
Ciemność jest zaprzeczeniem wszystkiego, czego doświadczam, o czym myślę i na co mam nadzieję, grzejąc się w promieniach słońca na górskiej łące. Czy powinienem o niej myśleć? Czy może lepiej tę ponurą wizję odrzucić i cieszyć się pełnym obietnic ciepłem dnia?
Jest wiosna. Stoję przed górskim domem i patrzę na zalaną słońcem łąkę. W nocy spadł śnieg. Białe płaty kryją się przed ciepłymi promieniami w cieniu lasu, ale na łące po śniegu nie ma już śladu. Gdzieniegdzie widać nawet małe żółte kwiatki. Drewniana ściana domu jest nagrzana jak w lecie. Ziemia pachnie życiem, które za parę dni odrodzi się po miesiącach ciemności i zimna.
Dla kogoś dotkniętego depresją świat wygląda zupełnie inaczej. William Styron w Ciemności widomej – eseju, w którym opowiada o własnej depresji, pisze o doświadczeniu gasnącego wieczornego światła, o osaczającym zewsząd przytłaczającym, gęstniejącym blasku. O otchłani ciemności, dojmującym doznaniu straty i opuszczenia, utraty wiary w siebie, utraty poczucia własnego ja, a wraz z nim wszelkiej wiary we własne siły. O gwałtownym lęku przed opuszczeniem i samotnością. Nie ma już otwartej przestrzeni, perspektywy ani w sensie fizycznym, ani psychicznym. W relacji Styrona „rozpacz […] zaczyna przypominać diaboliczną mękę uwięzienia w jakimś potwornie przegrzanym ciasnym pomieszczeniu. A ponieważ do wnętrza tego kotła nie dociera nawet najlżejszy powiew powietrza i ponieważ z tego dusznego