Człowiek produkuje wewnątrz siebie morfinę – oczywiście na własny użytek. Do organizmu uwolnić ją może sport. Dużo sportu, jak się okazuje.
„Wysiłek fizyczny powoduje powstawanie endorfin – hormonów szczęścia. Nic tak nie działa na dobre samopoczucie jak zmęczenie i porządny wysiłek” – słyszysz to od lat, ale jednak za każdym razem, gdy już zostaniesz zmuszony do wysiłku, nie czujesz zastrzyku energii i szczęścia? Chcesz spać i odpocząć, a nie skakać z radości? Zastanawiasz się, co z tobą jest nie tak? A może coś nie tak jest z teorią o wysiłku dającym szczęście?
Czym są te mityczne endorfiny? Przede wszystkim to skrót – pełna nazwa brzmi „endogenne morfiny” i jest to grupa hormonów peptydowych odpowiedzialnych za stany euforyczne, zadowolenie z siebie i dobre samopoczucie. Faktycznie określa się je jako „hormony szczęścia”. Mają bliźniacze działanie do niektórych opioidów – głównie do morfiny, od której pochodzi nawet ich nazwa: endorfina, czyli wewnętrzna morfina. W przeciwieństwie jednak do narkotyku hormony są wydzielane i produkowane przez organizm. Wśród fizjologów oraz innych naukowców trwają dyskusje, czy – podobnie jak narkotyki – endorfina silnie uzależnia fizycznie i psychicznie.
Do bodźców, które wywołują wydzielanie endorfin, naukowcy zaliczają m.in. śmiech, orgazm (jest to najskuteczniejsza metoda – produkcja endorfin wzrasta aż o 200%), czekoladę, niektóre substancje psychoaktywne, ale też niedotlenienie, akupunkturę oraz pewne pikantne przyprawy, np. u szczurów nawet niewielka ilość papryczki chili powoduje wydzielanie hormonu szczęścia. Przede wszystkim za naszą wewnętrzną morfinę odpowiedzialny ma być jednak wysiłek fizyczny. Tak przynajmniej od lat 70. poprzedniego wieku powtarzają nam naukowcy.
Dziś większość specjalistów twierdzi, że – owszem – uczucie szczęścia powstaje wskutek wysiłku, ale musi to być długotrwały, przynajmniej godzinny, jednostajny wysiłek, gdy organizm pracuje bardzo intensywnie (tętno na poziomie 80–90%). Innymi słowy, zastrzyk endorfin nie powstanie w siłowni, gdzie krótkie i intensywne momenty pracy przerywane są chwilami odpoczynku; raczej nie na basenie, chyba że jesteś, szanowny Czytelniku, na poziomie szybkiego godzinnego pływania bez chwili przerwy; nie podczas uprawiania jogi, gdy intensywność pracy organizmu jest zbyt niska; nie na ściance wspinaczkowej i raczej nie w czasie gry w piłkę nożną, koszykówkę czy siatkówkę, bo to też ciągłe przyśpieszenia, ale i chwile odpoczynku, gdy intensywność maleje.
Oczywiście organizm produkuje endorfiny nawet podczas spaceru, jednak nie na tyle dużo, by można było mówić o zastrzyku szczęścia. W ogóle nie na tyle dużo, żeby były one mierzalne. Inna nazwa dla tego specyficznego uczucia, gdy organizm zaczyna być na naturalnym haju, to „euforia biegacza”. I faktycznie długie, intensywne bieganie jest tym rodzajem wysiłku, który może dać rzeczywiście odczuwalny zastrzyk endorfin.
Po około godzinie takiego wysiłku następuje moment powstania tzw. długu tlenowego. Organizm staje się niedotleniony. Wywołuje to stres, co z kolei przekłada się na silne wydzielanie endorfin. Uwolnienie ich przygotowuje człowieka na dalszy wysiłek – sprawia, iż przestajemy odczuwać ból, zmęczenie znika, no i zaczynamy się cieszyć. Zostaliśmy przez naturę obdarzeni tajną mocą pokonywania zmęczenia. Dzięki temu człowiek mógł biec dalej w poszukiwaniu jedzenia, wody albo uciekać przed zagrożeniem, mimo że w normalnych warunkach (bez stresu) ten wysiłek nie byłby możliwy.
Najwięcej biegaczy porównuje ten stan do orgazmu. Inni twierdzą, że w tym momencie wszystkie bodźce zdają się dobre, czują się świetnie i mają wrażenie, że biegnąc, unoszą się nad nawierzchnią. Naukowcy badający „euforię biegacza”, twierdzą też, że spotkali się z określeniem, iż to „stan, w którym umysł przejmuje kontrolę nad ciałem”.
Tak to opisał w 1990 r. grecki zawodnik Janis Kuros, legendarny ultramaratończyk, rekordzista w biegach na 100 mil, 1000 km na torze, 1000 km w trasie oraz na 1000 mil: „Podczas ultramaratonów doprowadzam się do momentu, gdy moje ciało niemal umiera. Wtedy dowodzenie musi przejąć umysł. Jeśli wygra ciało, będę musiał się poddać. W tych momentach czuję, jakbym znajdował się poza nim. Widzę je przed sobą, mój mózg wydaje rozkazy, a ono je wykonuje. To wyjątkowe uczucie, które uwielbiam… To piękny stan, a zarazem jedyny moment, gdy czuję odseparowanie ciała i umysłu”.
Oczywiście przykład greckiego biegacza jest skrajny. Zastrzyk endorfin czy euforia biegacza nie objawiają się wyłącznie na 100. kilometrze ultramaratonu. To, o czym pisze Kuros, jest doświadczeniem zarezerwowanym dla garstki zapaleńców. A przecież doświadczenie zastrzyku endorfin przytrafia się nawet sportowcom amatorom. Niemniej naukowcy są zgodni, że stan niedotlenienia jest warunkiem niezbędnym. Dlatego też coś w rodzaju euforii bywa efektem ubocznym choroby wysokogórskiej. Gdy organizm reaguje stresem na brak tlenu, wydzielanie endorfin może skutkować nawet porzucaniem przez himalaistów odzieży i sprzętu, dziwnymi zachowaniami, a zdarza się, że również halucynacjami.
W Internecie można dziś znaleźć strony przekonujące, iż nawet 10 minut ćwiczeń tygodniowo podnosi poziom endorfin i tym samym szczęścia, ale takie stwierdzenie nie ma oczywiście nic wspólnego z konsensusem naukowym. Nie zmienia to jednak faktu, że ci sami naukowcy zgadzają się, że ruch jest najlepszym środkiem antydepresyjnym. Nawet w niewielkich ilościach i niekoniecznie od razu z wielką intensywnością. Badania pokazują, że sport jest nie tylko świetnym lekiem na depresję (szczególnie ten uprawiany na zewnątrz, niekoniecznie w halach i salach gimnastycznych), lecz także pomaga w walce ze schizofrenią. Brytyjski National Health Service twierdzi, że 150 minut ruchu tygodniowo zapewni dobrą kondycję psychiczną każdemu w przedziale wiekowym 19–65 lat.
Są oczywiście i tacy, którzy „euforię biegacza” negują. Chociażby dlatego, że bardzo trudno ją wywołać w warunkach laboratoryjnych, co powoduje, że jest niewdzięczna do badania. Inna grupa naukowców twierdzi, że powinno się raczej mówić o „spokoju biegacza”, a nie o żadnej euforii, bo endorfiny wyłącznie równoważą złe samopoczucie, które w człowieku powstaje na skutek wielkiego wysiłku.
Nawet jeśli dla absolutnej większości sportowców amatorów „euforia biegacza” jest niedostępna, to przecież próba osiągnięcia „zastrzyku szczęścia” stanowi wspaniały cel, do którego warto dążyć. Szczególnie w kraju, w którym 68% mężczyzn i 53% kobiet ma nadwagę.