Droga (do) radości Droga (do) radości
i
Budynek Vishalakshi Mantap w aśramie Art of Living w Bangalore. Fot. Agnieszka Rostkowska
Złap oddech

Droga (do) radości

Agnieszka Rostkowska
Czyta się 6 minut

Do źródła największego szczęścia można dotrzeć przez jogę, rozumianą nie jako ćwiczenia fizyczne, ale nawiązanie lub odzyskanie kontaktu z samym sobą – przekonuje uznany nauczyciel jogi i medytacji Mayur Karthik. I wcale nie trzeba (choć czasem warto!) zamykać się w tym celu w indyjskiej aśramie.

Agnieszka Rostkowska: Porozmawiajmy o radości. Każdy znajduje ją gdzie indziej – jedni w pracy, drudzy w rodzinie, jeszcze inni w gronie przyjaciół. Wschodnie tradycje precyzyjnie podpowiadają, gdzie czy też jak należy jej szukać, by stała się naszym naturalnym stanem.

Mayur Karthik: Ludzie to istoty społeczne – więzi i kontakty z innymi należą do istotnych czynników, które nas określają i dają poczucie szczęścia. Ale prawdziwą, nieprzemijającą radość znajdziemy dopiero wtedy, gdy wyjdziemy ze schematu myślenia o sobie i przekierujemy uwagę z pytania: „A co ze mną?” na rzecz: „W jaki sposób mogę przysłużyć się innym?”.

To seva, starożytna koncepcja wywodząca się z Indii.

Seva to sanskryckie słowo oznaczające „służbę” – robienie czegoś dla innych bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. To ważne, ponieważ jeśli oczekujesz nagrody, to nie jest to służba, tylko biznes. Sevą może być np. sprzątanie albo pomoc starszym ludziom. Zauważyłaś, że dobrze się czujesz, kiedy komuś pomagasz?

W Indiach ten fenomen w pewnym stopniu wyjaśnia karma joga (karma yoga). Karma w sanskrycie oznacza „działanie”, „czyn”, a karma yoga to postawa, kiedy – niezależnie od tego, co robisz – nie przywiązujesz się do rezultatów swoich działań. Brak oczekiwań określonego efektu twoich czynów pozwala uzyskać poczucie wolności i spełnienia. A to dlatego, że to właśnie oczekiwania sprawiają, że umysł staje się niespokojny – już w trakcie wykonywania danej czynności zastanawiasz się, często też martwisz, czy przyniesie ona zakładany rezultat. Umysł wie, że jeśli ci się uda, poczujesz radość, jeśli nie – smutek, i nieustannie porusza się między tymi

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Nieporuszony jak Himalaje Nieporuszony jak Himalaje
i
Sandeep Pandey, fot. Agnieszka Rostkowska
Złap oddech

Nieporuszony jak Himalaje

Agnieszka Rostkowska

Jogini i osoby poszukujące duchowości od wieków zjeżdżają do Ryszikeś, niewielkiego miasta na północy Indii, z nadzieją, że odnajdą tam starożytną mądrość w najczystszej formie. Redaktorka „Przekroju” i joginka Agnieszka Rostkowska wyruszyła ich śladami, by porozmawiać z Sandeepem Pandeyem, jednym z najbardziej uznanych nauczycieli jogi himalajskiej.

Czy dałoby się zliczyć znajdujące się tu szkoły jogi i aśramy? – to pytanie zadaję sobie, lawirując pomiędzy świętymi krowami i rikszami w uliczkach Yog Nagari ‒ „miasta jogi”, jak w sanskrycie określa się Ryszikeś. Ściany domów, kawiarni i hoteli wyklejone są dziesiątkami plakatów z ofertą wszystkiego, czego współczesny jogin może potrzebować. Są codzienne sesje jogi w wielu stylach, podstawowe i zaawansowane warsztaty tematyczne, wyjazdy z jogą, kursy nauczycielskie, a także wszelkie medytacje, wspólne mantrowania, koncerty oraz kursy gry na gongach i misach tybetańskich, ajurwedyjskie masaże – ta lista zdaje się nie mieć końca. Przyleciałam tu jednak nie po to, by z tego korzystać, ale głównie dla Sandeepa Pandeya, eksperta jogi himalajskiej, czyli tej w najbardziej klasycznym, medytacyjnym wydaniu.

Czytaj dalej