Skromna samosiejka pojawia się w ogrodach zupełnie nieproszona, ale przywitajcie ją wtedy z otwartymi ramionami! Czarny bez to nie tylko piękna ozdoba, lecz także źródło zdrowia. Przetworami z jego owoców i kwiatów leczy się przeziębienia, dolegliwości żołądkowe i stany zapalne w ciele.
Najpierw dotarł do mnie jego intensywny, niemal odurzający aromat. Tamtego majowego popołudnia po raz pierwszy rozbiliśmy namiot na działce, na której miał stanąć nasz dom. „Co tak pachnie?” – spytałam. Michał, mój narzeczony, a przy tym świeżo upieczony biolog, machnął ręką, pokazując mi wysokie krzewy porastające pobliski rów. Obsypane były bladożółtymi kwiatkami, uformowanymi w charakterystyczne baldachy. „To bez czarny. Wygląda na to, że mamy tu prawdziwy zagajnik. Z owoców robi się syrop, dobry na przeziębienia. Kwiaty też można wykorzystać na napar, a Francuzi robią z nich nawet wino” – rozmarzył się. Tamtego lata po raz pierwszy ścięliśmy aromatyczne baldachy, z których po wysuszeniu i zaparzeniu powstał nastaw na wino. Domowy trunek mojego męża nieraz upajał naszych gości.
Dary bzowej matki
Otaczające nasz ogród krzewy były rozłożyste i wysokie niemal jak drzewa – bez czarny (Sambucus nigra) dorasta nawet do 10 m. Roślina ta należy do rodziny piżmaczkowatych (Adoxaceae) i występuje powszechnie w całej Europie, Afryce Północnej, a także w innych częściach świata: na wschodzie Ameryki Północnej, w południowej Australii i Nowej Zelandii, a nawet w Chinach. W Polsce dziko rosną trzy gatunki bzu: czarny, koralowy i hebd.
Krzew ten towarzyszy ludziom od niepamiętnych czasów – był już uprawiany 2 tys. lat p.n.e., a pozostałości nasion odkryto na stanowiskach neolitycznych m.in. w Szwajcarii. Rdzenni Amerykanie stosowali jego korę i liście do leczenia skręceń oraz chorób skórnych, wyrabiali też z gałązek lekkie strzały. O leczniczych właściwościach bzu czarnego pisali starożytni, np. ojciec medycyny Hipokrates czy Pliniusz Starszy. Swoją nazwę gatunkową zawdzięcza używanemu w antyku instrumentowi muzycznemu – sambuca lub sackbut – a ponieważ wydrążone gałązki bzu służyły do robienia gwizdków i fletów, w niektórych rejonach zwany jest również drzewem fujarkowym.
Angielska nazwa krzewu – elder – pochodzi od anglosaksońskiego słowa aeld oznaczającego ogień lub eldrun, czyli piec, gdyż aby rozniecić ogień, dmuchano w jego wydrążone gałązki. W Polsce można spotkać takie określenia, jak bzina, hyczka, hebdziak, ale też z niemieckiego holunder. W wierzeniach germańskich krzew ten był bowiem związany z Holdą, czyli Hyldemoer – boginią życia i śmierci, opiekunką domowego ogniska. Zanim ścięło się bez, należało poprosić ją o zgodę na jego użycie i wyrecytować: „Pani Ellhorn, daj mi swoje drewno, a ja dam ci trochę mojego, gdy wyrośnie w lesie”. Wierzono, że krzew Holdy nie tylko chroni, lecz także nasyca energią życiową i zwalcza przygnębienie. Osoba, która urodziła się dzięki wpływowi bogini, miała być obdarzona bogatą wyobraźnią. Kto stanął pod tym krzewem w noc świętojańską, miał szansę spotkać króla elfów. Lepiej jednak z bzowego drewna nie wykonywać mebli, a szczególnie kołysek, gdyż położone w nich dzieci mogłyby zostać wykradzione przez wróżki.
Judaszowe drzewo
Jak widać, bez czarny – roślina magiczna i święta – miał zarówno jasną, jak i ciemną stronę. Nie bez przyczyny najpotężniejsza na świecie Czarna Różdżka z uniwersum Harry’ego Pottera wykonana jest właśnie z gałęzi bzu czarnego i włosa z ogona testrala (to magiczne stworzenie dostrzec mogły tylko osoby, które widziały czyjąś śmierć). Według wierzeń ludowych pod krzewem bzu gnieździł się bajstruk zwany też diduchem. Ten „karłowaty, niezgrabnej postaci, ledwie na jedną piędź wysoki, o siwej brodzie” demon mógł być poczciwym stróżem domowym. Ale z duchami nigdy nic nie wiadomo. Lepiej ich nie denerwować. Dlatego w całej Europie Środkowej bez darzono szacunkiem, kiedy zaś obok niego przechodzono, kłaniano się lub zdejmowano nakrycie głowy. Bzem czarnym otaczano kościółki i kaplice, aby uchronić je przed uderzeniem piorunów. Krzewu nie wolno było wycinać, a gdy wymagał przycięcia, dokonywał tego ojciec rodziny, uprzednio prosząc roślinę o przebaczenie. Nie daj Bóg, aby bzowiną napalić w piecu – czyn ten sprowadzał bowiem ognipiór (chorobę niemowląt przebiegającą z wysypką z charakterystycznym zaczerwienieniem policzków), a także parchy na głowie i twarzy.
Bez był ponadto kojarzony ze śmiercią. Według wierzeń ludowych jest to „Judaszowe drzewo”, bo na jego gałęziach miał się powiesić zdrajca Jezusa. Od czasów starożytnych krzewu używano w obrządkach pogrzebowych – jego gałązką brało się wymiar na trumnę oraz plotło wieńce pogrzebowe. Pod bez wylewano wodę po umyciu zmarłego, co miało zarówno ułatwiać wędrówkę duszy do światła, jak i chronić pozostałych krewnych przed zbyt wczesną śmiercią. Członkowie rodziny nie mogli się zbliżać do krzewu przez cały czas trwania żałoby. Zyskał on też miano „czarnego wieszcza”, ponieważ kiedy zakwitał ponownie jesienią, wierzono, że „ktoś młody i lubiany miał umrzeć”. Aby ten zły urok odczynić, wieszano na kwitnącym bzie owoce jarzębiny. Uschnięcie krzewu jesienią oznaczało z kolei nadejście suszy. Ale bez mógł także wieszczyć rychłe zamążpójście. Żeby się tego dowiedzieć, panny w noc świętojańską rzucały gałązki krzewu na strzechy domów. Jeśli gałązka się tam zatrzymała, można było już szykować skrzynię posażną, a gdy spadła, oznaczało to, że na ślub trzeba jeszcze poczekać.
Święty bzie…
Krzewy w naszym ogrodzie zasiały się same – taki bez według wierzeń powinien zapewniać nam opiekę i powodzenie. Niektóre panny młode temu szczęściu dopomagały i sadziły przy swoim nowym domu otrzymane w posagu krzaki. Uprawa bzu jest łatwa, roślina nie ma dużych wymagań, może rosnąć zarówno w słońcu, jak i w półcieniu, najlepiej na glebie bogatej w azot. My również po ślubie przez kolejne lata dosadzaliśmy nowe krzewy. Gdy sąsiedzi, którzy kupili działkę tuż obok, korzystając z „lex Szyszko”, w kilka dni niemal wykarczowali ją do cna, my nocą po cichu wyrównywaliśmy straty w przyrodzie naszą „bzową partyzantką”. Jeśli wierzyć przesądom, że miejsce pod krzakiem bzu wywiera bardzo silny wpływ na ciało i duszę, to nasza działka miała całkiem niezły wynik na metr kwadratowy.
Wiara w moc bzu jeszcze nie tak dawno była powszechna. Kobiety, które nie chciały zajść w ciążę, zaklinały: „Czarny bzie, ja za ciebie będę kwitła, a ty za mnie noś”. Zmagający się z silnym bólem prosili: „Święty bzie, weź moje bolenie pod swoje zdrowe korzenie”. Gruźlikom z kolei polecano usiąść pod krzakiem bzu z garnkiem wrzątku. Ktoś inny musiał obejść krzew trzykrotnie i pytać: „Co gotujesz?”, a chory odpowiadał: „Stare części młodego ciała”. Ostatnią szansą okazywał się też bez dla ciężko chorych dzieci. Matka kładła swoją pociechę pod krzakiem i pozostawiała tam na godzinę (lub według innych źródeł – do północy). Lepsze to niż słynne z lektury szkolnej „trzy zdrowaśki” w piecu.
Magia magią, a farmakologia farmakologią. Sami szybko się przekonaliśmy, że porastające naszą działeczkę krzewy bzu czarnego to własna apteka. Z syropu z kwiatów robiliśmy latem lemoniadę. Zdarzyło nam się ponadto smażyć baldachy, niczym kwiaty cukinii, w cieście naleśnikowym. Zebrane jesienią ciemnofioletowe owoce Michał przepuszczał przez sokownik. Słoiki wędrowały na półkę w spiżarni, gdzie czekały na sezon przeziębień.
Od flegmy po piegi
Uzdrawiające właściwości bzu znane są od dawna – już w starożytnym Egipcie roślina ta stosowana była do leczenia oparzeń. Pędy „ugotowane jak szparagi, a młode liście i łodygi ugotowane w tłustym bulionie pomagają pozbyć się flegmy” – pisał w Complete Herbal z 1653 r. angielski lekarz i botanik Nicholas Culpeper. Napary z bzu czarnego miały działanie moczopędne, pomagały również na owrzodzenia nóg, opuchlizny, a nawet piegi. Maść z niedojrzałych owoców tej rośliny, kamfory i smalcu wspomagała gojenie ran. Zarówno kwiaty, jak i owoce bzu bogate są w składniki lecznicze. W kwiatach znajdziemy flawonoidy, fenolokwasy (m.in. kwas kumarynowy), triterpeny, sterole i olejki eteryczne o właściwościach napotnych, moczopędnych i przeciwzapalnych. Owoce zawierają także sporo polifenoli (m.in. rutynę), pektyn, garbników, glikozydów cyjanogennych, a ponadto witaminę C i prowitaminę A. Soki, syropy czy herbatki z owoców bzu pomagają przy stanach zapalnych m.in. żołądka i jelit, pozwalają pozbyć się toksyn i szkodliwych produktów przemiany materii, działają przeciwbólowo.
Ze względu na zawarte we wszystkich częściach świeżego bzu czarnego glikozydy cyjanogenne – sambunigrynę i sambucynę – nie nadaje się on do spożycia na surowo. Dopiero wysoka temperatura, np. gotowanie, niweluje jego trujące właściwości. W klasycznej amerykańskiej czarnej komedii Arszenik i stare koronki (1944) dwie starsze panie trują mężczyzn winem z bzu, choć nie on sam służy tu za toksynę, a jest nią dodana do wina mikstura z cyjanku, arsenu i strychniny.
Mało kto wie, że popularne w kuchni azjatyckiej grzybki mun albo mung rosną również dziko w Polsce na drewnie bzowym. Wyglądem przypominają ucho, dlatego u nas nazywa się je uchem bzowym, a także – ze względu na wspomnianego już Judasza – uchem lub uszakiem judaszowym. Bez jest też powszechnie wykorzystywany w kosmetyce: kiedyś jego ciemny sok stosowano do farbowania brwi, rzęs, a nawet włosów. Kosmetyki na jego bazie używane są głównie do pielęgnacji skóry, działają bowiem zmiękczająco, przeciwzmarszczkowo i wybielająco.
Znów zakwitną bzy
To, co medycynie ludowej znane jest od wieków, dziś coraz częściej staje się obiektem zainteresowania naukowców poszukujących nowych substancji leczniczych oraz innowacyjnych zastosowań dla substancji, które już znamy. Wpisane w wyszukiwarkę PubMed hasło „bez czarny” wyrzuca setki nowych publikacji potwierdzających przeciwwirusowe i antybakteryjne działanie tej rośliny. W jednym z badań wykazano, że ekstrakt z bzu był równie skuteczny jak popularny lek przeciwwirusowy. W innym z kolei przedstawiono jego efektywność w łagodzeniu objawów depresji.
Bez czarny, choć tak powszechny, kryje zatem wiele tajemnic. Tej wiosny sama będę zbierać jego kwiaty i nastawiać z nich „magiczne mikstury”. Może nawet uda mi się uwierzyć w ich moc. Magia bzu jest mi teraz potrzebna jak nigdy dotąd.