Po co nam wstyd Po co nam wstyd
i
„Wstyd” (z serii "Miłość"), Max Klinger, 1887–1903 r./MET (domena publiczna)
Pogoda ducha

Po co nam wstyd

Aleksandra Pezda
Czyta się 18 minut

Uważamy go za najbardziej negatywną emocję i najchętniej pozbylibyśmy się na zawsze, ale wstyd jest warunkiem życia w społeczeństwie. A gdyby tak przestać się go wstydzić? Rozmowa z socjolożką Katarzyną Chajbos.

„Wstyd mi za mój kraj” – zastanowiło mnie to hasło, które słyszę coraz częściej, coraz głośniej i coraz bliżej mnie. Czytam je na transparentach protestujących ludzi. Nie przyszłoby mi do głowy wstydzić się za kogoś, na czyje zachowania nie mam w zasadzie wpływu. Bliżej mi do wściekłości niż do posypywania głowy popiołem. Wobec dopadających mnie zewsząd okrzyków zaniepokoiła mnie jednak moja „bezwstydność”. Zajrzałam więc do pracy Katarzyny Chajbos „Wstyd w życiu Polaków” i zrozumiałam. Niebezpiecznie daleko dałam się odpędzić od poczucia wspólnoty i solidarności. Lepiej gdybym nauczyła się wstydzić od nowa. Tylko czy to jeszcze jest możliwe?

Aleksandra Pezda: Śnisz czasem, że stoisz naga na ulicy, nikt na Ciebie nie zwraca uwagi, ale i tak płoniesz ze wstydu?

Katarzyna Chajbos: Zdarzają mi się takie sny i jeszcze inne: robię w nich coś niemądrego, ludzie się ze mnie śmieją, a ja bardzo cierpię z tego powodu. W tym kontekście warto zaznaczyć, że wstyd jako emocja jest ściśle związany z autorefleksją i samooceną. Może wywoływać lęki, może nas też blokować – w snach emocje naturalnie dochodzą do głosu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Czym dokładnie jest wstyd?

„Wstyd to rodzaj przykrości i niepokoju w związku z naszymi obecnymi, byłymi lub zamierzonymi występkami, które – jak nam się wydaje – prowadzą do naszego zniesławienia” – twierdził Arystoteles. W teoriach Platona i Arystotelesa wstyd był jednak cnotą i pełnił funkcję regulacyjną zarówno w kontekście indywidualnym, jak i społecznym. Dzisiaj wstyd interpretujemy jako swego rodzaju czujnik, który reaguje na to, jak jednostka prezentuje się w oczach innych ludzi. Teoretycy i badacze społeczni podkreślają bliski związek wstydu z tożsamością, z wewnętrznym „ja” człowieka. Najłatwiej wytłumaczyć to za pomocą teorii jaźni odzwierciedlonej Charlesa Cooleya. Zgodnie z nią mechanizm oddziaływania wstydu można porównać do przyglądania się swojemu odbiciu w lustrze. Chcąc zaprezentować innym ludziom najlepszą wersję siebie, człowiek „przegląda się” w ich reakcjach, by ocenić, jak wypada. Na tej podstawie szacuje, czy jego codzienna „prezentacja” wypadła pomyślnie. Jeśli uzna, że czegoś mu jednak brakuje, wówczas ogarnia go wstyd. Bez tego umownego lustra nie byłoby to możliwe – wstyd nie miałby podstaw.

„Gdy nikt nie widzi, człowiek się nie wstydzi” – mówi polskie porzekadło. Czy wstydzimy się tylko wtedy, gdy ktoś na nas patrzy?

Wstydzimy się rzeczywiście tylko przed kimś, niekoniecznie jednak w jego bezpośredniej obecności. W tym przysłowiu jest więc tylko część prawdy. Na przykład powiedziałam coś głupiego w szacownym towarzystwie. Ludzie, na których opinii na mój temat szczególnie mi zależy, usłyszeli to, byli naocznymi świadkami mojego potknięcia. Zrobiło mi się wstyd z tego powodu. A teraz inna sytuacja: zdenerwowałam się i nakrzyczałam na swoje dziecko tak, że się popłakało. Po chwili ogarnął mnie wstyd – dobre matki nie krzyczą na dzieci, a ja chciałabym być dobrą matką. Zawstydziło mnie więc to, że nie spełniłam oczekiwań wobec samej siebie – własnych i społecznych. No i właśnie: w pierwszym przypadku ludzkie oko było obecne, w drugim nie, a wstyd i tak się pojawił.

Dlaczego?

Cooley wyróżnił trzy etapy w procesie powstawania emocji, jaką jest wstyd. Wyobraźmy sobie taki przykład: twój syn wybija piłką okno na klatce waszego bloku. Przede wszystkim masz jakieś wyobrażenie o tym, jak widzą cię twoi sąsiedzi. Co o tobie myślą? Widzą kobietę, sąsiadkę, matkę. Kowalskiej z parteru pożyczyłaś sól dwa dni temu, więc pewnie uważa, że jesteś sympatyczna; Nowak z piątego widział, jak twój pies obsikuje osiedlowe auta, może ma o to pretensje. W drugim etapie wyobrażasz sobie ich ocenę w tej konkretnej sytuacji: zbita szyba. No i co pomyślą o tobie teraz Kowalska i Nowak? Wyobrażasz sobie: pomyślą zapewne, że jestem złą matką, źle wychowałam dziecko i go nie dopilnowałam. Trzeci etap to już doświadczanie emocji: robi ci się gorąco, rumienią ci się policzki, czerwienieją uszy, pocą się ręce, garbisz ramiona i chowasz twarz – ogarnia cię wstyd.

A gdyby syn uratował sąsiadkę z pożaru?

Wtedy odczułabyś dumę. Badacze społeczni często opisują wstyd i dumę jako dwa skrajne uczucia napędzane tym samym mechanizmem, które w bezpośredni sposób wpływają na poczucie własnej wartości. Podkreśla się w tym kontrastowym zestawieniu uciążliwość i bolesność wstydu z założeniem, że te negatywne efekty wynikają również z tego, iż człowiek, który się wstydzi, ma świadomość doświadczania bezpośredniego przeciwieństwa dumy.

Kluczowe jest tutaj, że zarówno dumę, jak i wstyd wywołują wyobrażenia dotyczące potencjalnej oceny przez innych ludzi naszych działań czy szerzej: naszego „ja”. Nie mówimy tu o faktycznej ocenie. To my sobie wyobrażamy, jakie zdanie ludzie mogą mieć na nasz temat. Ty przyjmujesz, że Kowalska źle o tobie pomyśli w związku z wybitą szybą, choć wcale nie wiesz, czy tak rzeczywiście zareaguje. Wstyd nie musi więc wynikać z faktów i zdarzeń, wystarczą nasze wyobrażenia.

Sami w sobie wywołujemy wstyd?

Tak, chociaż nie można narzucać jednostce zbyt dużej za to odpowiedzialności. Ostatecznie funkcjonujemy w obrębie jakiejś kultury, żyjemy w społecznościach, które nas wychowują w określony sposób. To, że czujesz wstyd, bo np. obawiasz się, czy jesteś dobrą matką albo czy jesteś pełnowartościową kobietą, jeśli nie masz dzieci, nie jest wynikiem wyłącznie twojego indywidualnego nastawienia. Twoja samoocena jest przede wszystkim skutkiem wychowania i funkcjonowania w konkretnym kontekście społecznym. Świadomość tego procesu mogłaby przynieść ulgę jednostkom przytłoczonym wstydem i skłonić do rozumienia tej emocji w inny sposób – nie tylko na tle indywidualnych doznań oraz doświadczeń, ale także na szerszym, społecznym tle.

Nie wstydzimy się od urodzenia?

Naukowcy na razie zgodnie twierdzą, że wstydu uczymy się w miarę przyjmowanych norm i kolejnych ról społecznych. Według psychoanalityka i psychologa rozwoju Erika Eriksona najistotniejszy jest okres do trzeciego roku życia. Wstyd jego zdaniem jest konsekwencją nieodpowiedniego wychowania dziecka przez opiekunów. Nadmiernie kontrolowane lub krytykowane albo wyręczane w codziennych czynnościach dziecko w końcu zwątpi we własne możliwości. Wstyd w wieku przedszkolnym będzie blokował dziecko w podejmowaniu inicjatyw i w rezultacie przekształci się w bolesne poczucie winy, które będzie dawało o sobie znać przez całe dorosłe życie. Z kolei amerykańska filozofka Martha Nussbaum odpowiada, że wstyd staje się jedną z „podręcznych” emocji małego człowieka już w pierwszym roku jego życia. Decydujący jest według badaczki moment, w którym dziecko zyskuje poczucie własnej odrębności, tzn. kiedy ma już świadomość, że jest istotą odrębną od matki.

Jak uczymy się wstydu?

Przez socjalizację. Tę pierwotną, gdy jako dzieci obserwujemy zachowania doros­łych. Naśladujemy ich i w ten sposób utrwalamy w sobie podejście do tego, co wolno, a czego nie wypada. Na przykład dziecko obserwuje, że gdy ktoś przekracza próg jego mieszkania, wita się z domownikami; widzi, że je się przy stole, a buty wkłada w korytarzu; że ręce myje się przed posiłkiem, a talerze po nim; że starszym ustępuje się miejsca i że należy ich przepuszczać w drzwiach. Jest też przez dorosłych opiekunów napominane, aby określonych norm przestrzegać. Kiedy pobrudzi ubrania na spacerze, matka powie: „Zobacz, jakim jesteś brudaskiem, pani się będzie z ciebie śmiała”. Kolejne reguły i normy wchłaniamy w przedszkolu, szkole, pracy wraz z przyjmowaniem kolejnych ról społecznych. Następne wpoi nam i utrwali kultura masowa. Już nie tak otwarcie jak rodzice w dzieciństwie, w bardziej zawoalowany sposób, ale równie trwale. Choćby oddziaływanie reklam: przez reklamy wstyd staje się bardziej namacalny. Porównujemy się do „idealnych” postaci z reklam – ludzi atrakcyjnych, zdrowych, szczęśliwych i otoczonych pięknymi przedmiotami. Tym większy czujemy dyskomfort, im bardziej się od tego wizerunku różnimy. Całe grupy reklam stosują technikę zawstydzania jako środek nacisku. Hasła rozpoczynające się od: „A czy ty już kupiłeś…” sugerują, że bez prezentu pod choinkę jesteśmy mniej wartościowi. „Wykup ubezpieczenie, a twoje dziecko będzie miało lepszą przyszłość” wskazuje wręcz, że bez ubezpieczenia będziesz nieodpowiedzialnym rodzicem.

Wychowanie przez zawstydzanie jest dziś uważane za błąd. Może odebrać dziecku wiarę we własne siły i utrwalić niskie poczucie własnej wartości.

Dawniej zawstydzanie było podstawową metodą dyscyplinowania nie tylko dzieci, lecz także każdego członka społeczności, który postąpił wbrew jej regułom. Choćby słynne korowody wstydu skimmington ride (ang.) czy charivari (fr.), znane ze średniowiecznej Anglii i Francji jako zwyczajowe piętnowanie mężczyzn, którzy padli ofiarą przemocy domowej z ręki żon. Ich rola – głowy rodziny – wymagała męskości, a skoro jej nie wykazali, społeczność, zamiast karać żony za pobicie, wyśmiewała niemęskich mężów. Oskarżonego sądzono i przepędzano wąskim szpalerem pośród wrzeszczących i walących w garnki sąsiadów. Miało to również swoją funkcję społeczną: w korowodzie poniżenia powinni stać wszyscy mężczyźni z danej społeczności – to wzmacniało ich pozycję i przypominało reguły wspólnoty. Niewątpliwie pełniło też funkcję odstraszającą: kto wziął udział w takim korowodzie, raczej nie marzył, aby się w nim znaleźć w roli głównej.

Zawstydzanie jako kara przetrwało i w późniejszej historii też przybierało drastyczne formy. W nazistowskich Niemczech publicznie potępiano Niemców i Niemki, którzy złamali zasady „czystości krwi” i wbrew zapisom Ustawy o ochronie krwi niemieckiej i niemieckiej czci z 1935 r. utrzymywali kontakty seksualne z Żydami, Romami lub Polakami. Rassenschande, czyli pohańbienie rasy, karano demonstracjami grup bojówkarskich praktykujących wielogodzinne przemarsze z transparentami, na których widniały nazwiska „zdrajców rasy” bądź „zdrajczyń rasy”. W miarę zaostrzania przepisów metodę publicznego zawstydzania zastąpiły groźniejsze restrykcje, jak wywożenie do obozów koncentracyjnych.

Albo jeszcze inny zwyczaj – golenia włosów moralnie potępionym kobietom. Pozbawienie ich symbolu kobiecego wdzięku i piękna miało odebrać im te definiujące je cechy. Po drugiej wojnie światowej we Francji na publiczne potępienie wystawiano kobiety, które oskarżono o utrzymywanie intymnych relacji z Niemcami, malowano im swastyki na ubraniach lub na nagich ciałach. Tak stygmatyzowane wożono ciężarówkami po zatłoczonych ulicach, by gapie mogli z nich kpić i obrzucać je wyzwiskami.

Co dzisiaj odgrywa rolę zawstydzacza – rejestr dłużników?

Pomysłów jest wiele, mamy też współczes­nych „adwokatów” karania wstydem. Na przykład amerykański karnista i badacz Dan M. Kahan uważa, że wyrok przez ­zawstydzanie to dobry, bo bezkosztowy pomysł. Zmniejsza wydatki na więziennictwo. W naszych zinstytucjonalizowanych systemach karania rzadko korzysta się z takich koncepcji. Kahan opisuje cztery stosowane we współczesnej Ameryce kategorie kar wykorzystujących wstyd. Pierwszą jest „piętnująca reklama” – kiedy ujawnia się i publikuje w mediach nazwiska osób, które popełniły jakieś wykroczenie. Druga kategoria polega na dosłownej stygmatyzacji, takiej jak oznaczenie odzienia albo tablicy rejestracyjnej auta napisem z wymienionym wykroczeniem. Trzecią będzie autoponiżenie, np. kogoś przyłapanego na malowaniu jakiegoś obraźliwego hasła na ścianie budynku zmusza się do wyczyszczenia tej ściany. Kahan podaje także przykład nauczyciela muzyki sądzonego za molestowanie uczniów – dostał on zakaz gry na instrumencie (!) przez 20 lat i musiał oddać swoje pianino. W ramach ostatniej, czwartej kategorii prawnik wyróżnia dwa rodzaje zawstydzających kar: skruchę, którą można wyrazić, publikując w mediach oficjalne oświadczenie, oraz przeprosiny. Ten drugi rodzaj wymaga spotkania osoby, która komuś zawiniła, z ofiarą tego przewinienia.

Nadal jest też kultywowany w USA zwyczaj z początku XX w. – tzw. perp walk, czyli „wyprowadzenie sprawcy”. Polega na wyjściu podejrzanego o popełnienie wykroczenia delikwenta z posterunku policji w asyście służb mundurowych, w obecności świadków i mediów. W latach 80. taką karę wymierzano głównie za przestępstwa finansowe. Pomimo licznych sprzeciwów zwyczaj nadal jest popularny również m.in. w Kanadzie, Kolumbii czy Meksyku. Podejrzany, którego winy jeszcze nie udowodniono, zostaje więc wystawiony na widok publiczny, a gapie mogą go fotografować, ubliżać mu i rzucać w jego kierunku oskarżenia.

Wstyd jako wzmocniony odwet?

Teoretycznie chodzi o dowartościowanie wspólnoty oraz przypomnienie obowiązujących w niej reguł. Jak każdy rytuał społeczny takie publiczne zawstydzanie rzeczywiście integruje społeczność i legitymizuje porządek społeczno-kulturowy. Kahan podkreśla pozytywy takich rozwiązań: pozwalają zrealizować potrzebę wymierzenia sprawiedliwości, ale pod kontrolą, co ma wykluczać potencjalny lincz, poza tym jest to działanie prewencyjne. Z takim podejściem polemizuje Martha Nussbaum. Jej zdaniem działa to zbyt destrukcyjnie na godność jednostki. Upokorzenie, jakie niesie publiczne zawstydzenie, jest z gruntu niezgodne z zasadami równego traktowania i prawa do szacunku wobec samego siebie, na jakich ma funkcjonować zachodnia cywilizacja. Poza tym stosowanie sankcji za pomocą wstydu włącza społeczność w proces wymierzania kary i w ten sposób przestaje zapewniać równe, neutralne traktowanie. Według Nussbaum spodziewany odstraszający efekt zawstydzenia może doprowadzić do załamania ukaranego. Człowiek w takiej sytua­cji może się stać agresywny, może szukać innych wartości i grup, które nie będą go tak negatywnie oceniać. Stąd niedaleka droga do przyłączenia się do alternatywnych grup przestępczych.

Jednak pomysły oddziaływania przez zawstydzanie wracają. Aktywistka klimatyczna Jennifer Jacquet w książce z 2015 r. Is Shame Necessary? New Uses for an Old Tool nawołuje, aby wykorzystać mechanizm zawstydzania w celu dyscyplinowania społeczeństw do dbałości o środowisko. Można np. wywieszać listy lokatorów, którzy nie płacą podatków albo nie segregują śmieci.

Czy metoda zawstydzania może działać w dzisiejszych złożonych społeczeństwach?

Z pewnością może działać, ale zwykle nie w taki sposób, jak byśmy oczekiwali. Jeżeli np. prawicowy polityk krzyczy z ławy sejmowej, że ten lewicowy powinien się wstydzić za swoje poglądy, nie zawstydzi go. Będzie to raczej komunikat dla sympatyków i wyborców tego prawicowego polityka, nie dla tych, którzy stoją po stronie zawstydzanego. Podobnie jest na protestach, gdzie często widzimy na transparentach hasła: „Wstydźcie się” czy „Wstydzimy się za was!”. To nie zadziała na osoby o odmiennych niż protestujący poglądach – one i tak nie podzielają wartości uczestników demonstracji. Zawstydzanie w taki sposób, podczas protestów, nie będzie więc skuteczne w sensie praktycznym – żeby skorumpowany polityk ustąpił, rząd zmienił podejście, wydający błędne decyzje minister poprawił się czy aby jakąś część społeczeństwa przekonać do swoich racji. Jednocześnie wyrażenie tej emocji i zapisanie jej na transparencie spełni inną funkcję: będzie solidaryzowało demonstrujących, utwierdzało ich w przekonaniu, że są wspólnotą.

„Wstyd mi za Polskę” – słyszymy ostatnio bardzo często w kontekście imigrantów przepędzanych z granicy Polski z Białorusią. Skoro wstyd dotyczy naszego wewnętrznego „ja”, to czy możemy wstydzić się za kogoś?

Mówimy wówczas o wstydzie przeniesionym, kolektywnym. Będziemy go odczuwać, gdy utożsamiamy się z konkretną grupą i z regułami w niej obowiązującymi. Kiedy mówimy: „Wstyd mi za mój kraj” w odniesieniu do tragicznej sytuacji imigrantów na granicy polsko-białoruskiej, którzy umierają, błąkając się w naszych lasach i na bagnach, odnosimy swoje uczucia do uniwersalnego zbioru zasad, na których opiera się – lub być może już w czasie przeszłym: opierało się – nasze społeczeństwo. Wśród przyjętych przez zbiorowość polską zasad są m.in. te, które głoszą, że potrzebującym należy pomagać, bezdomnym trzeba udzielić schronienia, a głodnych nakarmić. To, co się dzieje na granicy z Białorusią, w niczym nie przypomina respektowania tych zasad. Stąd wielu Polaków ma prawo odczuwać wstyd. Zresztą obrona ludzkiego życia jest wartością uniwersalną, ponadnarodową. Tej wartości nie przestrzega się wyłącznie w polskim społeczeństwie, generalnie my – jako ludzkość – w większości deklarujemy gotowość jej poszanowania.

Na czym polega kolektywny wstyd?

Żeby można było mówić o wstydzie kolektywnym, w tym o wstydzie narodowym, muszą być spełnione dwa warunki – jak pisze polski socjolog i psycholog społeczny Michał Bilewicz. Po pierwsze człowiek musi utożsamiać się z daną grupą. Można to opisać w taki, uproszczony sposób: utożsamiam się z grupą, jeśli na moją samoocenę wpływa to, jak oceniam innych członków mojej grupy – bo to tak, jakbym sama siebie oceniała – oraz to, jak oni są oceniani z zewnątrz. Po drugie musi istnieć poczucie wspólnoty wartości w obrębie grupy. Musimy znać nasze wartości, aby je umieć porównywać do zestawów wartości innych grup. Jeśli te warunki są zachowane, wtedy negatywną ocenę z zewnątrz lub nawet tylko jej wyobrażenie będziemy odbierać jako ocenę naszej osoby. Dotyczy to nie tylko grup etnicznych czy narodowych, ale również innych, formalnych czy nieformalnych. Wystarczy, żeby jakaś grupa aktywistów skrzyknęła się wokół idei ocalenia klimatu, a w krótkim czasie wykształcą zasady i normy. Kiedy natomiast któreś z nich się tym normom sprzeniewierzy, pozostali będą odczuwać z tego powodu wstyd. Czasem wstydzimy się przecież za członków rodziny, jeśli przekroczą jakieś przyjęte zasady postępowania.

„Wstyd czerpie swoją siłę z bycia niewypowiedzianym” – mówi Brené Brown, słynna amerykańska badaczka tego zjawiska. Czy to znaczy, że kiedy się przyznamy do wstydu, on znika?

Sprawczość mówienia o wstydzie jest bardzo wyzwalająca. To jeden ze skutecznych mechanizmów, który z jednej strony może podtrzymać społeczno-użyteczną rolę wstydu, a z drugiej – znieść udrękę jednostki. Gdybyś jako matka chłopca, który stłukł piłką szybę na klatce, powiedziała sąsiadce: „Ależ ja się wstydzę za to moje dziecko”, najpewniej rozładowałabyś napięcie. Przyznając się do wstydu, wyzwalamy się z niego. Wstyd wypowiedziany, wypuszczony na widok publiczny, traci na sile. Wyobraź sobie menedżera, który spędza dzień na opiece nad chorą córką. Dla rozrywki pozwolił, aby dziewczynka pomalowała mu paznokcie. Nagle wpada podwładny z pilnymi dokumentami do podpisu. Menedżer jako szef powinien prezentować się w pełni powagi. Jak ukryje swój niepoważny wybryk? Może okazać zawstydzenie, czyli obrócić wszystko w żart. Dałby w ten sposób komunikat, że choć czasem wychodzi ze swojej roli, w sytuacji „sprawdzam” wskakuje natychmiast na właściwe miejsce.

Wyobraź sobie w tej samej sytuacji menedżerkę. Otwiera drzwi w dresie, opluta jedzeniem przez swoje dziecko. Żaden żart nie przywróciłby jej powagi.

To prawda, społeczeństwo – powiedziałabym: patriarchat – często zawstydza kobiety i w ten sposób próbuje je dyscyplinować. Nie dość, że – co potwierdzają liczne badania – mają one dużo trudniejsze warunki zawodowego startu, nadal zarabiają mniej od mężczyzn i ich ścieżka awansu jest bardziej wyboista, to jeszcze w sytuacjach zawodowych często doświadczają zawstydzania. „Ładnie się dziś koleżanka ubrała, czy tak samo ładnie nam przedstawi prezentację?” – to tylko drobny i delikatny przykład. Jest to związane także z minionymi, historycznymi wydarzeniami dotyczącymi długiej drogi dyskryminacji. Amerykański psycholog, pionier studiów nad wstydem Gershen Kaufman podkreśla, że osoby o mniejszościowym pochodzeniu etnicznym czy orientacji seksualnej mają poczucie wstydu „wdrukowane” w swoją tożsamość. To dlatego, że codziennie doświadczają konfliktu identyfikacji, napięcia między przynależnością do swojej grupy pochodzenia a asymilacją z szeroką kulturą, w której aktualnie funkcjonują. Bycie członkiem mniejszości to doświadczenie konfliktu, poczucia niższości i bycia gorszym od przedstawicieli kultury dominującej. Wstyd te grupy definiuje.

Brené Brown namawia, abyśmy się od wstydu wyzwolili.

Poradnikowo-terapeutyczna część naszej kultury nawołuje, abyśmy się wstydu pozbywali, bo to ciemna strona ludzkich emocji i wyjątkowo niekomfortowe uczucie. Może osłabiać samoocenę, utrudnia budowanie relacji, leży u źródeł samotności i perfekcjonizmu, odgrywa kluczową rolę w wielu chorobach psychicznych, w tym depresji, paranoi, uzależnieniach i zaburzeniach typu borderline. Kaufman, jako jeden z pionierów badań nad terapią wstydu, uważał, że ze wstydu należy ludzi leczyć, że dopiero wyzwoleni z niego będziemy w stanie w pełni korzystać ze swojego potencjału. W indywidualnym planie możemy tak to widzieć i moglibyśmy na tym się zatrzymać. Jako socjolożka jednak przyglądam się temu zjawisku również od strony systemu społecznego. No a tu sprawa nieco się komplikuje – społeczeństwo wprost zyskuje na wstydzie jednostek.

W jaki sposób?

Doświadczanie wstydu przyczynia się do reprodukowania norm i zasad, według których funkcjonuje społeczeństwo, a tym samym scala i utrwala jego strukturę. Wstyd, który jednostka w sobie wyzwala, odsyła do zinternalizowanych społecznych norm i standardów, w ten sposób staje się drogowskazem dla podejmowanych przez nią decyzji. Dostałam wiele takich sygnałów także w moich badaniach. Kiedy pytałam o sposoby radzenia sobie ze wstydem, młodsi respondenci wymieniali m.in. wyparcie: „Udaję, że to się nie wydarzyło” czy odwracanie swojej uwagi od zaistniałej sytuacji: „Słucham muzyki albo uprawiam sport, żeby o tym nie myśleć”. Bardziej dojrzali wiekiem – grupa ponad 57-latków – odpowiadali zupełnie inaczej. Mówili, że nauczyli się unikać sytuacji wstydogennych. Respondenci jeszcze starsi – powyżej 67. roku życia – przeważnie deklarowali z kolei, że akceptują sytuacje, w których odczuwają wstyd. Dziwiłam się dlaczego. Ich argument brzmiał tak: „Wstyd jest potrzebny, bo dzięki niemu nie zrobię czegoś, czego właśnie mog­łabym/mógłbym się wstydzić”.

Wielu współczesnych socjologów, m.in. Erving Goffman, pisało o tym, że nie robimy tych rzeczy, które mogłyby nas zawstydzać, bo nie chcemy tracić twarzy. Wstyd nas więc dyscyplinuje. Wyobrażenie tego nieprzyjemnego uczucia powstrzymuje nas od zachowań niezgodnych z regułami życia społecznego. Norbert Elias mówi zaś o wstydzie jako lęku przed degradacją społeczną, lęku o utratę społecznej pozycji.

Wstyd nas pacyfikuje i poddajemy się, żeby żyć w grupie?

Jedną z odpowiedzi na to pytanie dają koncepcje socjobiologiczne. Na przykład Paul Gilbert, brytyjski psycholog i terapeuta, zakłada, że wstyd uaktywnia się jako ewolucyjna strategia obronna w obliczu zagrożenia. Nazywa to „strategią uleg­łości”. Ma ona prowadzić do deeskalacji konfliktów, jak podczas konfrontacji dwóch samców w świecie zwierząt: kiedy jeden z nich nie ma szans, aby pokonać przeciwnika, wycofuje się z walki, bo tylko to daje mu szansę przeżycia. Według Gilberta wstyd pomaga utrzymać pożądane relacje między ludźmi, a tym samym wzmacnia struktury społeczne. Można więc powiedzieć, że wstyd jest ceną, którą płacimy za trwałość tych struktur.

Jak działa strategia uległości?

Przywódca stada w świecie zwierząt przywraca porządek przemocą. Społeczeństwa ludzkie drogą ewolucji wypracowały bardziej pokojową metodę. Według Gilberta jednostka „dostraja” się do hierarchii społecznej. Jeśli chce dobrze funkcjonować w zbiorowości, dopasowuje zachowanie do swojej aktualnej pozycji. W uproszczeniu: matka dba o dzieci, dzieci słuchają rodziców, pracownicy pracują, a zwierzchnicy nadzorują – nie odwrotnie. Jeśli dzieje się inaczej, czyli wbrew przyjętym regułom, jednostka otrzymuje z otoczenia negatywne reakcje zwrotne. Wstyd, dyskomfort z nim związany oraz inne jego konsekwencje wyzwalają w niej postawę uległości, co sprawia, że z powrotem dostraja się do akceptowanej społecznie roli.

Gilbert dorzucił do tego koncepcję „atrakcyjności”. Aby lepiej wytłumaczyć, dlaczego wstyd jest funkcjonalny w dzisiejszych czasach, brytyjski psycholog wspomina, że odczuwamy go wówczas, gdy sądzimy, że nie jesteśmy postrzegani jako atrakcyjni. Kiedy nie przyciągamy uwagi i nie mamy uznania innych, pojawia się „siła utrzymania społecznej uwagi”. To ona właśnie, zamiast znanej ze świata zwierzęcego agresji, stanowi dziś pożądaną cechę człowieka. Wysoki jej wskaźnik przekłada się na szanse zdobycia uznania czy szacunku. Ludzki wstyd – dowodzi Gilbert – nie koncentruje się dziś więc na lęku przed fizycznym atakiem, ale na lęku przed uszkodzeniem czy utratą owej „siły utrzymania społecznej uwagi”.

Czy w naszej cywilizacji nie jest silniejszy ten właśnie, kto odważnie ­wyzwolił się z okowów wstydu?

Mówisz o tzw. emocjonalnej autentyczności? To mit. Odważnie formułujemy apele, że niczego nie powinniśmy się wstydzić, a mnie się wydaje, że w odpowiedzi wstydzimy się… wyrażać wstyd. Wstyd dostał łatkę negatywnej emocji, a tego współczesnemu człowiekowi nie wypada czuć. Wstyd schodzi więc do podziemia, a to – jak już mówiłyśmy – nie pomoże w radzeniu sobie z jego konsekwencjami. Snujemy więc marzenia o życiu w pełnej swobodzie, ale to postulat nie do spełnienia. Odrzucając całkowicie wstyd, musielibyśmy zarazem odrzucić reguły społeczne, które nas krępują, a przecież one również porządkują nasz świat. Trudno marzyć o społeczeństwie bez reguł, bo takie by się rozpadło. Przykro mi rozwiewać złudzenia, ale kiedy porzucimy wszelki konformizm, nastanie nie tyle wolność, ile po prostu chaos.

zdjęcie: Krystian Daszkowski; dzięki uprzejmości Katarzyny Chajbos
zdjęcie: Krystian Daszkowski; dzięki uprzejmości Katarzyny Chajbos

Katarzyna Chajbos:

Doktorka nauk socjologicznych i badaczka, autorka publikacji naukowych z zakresu socjologii emocji.

Czytaj również:

Wstyd. Niechciane dziecko psychoterapii? Wstyd. Niechciane dziecko psychoterapii?
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Pogoda ducha

Wstyd. Niechciane dziecko psychoterapii?

Rozmowa z psychoterapeutką Anną Dodziuk
Berenika Steinberg

Uczono nas, że emocje, z którymi należy pracować, to złość, gniew, smutek, lęk. Ale jest jeszcze wstyd. Toksyczny i tłumiony mocniej niż inne uczucia.

Z Anną Dodziuk van Kooten spotykam się w jej mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Jestem trochę onieśmielona – właśnie poznałam działaczkę opozycji w czasach PRL, współzałożycielkę i redaktorkę „Tygodnika Mazowsze”, psychoterapeutkę i autorkę wielu książek, m.in.: Wstyd. Jak lepiej go rozumieć i nie pozwolić, żeby zatruwał nam życie.

Czytaj dalej