Esencja wszechświata
i
„Krajobraz i postać”, Liu Songfu, 1823-1896 r./The Art Institute of Chicago (domena publiczna)
Żywioły

Esencja wszechświata

Aleksandra Woźniak-Marchewka
Czyta się 16 minut

Czym jest energia, która wprawia świat w ruch? Chińscy mędrcy mówili o tao – wiecznym, niezmiennym i niemożliwym do opisania. Rdzenni mieszkańcy Polinezji wierzą w manę, czyli siłę, którą obdarzone są wszystkie stworzenia i rzeczy. Ile z tych starożytnych idei pozostało do naszych czasów i w jakiej formie?

Często nie do końca zdajemy sobie sprawę, z jakiej kultury wywodzą się pewne koncepcje, czym były dawniej i co mogą znaczyć dla nas teraz. Chociażby na półkach z poradnikami w księgarniach i bibliotekach znajdziemy mnóstwo książek z tao w tytule – mamy tao programowania, zdrowia, miłości, seksu, wojny, szkolenia, mikrousług. Znajdziemy też Masaż erotyczny Tao, Wychowanie i szkolenie psów zgodnie z Tao oraz Coaching Tao. Wygląda na to, że tao jest wszędzie. Z tą akurat myślą chińscy filozofowie zgodziliby się na pewno, ale co z resztą? Ile z kluczowego pojęcia taoizmu (i nie tylko) zostało dzisiaj? Czy nadal, tak jak zapisano w księdze Daodejing (Księga Drogi i Cnoty), tao działa poprzez niedziałanie? To nie jedyny przykład, gdy opisywana przed tysiącami lat moc mości sobie miejsce w nowoczes­nym świecie.

Wielbicielom gier – zarówno komputerowych, jak i klasycznych RPG – dobrze znane jest pojęcie mana. Szczególnie ci, którzy z upodobaniem wcielają się w postacie magów oraz innych bohaterów posługujących się czarami, wiedzą, że bez odpowiedniego poziomu many nic nie zdziałają. Mało kto jednak zna jej polinezyjski rodowód i drogę, jaką przebyła – od roli czczonej przez mieszkańców Oceanii boskiej mocy aż po magiczną energię liczoną w punktach (i odnawianą dzięki spożyciu eliksirów).

Czy przenikające cały świat tao i kumulująca się w ludziach, przedmiotach, a także zjawiskach mana to emanacje podobnej energii? Czy w zachodnim kręgu kulturowym mamy narzędzia, by zrozumieć, czym są te siły? A może sami już dawno je odnaleźliśmy, tylko opisaliśmy w inny sposób?

Opisać nieopisywalne

Jego „imię” – Laozi – znaczy po prostu „stary mistrz”. Jak nazywał się naprawdę? I czy w ogóle istniał? Najważniejsza postać taoizmu, autor dzieła Daodejing (Tao Te Ching), nadal pozostaje dla nas tajemnicą. Według legendy urodził się w 571 r. p.n.e. jako Li Ming’er i pracował w archiwum biblioteki księstwa Chu. Gdy skończył 80 lat, postanowił odejść w góry. Wsiadł więc na wołu i ruszył, jednak gdy dotarł do strażnicy na górskiej przełęczy, zatrzymał go strażnik Yin Xi. Zastrzegł, że nie pozwoli Laoziemu przejechać, dopóki ten nie spisze swoich mądrości. Tak właśnie powstała księga Daodejing, uznaw

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Energio, płyń!
i
„Świetliki w Ochanomizu”, Kobayashi Kiyochika, 1879 r./LACMA (domena publiczna)
Żywioły

Energio, płyń!

Szymon Drobniak

Trudno uchwycić, czym jest. Najprościej zdefiniować ją jako zdolność do zrobienia czegoś, pchnięcia w ruch. I obserwować różne jej manifestacje podczas, dajmy na to, letniej włóczęgi po Bieszczadach.

Powietrze naładowane jest latem, drży i szamocze się na tle nieba. Ledwo oddycham, przed oczami zalewanymi falami ciepłego potu wyrasta zielony, łagodny garb. Suliła, gdzieś między Rzepedzią a Baligrodem. Jej zbocza pokrywa kładziona gorącym wiatrem, hucząca od owadów, pachnąca ziołami łąka. Niebo jest bezchmurne, metalicznie niebieskie. Przesączona słonecznym żarem kopuła nieboskłonu nakrywa wszystko dookoła dusznym kloszem. Z ciężkim westchnieniem opadam w gęste trawiaste odmęty. Pode mną – mokra, przyjemnie chłodna ziemia. Czuję, jak wysysa ze mnie nadmiar ciepła, a wraz z nim senne zmęczenie. Na wysokości moich oczu – nieustannie poruszający się kalejdoskop splątanej roślinnej zieloności. Powoli zasychające na cienkich łodygach strączki cieciorek. Ostre i szorstkie źdźbła śmiałków darniowych (spotkanie z nimi zbyt łatwo kończy się strużką słodkiej krwi na skaleczonym liściem palcu). Perfidne storczyce kuliste, uzurpatorki z premedytacją upodabniające się do zasobnych w nektar gatunków. Znad mojego ramienia wylatuje leniwym ślizgiem złoty paź królowej – oszalał chyba, jak nic zaraz spłonie w słonecznej pożodze. Ale nie, frunie dalej, skacząc po leniwych falach wrzącego powietrza. Nad tym wszystkim: sinusoida Bieszczadów. Gdyby w jakiś sposób można było zobaczyć na własne oczy strukturę kosmosu, tak właśnie by wyglądała. Garbaty krajobraz to wgniecenia i wyniesienia gigantycznych mas gwiezdnych i planetarnych, ulepionych z materii kul odciskających się w czasoprzestrzeni jak nasze plecy w sypkim piasku. Z bliska krajobraz drży i faluje pod wpływem wiatru. To mniejsze rzeczki i strumienie energii, już nie masywne wgniecenia, lecz delikatne rysy i ruchome zmarszczki.

Czytaj dalej