wtedy w ślinotok.
Był czerwiec. Niektóre owoce jagody kamczackiej zdążyły już nawet dojrzeć, co dało się poznać po fioletowej barwie. Smakowały kwaśno, cierpko, cudownie. Jagody te nawet w pełni dojrzałe nie są do końca słodkie. To właśnie od ich specyficznego smaku Kamczatkę nazywa się w piosenkach „cierpką”.
Tartinka z kawiorem
Klimat na Półwyspie Kamczackim jest surowy, charakteryzuje się długą zimą i króciutkim, trwającym około trzech miesięcy okresem wiosenno-letnim, który i tak psują cyklony znad Pacyfiku, dlatego rolnictwo na tamtych terenach nie istnieje. Owoce i warzywa sprowadza się z innych miejsc w Rosji, i to przeważnie drogą