„W 2012 r. nie miałem żadnej ścieżki, którą mógłbym dojechać do pracy, teraz mam trzy różne. Ale chwilę mi zajęło, nim zacząłem jeździć bez strachu” – mówi Łukasz Puchalski, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie.
Zygmunt Borawski: Kiedy pojawiły się ścieżki rowerowe w Warszawie?
Łukasz Puchalski: W latach 90. Wtedy ścieżka to był często asfaltowy chodnik, gdzieś na blokowisku, który miał 4 m szerokości. Brało się kubeł z białą farbą, malowało pas przez środek i mówiło, że od jutra po jednej stronie jeżdżą rowerzyści, a po drugiej chodzą piesi.
Pierwsza infrastruktura z prawdziwego zdarzenia pojawiła się w Alejach Ujazdowskich w 2009 r. Kiedy w 2012 r. zostałem pełnomocnikiem ds. rowerowych, to ścieżek w stolicy było już około 300 km, tyle że w trzystu kilkudziesięciu odcinkach. Nie myślano systemowo.
A skąd braliśmy standardy? Na kim chcieliśmy się wzorować?
Jeżeli chodzi o inicjatywę samorządów i działanie na wielką skalę, to pierwsze w Polsce były Wrocław i Gdańsk. Dobrze radził sobie Kraków. Później losy tych samorządów różnie się potoczyły. Generalnie polskie miasta w latach 2010–2012 wyglądały jak miasta europejskie w latach 70. poprzedniego wieku, gdy mocno inwestowano w infrastrukturę samochodową. Ale wraz z kryzysem paliwowym i przepełnionymi arteriami postanowiono dokonać zwrotu w polityce transportowej. Zachód tworzył standardy, ucząc się na swoich błędach, więc my już ich nie musieliśmy powielać. Chociaż i tak nie uniknęliśmy własnych.
Jak wygląda idealna ścieżka rowerowa, a jak idealny chodnik?
Ścieżka powinna być asfaltowa. Im bardziej płaska nawierzchnia, tym mniej siły trzeba włożyć, by rower się toczył. Chodnik zaś powinno się robić z kamienia granitowego bądź z płyt betonowych, najlepiej niefazowanych, o wymiarach 50 × 50 cm. Jedna z moich pierwszych decyzji dotyczyła tego, że z kostki Bauma robimy tylko parkingi.
Gdzie najmilej jeździło się Panu rowerem?
Chyba we Wrocławiu, wzdłuż kanałów, albo w Gdańsku nad morzem, ale muszę też przyznać, że rozbudowywany systematycznie nadwiślański szlak rowerowy w Warszawie jest fenomenalny. Uwielbiam też Świętokrzyską. Po ostatnich nasadzeniach to piękna ulica, jedna z najładniejszych, jakie widziałem.
Kopenhagi nie wspomina Pan dobrze, a to przecież mekka rowerzystów.
Chodziło o dyskomfort spowodowany tym, ile osób porusza się tam na rowerach. Cały czas ktoś jedzie za tobą i przed tobą. O wszystkich manewrach trzeba informować! Z zachodnich miast najłatwiej chyba jeździ się po Paryżu.
A po Warszawie?
Kiedy w 2012 r. jeździłem na rowerze po Budapeszcie, moi znajomi nie rozumieli, dlaczego się zatrzymuję na każdym przejeździe, skoro mam pierwszeństwo. Ale w Polsce się mówiło, że połowa tych, co leżą na cmentarzu, miała pierwszeństwo. Chwilę mi zajęło, nim zacząłem jeździć bez strachu.
Teraz u nas jest o niebo lepiej. Rowerzystów jest tak dużo, że przestali być folklorem. W Warszawie mamy zarejestrowanych ponad 600 tys. użytkowników Veturilo! To pokazuje, że masa ludzi jeździ na rowerze po mieście przynajmniej od czasu do czasu. Później przesiadają się do auta i mają już zupełnie inny ogląd sytuacji na drodze. Kiedy zostawałem pełnomocnikiem, 2% ludzi w Warszawie jeździło na rowerze, dwa lata temu ten wskaźnik wynosił 3,8%, a teraz – 5,5%. Co roku rośnie. I to wszystko dzięki Veturilo i rozwojowi tras. W 2012 r. nie miałem żadnej ścieżki, którą mógłbym dojechać do pracy, teraz mam trzy różne. Do 2020 r. powstanie 150 km nowych dróg rowerowych, dzięki czemu łącznie będziemy mieli już 700 km szlaków rowerowych w stolicy.
Ale Warszawa nadal jest miastem przepełnionym autami, a przez to zanieczyszczonym. Nie udaje nam się ograniczyć ruchu samochodowego.
Ludzie często narzekają, że muszą elegancko ubrani pojawiać się w pracy i w związku z tym nie mogą jeździć rowerem. A przecież można skorzystać z usług transportu miejskiego. Mamy tylko półtorej linii metra, ale jak się weźmie pod uwagę SKM i świetnie działającą sieć tramwajową, to mapa infrastruktury szynowej nie wygląda już tak ubogo. Do tego metro się buduje. W zeszłym roku wprowadziliśmy darmowy transport publiczny dla dzieci ze szkół podstawowych. Na wiosnę robimy akcję „Rowerowy maj”, w ramach której będziemy przekonywać dzieci do niekorzystania z transportu spalinowego. Liczą się tylko hulajnogi, deskorolki, wrotki, rower. W zeszłym roku w akcji wzięło udział 80 szkół, w tym roku będzie ich blisko 100. Średnio 40% dzieciaków z tych szkół korzysta codziennie z tego programu! Mamy nadzieję, że dla nich wybór roweru będzie naturalny.
Zresztą w krajach zachodnich już to widać. W Zurychu ludziom zależy bardziej na nowym iPhonie niż na modnym samochodzie. Mieszkańcy Nowego Jorku odstawieni od stóp do głów jeżdżą do pracy na nowych rowerach, a modnie ubrane paryżanki udają się do pracy komunikacją miejską. W Londynie korzystanie z metra jest czymś absolutnie normalnym.
Ruch samochodowy będzie istniał zawsze, chodzi o to, by go ograniczyć. Wciąż ktoś będzie musiał korzystać z samochodu czy to ze względu na pracę, czy kwestie zdrowotne. Paradoksalnie największym wrogiem takich ludzi są właśnie ci, którzy wsiadają za kierownicę z czystego lenistwa. To na tym polu trzeba edukować ludzi. Według ostatnich statystyk już ponad 50% mieszkańców centrum chce ograniczenia ruchu samochodowego w mieście. Jednak nawet jeżeli zbuduje pan idealny transport miejski, to w miejsce tych, którzy się do niego przesiedli, pojawią się ludzie z podmiejskich dzielnic, dlatego ważne jest, by całą przestrzeń, którą ograniczamy dla samochodów, od razu zagospodarowywać. To powinna być nasza oferta. Piękne miasto z czystym powietrzem, estetycznymi chodnikami i bezpiecznymi ulicami, które będzie zielone i dostępne dla każdego.