
Można być w formie olimpijskiej i jednocześnie nie być w formie wcale. Historia pływaka Michaela Phelpsa obfituje w zaskakujące zwroty akcji.
„Zdarzały się dni, gdy czułem, że największym sukcesem jest podniesienie się z łóżka. W porównaniu z tym zdobywanie złotych medali to łatwizna. Depresja ze mną wygrywała. W końcu zrozumiałem, że muszę szukać pomocy specjalistów. Że muszę zacząć się komunikować, by pokonać chorobę” – mówił w 2018 r. podczas konferencji poświęconej swojemu zdrowiu psychicznemu Michael Phelps. Przemawiał do audytorium złożonego ze specjalistów.
Widzowie patrzyli na wysokiego, smukłego, ubranego w błękitną koszulę i niebieski garnitur mówcę. Przed nimi na scenie stał najbardziej utytułowany olimpijczyk wszech czasów. Człowiek, który ujarzmił wodę. Zdobywca 28 medali olimpijskich, w tym 23 złotych. Urodzony w Baltimore pływak w klasyfikacji medalowej wyprzedza takie kraje, jak Nigeria, Portugalia, Chile czy Maroko. O jeden złoty medal mniej niż Phelps ma światowa potęga sprintów – Jamajka, dwa krążki mniej zdobyli przez ponad 120 lat rywalizacji Argentyńczycy. Druga na liście multimedalistów olimpijskich jest radziecka gimnastyczka startująca na przełomie lat 50. i 60. Łarysa Łatynina. Zdobyła ona 10 medali mniej (9 złotych, 5 srebrnych, 4 brązowe). Najbardziej utytułowanym sportowcem Polski jest zaś Irena Szewińska, która ma w dorobku 7 olimpijskich krążków – 21 mniej od amerykańskiego pływaka.
Phelps dostąpił wszelkich zaszczytów – podczas ceremonii otwarcia swoich ostatnich igrzysk, w Rio de Janeiro w 2016 r., niósł amerykańską flagę. Osiem razy magazyn „Swimming World” uznał go za najlepszego pływaka roku, dwa razy Phelps zdobył nagrodę sportowca roku włoskiego dziennika „La Gazzetta dello Sport”, a raz takim tytułem nagrodził go amerykański „Sports Illustrated”. W 2004 r. w rodzinnym Baltimore jedną z ulic nazwano jego imieniem. W czasach największej świetności miał lukratywne umowy sponsorskie opiewające w sumie na 12 mln dolarów