Depresja delfina Depresja delfina
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Promienne zdrowie

Depresja delfina

Piotr Żelazny
Czyta się 14 minut

Można być w formie olimpijskiej i jednocześnie nie być w formie wcale. Historia pływaka Michaela Phelpsa obfituje w zaskakujące zwroty akcji.

„Zdarzały się dni, gdy czułem, że największym sukcesem jest podniesienie się z łóżka. W porównaniu z tym zdobywanie złotych medali to łatwizna. Depresja ze mną wygrywała. W końcu zrozumiałem, że muszę szukać pomocy specjalistów. Że muszę zacząć się komunikować, by pokonać chorobę” – mówił w 2018 r. podczas konferencji poświęconej swojemu zdrowiu psychicznemu Michael Phelps. Przemawiał do audytorium złożonego ze specjalistów.

Widzowie patrzyli na wysokiego, smukłego, ubranego w błękitną koszulę i niebieski garnitur mówcę. Przed nimi na scenie stał najbardziej utytułowany olimpijczyk wszech czasów. Człowiek, który ujarzmił wodę. Zdobywca 28 medali olimpijskich, w tym 23 złotych. Urodzony w Baltimore pływak w klasyfikacji medalowej wyprzedza takie kraje, jak Nigeria, Portugalia, Chile czy Maroko. O jeden złoty medal mniej niż Phelps ma światowa potęga sprintów – Jamajka, dwa krążki mniej zdobyli przez ponad 120 lat rywalizacji Argentyńczycy. Druga na liście multimedalistów olimpijskich jest radziecka gimnastyczka startująca na przełomie lat 50. i 60. Łarysa Łatynina. Zdobyła ona 10 medali mniej (9 złotych, 5 srebrnych, 4 brązowe). Najbardziej utytułowanym sportowcem Polski jest zaś Irena Szewińska, która ma w dorobku 7 olimpijskich krążków – 21 mniej od amerykańskiego pływaka.

Phelps dostąpił wszelkich zaszczytów – podczas ceremonii otwarcia swoich ostatnich igrzysk, w Rio de Janeiro w 2016 r., niósł amerykańską flagę. Osiem razy magazyn „Swim­ming World” uznał go za najlepszego pływaka roku, dwa razy Phelps zdobył nagrodę sportowca roku włoskiego dziennika „La Gazzetta dello Sport”, a raz takim tytułem nagrodził go amerykański „Sports Illustrated”. W 2004 r. w rodzinnym Baltimore jedną z ulic nazwano jego imieniem. W czasach największej świetności miał lukratywne umowy sponsorskie opiewające w sumie na 12 mln dolarów rocznie. Do tego dochodziły nagrody i stypendia. Dziś majątek Phelpsa wyceniany jest na 80 mln dolarów. W 2016 r. podczas tajnej ceremonii poślubił byłą Miss Kalifornii Nicole Johnson, mają trzech synów: Boomera, Becketta oraz Mavericka.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

A jednak w 2012 r., tuż po igrzyskach w Londynie, Amerykanin zamierzał odebrać sobie życie. „Chciałem zniknąć ze świata sportu, przestać się ścigać… Chciałem w ogóle przestać istnieć” – mówił drżącym głosem podczas innej konferencji. W Chicago wywiad na żywo przeprowadzał z nim polityczny komentator i publicysta CNN David Axelrod. Multimedalista olimpijski przyznał, iż doszło do tego, że przez kilka dni nie wychodził z sypialni, nic nie jadł, bardzo mało spał. Wtedy udał się po pomoc. Został zamknięty w ośrodku. W rozmowie z Axelrodem opowiadał, że gdy pierwszy raz szedł na terapię, trząsł się ze strachu. „Musiałem jednak dowiedzieć się, co się ze mną dzieje”.

Dzieciństwo bez sielanki

Phelps urodził się w 1985 r. Jego matka, Debbie, pracowała jako nauczycielka. Ojciec, Fred, był utalentowanym sportowcem amatorem. Na tyle zdolnym, że uczestniczył nawet w testach do zawodowej drużyny futbolu amerykańskiego Washington Redskins, ale profesjonalnego kontraktu nigdy nie podpisał i trafił do policji. Już przedszkolna opiekunka powiedziała Debbie, że Michael ma gigantyczne kłopoty z koncentracją, nie jest w stanie usiedzieć w jednym miejscu i „trudno będzie mu cokolwiek znaczącego z takim poziomem uwagi osiągnąć”. Znacznie później, gdy był uczniem szkoły podstawowej, zdiagnozowano u niego zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi, po angielsku zwany attention deficit hypera­ctivity­ ­disorder, czyli w skrócie ADHD.

Rodzice wiecznie się kłócili, a pozostawiony sam sobie młody Michael – jak wspominał po latach w biografii – nie patrzył rozmówcom w oczy, łatwo się denerwował. Z jednej strony pragnął uwagi, a z drugiej wszystkiego się wstydził. Najbardziej – odstających uszu, z powodu których był obiektem okrutnych, charakterystycznych dla dzieci w tym wieku żartów. Domowe kłótnie skończyły się najpierw separacją (1992 r.), a po dwóch latach rozwodem. Chłopak miał dziewięć lat, gdy rodzice ostatecznie i formalnie się rozstali. On i jego dwie starsze siostry już wcześ­niej pozostawali pod opieką mamy.

Dziś nie ukrywa, że bardzo przejmował się rozwodem i tego, jak wielkim ciosem było dla niego ponowne małżeństwo ojca sześć lat później. Phelps był wówczas najmłodszym od 1932 r. Amerykaninem, który pojechał na igrzyska. W Sydney 15-latek niespodziewanie awansował nawet do finału w zawodach na 200 m stylem motylkowym – zajął w nim piąte miejsce, a jednak nie potrafił w pełni cieszyć się sukcesem. Nie mógł się skoncentrować na startach, bo na trybunach pojawiał się ojciec z nową żoną.

Phelps przyznaje w biografii, że jako dziecko zmyślał różne historie, byle rówieśnicy go akceptowali i bili mu brawo. W szkole zgłaszał się do odpowiedzi, nawet gdy nie miał pojęcia o omawianym temacie i doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej niewiedzy. Potrzeba zabłyśnięcia i akceptacji była jednak silniejsza. Na szkolnym pokazie talentów zgłosił się do konkursu żonglowania, choć wcześniej nigdy tego nie próbował – wierzył, że wygłup przyniesie mu popularność. Zazwyczaj jednak kończyło się na kolejnych szyderstwach.

To nie jest jednak historia o tym, jak wrażliwy chłopak z ADHD wskoczył do wody i tam odnalazł swój żywioł. Jeszcze nie. Początkowo to starsze siostry chłopca, który za kilka lat ustanowi 39 rekordów świata, trenowały pływanie, a mama Debbie szukała jakiegokolwiek zajęcia dla dzieciaka obdarzonego nadmiarem energii. Mały Michael nie chciał jednak chodzić na basen. „Myślicie pewnie, że gdy tylko wskakiwałem do wody, zamieniałem się w delfina? Nic z tych rzeczy. Nienawidziłem tego. Do tego stopnia, że krzyczałem, kopałem, biłem pięściami i rzucałem okularkami, gdy musiałem zostawać w klubie” – tak opisywał swoje początki z wodą Phelps w biografii Beneath the Surface. Gdy jednak w końcu pokonał strach i nauczył się dobrze pływać, w wodzie odnalazł spokój.

Nic, co ludzkie…

„Czułem się wolny. Okazało się, że jestem szybki, po części dlatego, że w wodzie mój umysł zwalniał. Pływając, po raz pierwszy w życiu czułem, że mam wszystko pod kontrolą” – pisał Phelps w Beneath the Surface. Gdy miał 11 lat, po raz pierwszy spotkał trenera Boba Bowmana. Surowego, mrukliwego faceta, którego większość zawodników nienawidziła z powodu wprowadzanej przez niego wojskowej dyscypliny. A jednak to w nim Michael znalazł zastępstwo za ojca, który zostawił rodzinę. Przez całą karierę pracował wyłącznie pod jego okiem, mimo że niejednokrotnie dochodziło między nimi do kłótni. Phelps nie wyobrażał sobie współpracy z kimś innym. Doszło do tego, że w 2016 r. federacja USA ustanowiła Bowmana głównym trenerem reprezentacji na igrzyska. Rok wcześniej otrzymał on posadę szkoleniowca na University of Arizona. Phelps przeniósł się za nim do Phoenix i tam też osiadł po zakończeniu kariery dwa lata później.

Bowman zasłynął niestety nie tylko żołnierskim drylem, lecz także obleśnymi, seksistowskimi nagraniami na pocztę głosową Caroline Burckle – zdobywczyni brązowego medalu w sztafecie stylem dowolnym w Pekinie w 2008 r. Potrafił się jednak przyznać i przeprosić. Może Phelps miał więcej wyrozumiałości dla swojego szkoleniowca i patrona, bo sam popełniał błędy? W listopadzie 2004 r., trzy miesiące po igrzyskach w Atenach, podczas których wkroczył do panteonu amerykańskich sportowców, zdobywając cztery złote medale indywidualnie i dwa w sztafecie, został przyłapany na prowadzeniu samochodu pod wpływem alkoholu. Pięć lat później prasa brukowa opublikowała jego zdjęcia z fajką wodną – tzw. bongiem – do palenia marihua­ny, a Phelps stracił kilka kontraktów sponsorskich, w tym z producentem płatków śniadaniowych Kellogg’s. Amerykańska federacja pływacka na trzy miesiące zawiesiła go w prawach zawodnika. Taką samą karę, ale już na dwukrotnie dłuższy okres dostał w 2014 r., gdy ponownie aresztowano go za jazdę pod wpływem alkoholu, przekroczył wtedy również dozwoloną prędkość.

Za każdym razem Phelps przepraszał. Poddawał się karom sądowym, łącznie z nadzorem policyjnym, jednak sam sobie też dokładał pokutę: hojnie wspierał finansowo przeróżne fundacje, zapisywał się do programów przestrzegających przed zażywaniem narkotyków (w Karolinie Południowej do dziś marihuana rekreacyjna jest nielegalna), przystępował do akcji uświadamiających, jakim niebezpieczeństwem i głupotą jest prowadzenie pojazdów pod wpływem środków odurzających. Dopiero niedawno przyznał jednak, że po drugim aresztowaniu znów miał myśli samobójcze. „Myślałem, że gdybym zniknął, wszystkim byłoby łatwiej. Czułem, że byłoby lepiej, gdybym przestał istnieć. Im więcej poświęcałem czasu tym myślom, tym bardziej czułem, że chcę jednak znaleźć inne wyjście z sytuacji. Zastanawiałem się, czy ktoś może mi pomóc, chciałem zobaczyć, czy stać mnie na więcej”.

Dziś Phelps otwarcie przyznaje, że marihuana i alkohol były dla niego formą ucieczki, co oczywiście zrozumiał dopiero po terapii, gdy przepracował ze specjalistami swoją depresję i traumy z dzieciństwa. „Przed czymś uciekałem. Ulgę znajdowałem w narkotykach. To była z mojej strony próba leczenia samego siebie. W zasadzie codziennie byłem pod wpływem” – mówił w 2018 r.

rysunek z archiwum, nr 565/1956 r.
rysunek z archiwum, nr 565/1956 r.

Ponownie trafił do zamkniętego zakładu – tym razem do kliniki w Arizonie. Myśli samobójcze ustąpiły, ale Amerykanin nie był pewien, czy zdoła jeszcze kiedykolwiek wrócić do wielkiego sportu. Czy uda mu się wykrzesać z siebie tyle motywacji, by znów podjąć mordercze treningi. Bo styl, w jakim Phelps pod okiem Bowmana dochodził do formy i worka medali, można określić jednym słowem: katorżniczy.

Napięty grafik

Trening rozpoczynał o 6.30 rano, co oznaczało pobudkę pół godziny wcześniej. Phelps przepływał codziennie osiem mil (12,8 km). W basenie spędzał po sześć godzin przez sześć dni w tygodniu. Do tego dochodziła trzy razy w tygodniu praca na siłowni (po trzy godziny), a także godzina rozciągania. Gdy był nastolatkiem, przez pięć lat – dzień w dzień – wchodził do wody. 1800 dni bez żadnej przerwy. Łącznie ze świętami Bożego Narodzenia, urodzinami, Świętem Dziękczynienia. Razem z Bowmanem – który przecież też musiał być obecny podczas zajęć – wyliczyli, że jeśli będzie pływał przez rok, również w niedzielę, zapewni sobie o 50 treningów więcej niż jego rówieśnicy. Pięć lat to 250 treningów więcej, których rywale nie byli w stanie nadrobić.

Krążą legendy o tym, ile jadł, gdy był u szczytu. Mówi się o ponad 12 tys. kalorii, które codziennie pożerał, tyle bowiem spalał na basenie. To trzy razy większe zapotrzebowanie kaloryczne niż u statystycznego dorosłego mężczyzny. W rzeczywistości tych kalorii pochłaniał nieco mniej, ale faktycznie przy takim reżimie treningowym był w stanie spalić wszystko, co w siebie wrzucił. Dlatego nigdy nie musiał przestrzegać żadnej diety.

Według Bowmana sekret Phelpsa polegał na tym, że „nauczył się czuć komfortowo, gdy było mu niekomfortowo”. „Nie ma postępu bez niezadowolenia – mówił architekt jego sukcesów podczas wykładu dla studentów pierwszego roku University of Arizona. – Michael doprowadzał do perfekcji każdy detal. Wypracowywał pełen automatyzm, tak by pod presją wykonywać czynności bez myślenia. By osiągnąć taki poziom, trzeba być dla siebie bardzo surowym”.

A na najwyższym poziomie to detale są decydujące. Podczas igrzysk w Pekinie w 2008 r. w finale na 100 m stylem motylkowym Phelps wyprzedził rywala o setną część sekundy. Płynęli równo z Miloradem Čaviciem, lecz to Amerykanin pierwszy dotknął tablicy wyłączającej zegar. Stało się tak dlatego, że przy ostatnim ruchu miał wyciągniętą dłoń, a Serb lekko zgiętą, jak przy wszystkich ruchach podczas pokonywania dystansu. Dzięki temu Phelps pobił – jak się wydawało nieosiągalny – rekord Marka Spitza i wywalczył siódme złoto podczas igrzysk. Dzień później napisał od nowa historię olimpizmu, gdy zdobył ósmy złoty krążek (sztafeta 4 x 100 m stylem zmiennym). Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie ta wyciągnięta dłoń. Jak się potem okazało, pływak pracował nad tym z trenerem do znudzenia. I to już od 12. roku życia.

Mimo depresji i ADHD Phelps był niesamowicie przygotowany psychicznie, a treningowi mentalnemu poświęcał mnóstwo czasu. Jedną z technik Bowmana było zmuszanie zawodników do wizualizowania sobie perfekcyjnego pływania. Chciał, by w całkowitym skupieniu wyobrażali sobie każdy najdrobniejszy szczegół, by „czuli zapach chloru”. „Mózg nie jest w stanie rozróżnić między szczegółową wizualizacją a rzeczywistością” – tłumaczył szkoleniowiec.

Phelps opanował tę metodę do tego stopnia, że miewał powtarzające się sny, w których każdy ruch był perfekcyjny, każde pociągnięcie ręką w wodzie – idealne, każde kopnięcie – doskonałe.

Przez całą karierę zapisywał sobie cele, które chce osiągnąć. Na początku, gdy był jeszcze dzieckiem, sprowadzały się raczej do notatek w stylu: „Awansować do reprezentacji USA” albo „Pojechać na igrzyska”, ale z czasem zaczął się koncentrować na pokonaniu danego dystansu. Musiały być to cele ambitne, lecz osiągalne. Codziennie je zresztą przeglądał i weryfikował.

Wielu jest utalentowanych sportowców, którzy niesamowicie ciężko pracują, poświęcają swoje życie osiąganiu celów, a oprócz ciała trenują też umysł. Jednak Phelps to również fenomen fizyczny. Jego ciało zostało stworzone do pływania. Amerykanin ma 193 cm wzrostu. U dorosłego człowieka rozstaw ramion pokrywa się mniej więcej ze wzrostem – wystarczy przypomnieć słynny szkic Leonarda da Vinci Człowiek witruwiański. Włoski malarz i wynalazca ukazuje tam proporcje ciała. Phelps ma jednak rozpiętość ramion aż o 10 cm większą od swojego wzrostu – 203 cm.

U Amerykanina stwierdzono także wiotkość stawów, tzw. hipermobilność. To schorzenie polega na zwiększonym zakresie ruchów w stawach, wynikającym z nieprawidłowości w budowie tkanki łącznej. Stopy Phelpsa – rozmiar 48 – zginają się o 15 stopni bardziej niż stopy przeciętnego człowieka. Innymi słowy zmieniają się w płetwy. Media próbowały wytłumaczyć fenomen 28-krotnego medalisty olimpijskiego nieproporcjonalnością jego ciała – Phelps ma długi tors i mocne, zaskakująco krótkie jak na kogoś tak wysokiego nogi. Dzięki temu jego kopnięcia w wodzie są mocniejsze i bardziej wydajne, a nogi stawiają mniejszy opór w basenie. Ale nie wszyscy specjaliści i naukowcy zgadzają się z tezą, że nieproporcjonalna budowa ciała dawała Amerykaninowi wielką przewagę. Według innych doniesień Phelps produkuje o połowę mniej kwasu mlekowego od swoich rywali – oznacza to, że jego mięśnie są lepiej dotlenione. Pływak mniej się męczy i szybciej regeneruje. Fenomenem są też jego płuca. Pojemność 12 litrów to wybryk natury, który się niemal nie zdarza – u przeciętnego dorosłego mężczyzny wynosi ona około 4,5 litra. Sportowcy poprzez trening osiągają wartości rzędu 6–8 litrów.

W ciemno

W szczytowym okresie Phelps umiał pływać na pamięć. Podczas pekińskiego finału na 200 m delfinem stało się coś, co nie powinno się wydarzyć. Okularki Amerykanina zaczęły przeciekać. Po przepłynięciu przez niego pierwszej długości basenu – 50 m – były całkowicie wypełnione wodą. Amerykanin musiał pokonać jeszcze trzy długości, wykonać dwa nawroty, nie widząc niczego. Jednak woda i basen stały się przez te lata jego środowiskiem naturalnym. Wiedział (czuł?) więc doskonale, w jakim miejscu się znajduje, po ilu ruchach musi wykonać nawrót, kiedy przyśpieszyć i rozpocząć finisz. Dziś oglądając nagranie tamtego wyścigu, niczego nieświadomy widz nie ma prawa się zorientować, że coś jest nie tak. Amerykanin wygrywa z bezpieczną przewagą. I tylko podczas finiszu widać, jak Phelps zrywa czepek oraz okularki i zamiast cieszyć się ze zdobycia olimpijskiego złota, z wyrzutem i złością spogląda na sprzęt, a na jego twarzy nie widać cienia uśmiechu.

A jednak człowiek, który miał ciało stworzone do pływania, który ponad wszystko chciał wygrywać, którego zaprogramowano do zwyciężania, był jednocześnie przez swoją pasję niszczony. Po raz pierwszy skończył karierę po igrzyskach w Londynie – w 2012 r. Wrócił jednak dwa lata później, by wystartować jeszcze w Rio de Janeiro. „Ilekroć jechałem na wielkie imprezy, mistrzostwa świata czy igrzyska, chciałem wracać do domu z medalami – mówił w rozmowie z Axelrodem. – Po każdym powrocie z olimpiady miałem ciężkie stany depresyjne. Każda jesień po igrzyskach to był niesamowity dół”.

Phelps flirtował z myślą o kolejnym powrocie i starcie w Tokio. Ma przecież dopiero 35 lat i wciąż posiada siedem rekordów świata. Jak sam twierdzi, jest w znacznie lepszej formie, niż był w 2014 r., gdy po raz pierwszy przerwał emeryturę. Wtedy bowiem miał tak ciężki epizod depresyjny, że niemal nie trenował. Dziś nadal wstaje przed świtem i idzie na trzygodzinny trening: na siłownię albo pływać. „Woda to wciąż miejsce, w którym się uspokajam, w którym myśli swobodnie i wolno przebiegają przez moją głowę. Ale nie chcę już się ścigać” – mówił w jednym z wywiadów.

Twierdzi, że stylem motylkowym pływa już tylko wtedy, gdy prosi go o to syn Boomer, który naśladuje koliste ruchy rękoma nad głową. „Wtedy mogę zrobić kilka długości” – uśmiecha się.

Amerykanin jest dziś twarzą wielu organizacji, programów i kampanii dotyczących zdrowia psychicznego. Gdy był u szczytu, mało kto zdawał sobie sprawę z jego stanów lękowych i depresji. Teraz uczy innych, by nie popełniali jego błędów. By nie zamykali się w sobie, by się odważyli i rozmawiali o swoich uczuciach. „Komunikacja to coś, czego wciąż się uczę. Odkryłem ją dopiero po 30. urodzinach, ale lepiej późno niż wcale – mówił Phelps, po czym dodał: – Nigdy nie sądziłem, że ludzie będą chcieli mnie słuchać. To niesamowite, że mój głos ma znaczenie. Po moich wykładach ludzie zaczynają rozumieć, że komunikowanie uczuć jest dobre, że to OK nie czuć się OK, że z problemami mentalnymi można sobie radzić”.

Dziś ma coraz mniej oporów, jeśli chodzi o komunikowanie się. Kilka miesięcy temu 23-krotny mistrz olimpijski i 34-krotny mistrz świata przyznawał w wywiadzie, że pandemia odbiera mu radość z życia i że znów ma ciężki epizod depresyjny. Podkreślał, że nie jest w tym czasie ani zbyt dobrym ojcem, ani mężem. Że łatwo się irytuje, że znów ma lęki. Ale jednocześnie oświadczył, iż zwrócił się już do specjalistów po pomoc i zachęca do tego wszystkich, których również przerażają izolacja i zagrożenie wirusem.

W takich chwilach pewnie i on musi sobie powtarzać zdanie, które wypowiedział podczas wielokrotnie przytaczanej tu rozmowy z Axelrodem: „Jestem niezwykle wdzięczny, że nie odebrałem sobie życia”.

Czytaj również:

Pływanie jest jak zen Pływanie jest jak zen
i
Plaża w Blankenberge, Belgia. Fotografia z katalogu „Views of Architecture and Other Sites in Belgium”, wydanym przez Detroit Publishing Company, 1905. Źródło: Wikimedia Commons.
Promienne zdrowie

Pływanie jest jak zen

Rozmowa z Piotrem Kieżunem, pasjonatem literatury i pływania
Agnieszka Drotkiewicz

Historia kąpieli może też sporo powiedzieć o kulturze i sztuce – znakomitymi pływakami byli choćby Czesław Miłosz czy lord Byron. Rozmowa z Piotrem Kieżunem, pasjonatem literatury i wody.

Agnieszka Drotkiewicz: Prowadzisz blog „Świat wpław” poświęcony różnym aspektom historii pływania. Zacznijmy zatem od początku, czyli od starożytnej Grecji…

Czytaj dalej