Emocje na języku
i
rysunek: Marek Raczkowski
Pogoda ducha

Emocje na języku

Marta Zaraska
Czyta się 11 minut

Wyobraźmy sobie taką sytuację: w Londynie, na moście ponad torami podmiejskiej kolejki, stoi Polak, mężczyzna w wieku średnim. Nazwijmy go Zbigniew. Zbigniew jest w Londynie na urlopie i stoi na moście, podziwiając widoki. Obok niego na moście przystaje tubylec i też patrzy na panoramę Londynu. Nagle Zbigniew dostrzega rozpędzony pociąg, który za chwilę wpadnie w grupkę pięciu studentów przechodzących przez tory. Jeśli Zbigniew nic nie zrobi, pociąg zabije pięciu młodych. Jeśli natomiast rzuci się do akcji i zepchnie z mostu pod koła pociągu mężczyznę, kolejka zatrzyma się i piątka zostanie uratowana — jedna ofiara zamiast pięciu. Co powinien zrobić Zbigniew?

Okazuje się, drogi czytelniku, że twoja odpowiedź może zależeć od tego, czy język polski — w którym przedstawiony został dylemat Zbigniewa — jest twoim językiem ojczystym, tym w którym poruszasz się najsprawniej. Jeśli tak, istnieje większe prawdopodobieństwo, że jesteś przeciw spychaniu człowieka, niż gdyby wybór został opisany na przykład po angielsku czy niemiecku (zakładając, że znasz któryś z tych języków w stopniu w miarę dobrym). Nagromadziło się już sporo badań naukowych dowodzących, iż nasze wybory moralne zależą od tego, czy podejmujemy je w języku rodzimym, czy też w obcym. Klasycznym właśnie przykładem takiego wyboru jest zobrazowany powyżej „dylemat mostka” (ang. the footbridge dilemma), kiedy to zepchnięcie na tory jednej osoby ratuje pięć. Naukowcy dowiedli, że rozważając ów dylemat w języku obcym, ludzie są nawet dwukrotnie bardziej skłonni poświęcić tubylca, niż kiedy dywagują w języku ojczystym — i to niezależnie od tego, czy są to osoby mówiące po angielsku, koreańsku, niemiecku, hiszpańsku czy choćby po hebrajsku.

Język dyskusji — obcy versus rodzimy — ma znaczący wpływ na nasze oceny moralne, na nasze decyzje i zachowanie, wykraczający daleko poza „dylemat mostka” czy spokrewniony z nim „dylemat zwrotnicy” (możesz ocalić pięć osób przed rozpędzoną kolejką, przekładając zwrotnicę na torach tak, żeby pociąg, zamiast w tę grupę ludzi, wpadł w jedną osobę stojącą nieopodal). Liczne eksperymenty wykazują, że posługiwanie się obcą mową powoduje choćby, że postrzegamy niektóre sytuacje jako mniej etycznie podejrzane. Taki przykład: czy kazirodczy związek Cersei i Jaime Lannisterów, bohaterów serialu Gra o tron, jest totalnie godny potępienia, czy może nie jest wcale aż tak odrażający? Janet Geipel, psycholog z Uniwersytetu Chicago, która przeprowadziła liczne eksperymenty nad wpływem języków na zachowanie, zbadała również to, jak oceniamy kazirodztwo w zależności od mowy. Przepytała Niemców i Włochów o to, czy uważają seksualny związek siostry i brata za moralnie niesmaczny, zadając części z nich pytanie w języku ojczystym, a innym po angielsku (który wszyscy dobrze znali). Kiedy Geipel przeanalizowała wyniki, okazało się, że zarówno Włosi, jak i Niemcy uznali kazirodztwo za dużo bardziej gorszące, jeśli dyskusja prowadzona była w ich mowie rodzimej. Co więcej, jak odkryła Geipel i jej współpracownicy, na kazirodztwie ten efekt się nie kończy. Oszukać na egzaminie? Wyczyścić sedes flagą narodową? Zjeść na obiad własnego psa rozjechanego przez samochód? Jeśli zadasz pytanie w języku nieojczystym, odpowiedź prędzej będzie: „właściwie, czemu nie…”. I nie chodzi tu o to, że jedne języki są jakoś moralnie lepsze od innych — kwestią jest sama obcość czy rodzimość danej mowy — i to, jak wywołuje w nas emocje.

Matka i mutti

Z Agnieszką Krautz, lingwistką z Uniwersytetu w Mannheim, rozmawiam po angielsku, mimo że obie urodziłyśmy się i wychowałyśmy w Polsce. Jakoś łatwiej nam posługiwać się angielskim, językiem, w którym obie pracujemy od lat. Krautz wyjechała z kraju na studia — najpierw na Cambridge, potem w King’s College London, potem pisała doktorat w Hongkongu. Teraz zajmuje się badaniem tzw. efektu języka obcego (ang. foreign language effect), czyli tego, jak inaczej myślimy i decydujemy w mowie rodzimej, a jak w tych wyuczonych. Swoim perfekcyjnym angielskim Krautz tłumaczy mi, iż kiedy posługujemy się obcym językiem, nasze emocje są nieco przytłumione — to dlatego, że nie mamy w pamięci tak mocnych powiązań między konkretnymi wyrazami a uczuciami. Weźmy na przykład takie słowo jak „matka” — czy dla Polaka „mother” albo „mutter” niesie ze sobą tak samo intensywne emocje? Raczej nie. Bo „mother” i „mutter” zwykle wyuczyliśmy się, powtarzając za panią w szkole, a nie za mamą, tą prawdziwą z krwi i kości.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W 2003 r. badacze z Boston University i Uniwersytetu Stambulskiego opublikowali wyniki następującego eksperymentu: kilkudziesięciu Turków znających biegle angielski podłączono za pomocą elektrod do specjalnej maszyny mierzącej przewodnictwo elektryczne skóry, dzięki czemu można monitorować siłę odczuwanych emocji. Następnie zaś kazali owym Turkom wysłuchiwać reprymend, które zwykle kojarzą się z dzieciństwem: „Nie rób tego!” albo „Wstydziłbyś się!”. Czasem reprymendy padały po turecku, a czasem po angielsku. Okazało się, że maszyna zarejestrowała silniejsze reakcje elektryczne w skórze, kiedy strofowano wolontariuszy w ich ojczystym języku. Inne badanie, opublikowane w 2015 r. przez grupę psychologów z Niemiec pod intrygującym tytułem Czy Harry Potter potrafiłby czarować w obcym języku? wykazało, że podczas czytania emocjonujących fragmentów z książek o Harrym Potterze mózg aktywuje się inaczej, jeśli lektura jest w języku rodzimym (w tym przypadku niemieckim), a inaczej, jeśli w obcym (angielskim). I nie chodzi tu bynajmniej o problemy ze zrozumieniem — wszyscy wolontariusze świetnie znali angielski. Przy użyciu funkcjonalnego rezonansu magnetycznego naukowcy podglądali aktywację specyficznej części mózgu, ciała migdałowatego, które odpowiada za przetwarzanie emocji (to ten ośrodek aktywuje się, kiedy na przykład z przerażeniem spostrzegamy wielkiego pająka idącego nam po nodze). I tak właśnie odkryto, że przy czytaniu emocjonalnie naładowanych pasaży w języku obcym ciało migdałowate rozświetla się mniej, niż gdy lektura odbywa się w mowie ojczystej. A co do czarodzieja-poligloty i czarowania, niestety odpowiedzi jednak nie dano (cóż, magia średnio nadaje się do analizy naukowej).

rysunek: Marek Raczkowski
rysunek: Marek Raczkowski

Słynny niemiecki fotograf mody, Helmut Newton, może nie miał dostępu do badań językowych z użyciem funkcjonalnego rezonansu magnetycznego, ale i tak świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że obca mowa pomaga wyciszyć emocje. Zdarzyło mu się kiedyś – mniej więcej w połowie XX w. – spóźnić na spotkanie z kanclerzem Niemiec. Pomylił daty i pojawił się o cały dzień za późno. Szybko zabrał się za napisanie listu z usprawiedliwieniem, ale – choć zarówno nadawca, jak i odbiorca byli Niemcami – Newton skomponował tekst po angielsku. „Jestem zbyt zdenerwowany, aby pisać po niemiecku. W chwili obecnej mogę tylko myśleć po angielsku i nie spodziewam się nigdy uzyskać wybaczenia” – pisał. Również Zygmunt Freud zaobserwował efekt przytłumienia emocji w obcym języku. Leczył kiedyś pacjentkę, austriacko-żydowską feministkę znaną pod pseudonimem Anna O., u której zdiagnozował histerię, jakiej miała się podobno nabawić na skutek negatywnych relacji z chorowitym ojcem. Anna O. na wiele miesięcy utraciła zdolność posługiwania się ojczystym niemieckim i przerzuciła się na inne dobrze sobie znane języki: angielski, francuski i włoski. Freud uważał, że dzięki temu potrafiła nabrać emocjonalnego dystansu do swoich problemów.

Oprócz dystansu emocjonalnego są jednak i inne, dodatkowe wytłumaczenia fenomenu języka obcego i jego wpływu na nasze morale. Zdaniem Janet Geipel ważna jest również dostępność w pamięci norm społecznych w danej mowie, czyli to, jak łatwo wszelkiego rodzaju zakazy i nakazy przychodzą nam na myśl. „Szczególnie w dzieciństwie słyszymy te wszelkie reprymendy: »nie rób tego«, »przestań się pchać«, »nie bijemy się«, więc jeśli słyszysz albo czytasz takie rzeczy w obcym języku, mogą one nie być równie łatwo dostępne w twoim umyśle” – tłumaczy Geipel, po czym dodaje, że sama łapie się często na tym, iż łatwiej jej strofować córkę w rodzimym niemieckim, mimo że mieszkają w Stanach i na co dzień posługuje się angielskim. „Te wszystkie normy, reprymendy, te wszystkie frazy wracają do mnie… Jakbym słyszała własną matkę” – mówi. Ta niedostępność norm społecznych i mniejsza emocjonalność pozwalają nam w języku obcym podejmować decyzje o tyle bardziej „na zimno” — że warto poświęcić jedną osobę, aby uratować pięć.

Obcojęzyczni, czyli rozważni i prawdomówni

Muszę przyznać, że jako osoba, która na co dzień posługuje się językiem innym niż ten wyniesiony z domu, nieco zmartwiłam się odkryciami Geipel i innych psychologów badających kwestie efektu języka obcego. Czy to wszystko znaczy, że posługując się angielskim, chińskim czy francuskim zamiast polskiego stajemy się takimi pół-robotami, które za bardzo nie odczuwają emocji i które zapomniały, że ludzi się nie pcha i nie bije? Geipel uspokaja: „To bardziej kwestia niuansów”. Nie stajemy się innymi osobami, nie zmienia nam się osobowość. A nabranie emocjonalnego dystansu często wychodzi nam na dobre. „Dla wielu osób właśnie dlatego, że mogą nabrać tego emocjonalnego dystansu w swoim drugim języku czują się bardziej pewne siebie, bardziej otwarte”, mówi Krautz.

Potencjalnie będą też mniej kłamać. Jak wyjaśnia Krautz, kłamanie w obcej mowie może wymagać od mózgu zbyt dużego wysiłku — musisz nie tylko monitorować wiarygodność tego, co wychodzi ci z ust, ale też słownictwo i gramatykę. W 2018 r. międzynarodowa grupa uczonych, z Izraela, Stanów Zjednoczonych, Holandii i Hiszpanii, opublikowała wyniki następującego eksperymentu: wolontariuszom rozdano kostki do gry i poinformowano ich, że dostaną wynagrodzenie w zależności od ilości wyrzuconych oczek. Każdy jednak miał rzucać kostką na osobności, bez świadków. To, oczywiście, zachęcało do kłamstw. I rzeczywiście, kłamano, ile wlezie (co wykazały proste analizy statystyczne). Jednak jeśli wolontariusze musieli podczas eksperymentu posługiwać się obcym językiem, kłamali dużo rzadziej niż wtedy, gdy mogli mówić po swojemu. Jak poprzednio, sam język nie miał tu znaczenia, jako że badano uczestników po koreańsku, hebrajsku, angielsku i hiszpańsku — bez różnic. Autorzy badania tłumaczą te rezultaty tym, że kłamanie dla własnej korzyści jest w mózgu procesem automatycznym, intuicyjnym — posługiwanie się zaś obcą mową takie właśnie intuicyjne procesy znacznie hamuje.

Jak pisał znany noblista Daniel Kahneman, ludzie mają dwa systemy myślenia: szybki i wolny (Kahneman ma nawet książkę pod tym właśnie tytułem: Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym). Myślenie szybkie to właśnie takie myślenie intuicyjne, automatyczne — jak refleks, żeby skłamać, iż wyrzuciło się sześć oczek na kostce, a nie jedno. Myślenie wolne to myślenie mniej emocjonalne, bardziej kontrolowane i rozważne. To pierwsze, szybkie, często prowadzi do błędów. Drugie pozwala na dokładną analizę wszelkich za i przeciw. Jednak w normalnych warunkach myślenie wolne jest leniwe — często nie chce mu się załączyć i pozwala panoszyć się myśleniu szybkiemu. Dopiero gdy przestawiamy się na obcą mowę, myślenie automatyczne schodzi na drugi plan i pozwala przejąć stery myśleniu wolnemu, analitycznemu. Badania z obrazowaniem mózgu wykazują, że używanie nierodzimego języka bardziej uaktywnia regiony mózgu odpowiedzialne za procesy kontrolne niż mowa ojczysta. To zaś ma takie konsekwencje, że kiedy używamy obcego języka, stajemy się bardziej rozważni, mniej kłamliwi i nawet… mniej zabobonni. W jednym eksperymencie włoscy studenci byli mniej skłonni deklarować, że rozbicie lustra przynosi pecha, jeśli mieli taki scenariusz rozważać w języku innym niż włoski. Co więcej, nauka języków może się okazać dobra na szczupłą talię. Kiedy holenderscy naukowcy kusili ludzi w restauracji do zamówienia deseru w ich narodowym języku, częściej przekonywali ich do niezdrowych, przecukrzonych wyborów, niż udawało im się to zrobić w obcej mowie. Innymi słowy, może zamiast Atkinsa czy paleo warto spróbować innej diety i przerzucić się na… angielski?

Posługiwanie się obcymi językami sprzyja dobrym decyzjom również w innych dziedzinach. Co do zasady, wolne myślenie w mowie nierodzimej pozwala nam uniknąć wielu typowych błędów poznawczych, jak choćby efektu dobrej passy. Zwykle jak nam coś dobrze idzie — gra w karty w kasynie, rzuty w koszykówce — mamy tendencje spodziewać się, że ta dobra passa będzie trwać i trwać. Statystycznie jest to oczywiście myślenie błędne. Tymczasem badania wykazują, że posługiwanie się obcym językiem redukuje ten błąd poznawczy — więc może w kasynie dla bezpieczeństwa portfela warto się przestawić z polskiego na inny język? Innym częstym błędem poznawczym, którego możemy łatwiej uniknąć w obcej mowie, jest efekt przyczynowości (ang. causality bias) — czyli przekonanie, że dwa niepowiązane czynniki mają jednak na siebie wpływ. I tak, w jednym eksperymencie, posługując się rodzimym językiem, wolontariusze byli bardziej skłonni twierdzić, że wyimaginowany lek, Batatrim, leczy pacjentów — mimo że nie było żadnych podstaw, by tak sądzić. Innymi słowy, aby nie dać się oszukać na magiczne tabletki i superpigułki, można sprawę przemyśleć choćby po angielsku.

W swoich eksperymentach Janet Geipel odkryła jeszcze, że w drugim języku bywamy mniej przeczuleni na ryzyko. Mniej boimy się nowych technologii, mniej wzdrygamy się przed energią nuklearną, latanie samolotem zdaje się mniej straszne (samolotoopornym więc zamiast pitego dla kurażu alkoholu proponuję „odpalić” rozmówki), a łatwiej nam się skusić na spróbowanie mięsa z probówki czy jadalnych robaków. Mimo że, jak mówi Geipel, na początku na samą myśl o jadalnych owadach czy mięsie in vitro uczestnicy jej eksperymentu reagowali z awersją, „prezentowanie tych produktów w obcym języku pozwoliło im przezwyciężyć reakcję obrzydzenia”.

Z badań Geipel, Krautz i innych naukowców wynika też, że mnie już nazywanie larw chrząszcza mealworm nie pomoże w ich przełknięciu. Problem w tym, że za długo mieszkam za granicą i za długo i zbyt często posługuję się angielskim. Geipel przyznaje, że samą siebie też pewnie wykluczyłaby z własnych eksperymentów — jej poziom znajomości angielskiego jest za wysoki. Bo kluczem do efektu języka obcego jest obcość. W eksperymentach pojawia się on u osób, które znają ten, powiedzmy, angielski czy niemiecki bardzo dobrze, ale nie na tym samym poziomie, co swój pierwszy język. „Mówimy tu na przykład o Niemcach mieszkających w Niemczech, którzy używają angielskiego w pracy” – mówi Geipel.

Takich osób, oczywiście, jest w obecnych czasach coraz więcej. Wiedza o tym, jak działa efekt języka obcego, może im pomóc w podejmowaniu decyzji. Kredyt do wzięcia? Może warto przestudiować pomysł w innej mowie, na rozważnie?

Choć takie indywidualne sytuacje są niewątpliwie ważne, Geipel przyznaje, że to, co ją szczególnie trapi, to brak badań nad tym, jak posługiwanie się obcymi językami wpływa na decyzje ekspertów pracujących w organizacjach międzynarodowych takich jak ONZ czy w parlamencie europejskim, gdzie zapadają decyzje o gigantycznych budżetach. Czy negocjacje prowadzone w obcych językach podświadomie wpływają choćby na decyzje w Davos? Czy to, że zamiast używania tłumaczy politycy posługują się wyuczoną mową, zmienia ich podejście do tego, jak palącą kwestią są zmiany klimatu? Czy to ryzyko mniej ich martwi? Jeśli tak, to nam na uspokojenie pozostaje pogadać sobie po obcemu.

 
 

 

 

Czytaj również:

Jak milczeć w językach obcych
i
"Cisza", 1809-1879, Auguste Préault; źródło: MET
Złap oddech

Jak milczeć w językach obcych

Jowita Kiwnik Pargana

Naukowcy z Uniwersytetu Tokijskiego przeprowadzili eksperyment. Wzięli czworo Amerykanów, dwóch Japończyków i dwóch Chińczyków i kazali im ze sobą rozmawiać. I nie wyszło to dobrze. Najgorzej wypadła rozmowa z Amerykanami. Japończycy byli zdruzgotani.

„Amerykanie mówili przez cały czas, szybko, jakby strzelali słowami z karabinu. Musieliśmy ciągle uważać, kiedy skończą jeden wątek, a zaczną drugi, żeby móc się wtrącić i coś powiedzieć. Cały czas zarzucali nas pytaniami, ale nie zostawiali chwili na odpowiedź. Nie mieliśmy czasu na oddech, mogliśmy tylko słuchać” – wspominali Shingo i Goro. „Japończycy nic nie mówili, nie odpowiadali na nasze pytania, nigdy się z nimi nie zaprzyjaźnimy” – mówili potem James i Willis. Shingo: „W 16. minucie rozmowy udało mi się w końcu rzucić jeden komentarz. Rozmawialiśmy akurat o sporcie”. Ale, jako że Amerykanie zmienili temat dwie minuty wcześniej, to uznali tę wypowiedź Shingo za trochę dziwną.

Czytaj dalej