Głód dobrego życia
i
Pieter Bruegel Starszy, "Kraina szczęśliwości", 1567 r., Alte Pinakothek w Monachium
Dobra strawa

Głód dobrego życia

Paulina Wilk
Czyta się 20 minut

„Szansa na ocalenie świata idzie przez kuchnię i przydomowy ogródek” – mówi Carolyn Steel, wizjonerka żywienia i architektka, w rozmowie z Pauliną Wilk. Tłumaczy, kto rządzi naszymi talerzami i dlaczego wspólny obiad to najlepsza forma ekonomii.

Wita mnie w progu z rozwianą grzywką. Wdrapujemy się krętymi schodkami na strych domu w centralnym Londynie. Kilka kroków stąd buzuje stacja kolejowa Marylebone, w pubie na rogu leje się przedwieczorne piwo, a rozdawany w metrze „Evening Standard” na pierwszej stronie donosi o #brexicie i #megxicie. Hula wiatr, raz po raz podmuchy uderzają w wiktoriańskie okna i szarpią łodygami roślin posadzonych w ogródku na piętrze, ale nas grzeje gorąca herbata z mlekiem. Siadamy przy kuchennym stole, pod wielką żarówką, obok słój piklowanych ogórków. To pierwszy wywiad prof. Carolyn Steel o książce Sitopia: How Food Can Save the World (Penguin), która w marcu ma światową premierę. Architektka, wykładowczyni i badaczka życia codziennego w miastach prowadzi studio projektowe przy London School of Economics, w Cambridge University ma autorski kurs „Miasto i żywność”. Jest mówczynią TED, projektantką budynków publicznych, a od kiedy w 2008 r. opublikowała książkę Hungry City: How Food Shapes Our Lives, uchodzi za najważniejszą filozofkę jedzenia. Ze wszystkich swoich zajęć najbardziej lubi siekanie cebuli.

Paulina Wilk: Najpierw zadziwiła Pani świat przełomową teorią głodnego miasta – książką o tym, że historię urbanizacji można opowiedzieć poprzez jedzenie. Teraz przekonuje Pani, że lepsze jedzenie może uratować świat. Skąd u architektki takie pomysły?

Carolyn Steel: W latach 80., gdy jako studentka z rozwianą grzywą piekliłam się, że londyńskie doki zmieniane są w enklawy apartamentowców, interesowały mnie dwie rzeczy: życie codzienne i ulepszanie świata. Czytałam prace Michela de Certeau o codzienności, a potem w Rzymie badałam życie jednej dzielnicy na przestrzeni 2 tys. lat. Aż do czasów Mussoliniego działał tam targ, na który zjeżdżali rolnicy, sprzedawali plony, a przy okazji leczyli sobie zęby i strzygli włosy. Podczas tych badań wpadłam na pojęcie przyziemności. W angielskim używamy słowa mundane w pejoratywnym znaczeniu – określamy nim rzeczy nudne, zwykłe. Ale jego korzenie wywodzą się od łacińskiego mundus, a samo słowo oznacza „kosmos”. Zrozumiałam, że codzienność jest kluczem do istoty życia. Najważniejsze rzeczy uznajemy za oczywiste, dlatego ich nie zauważamy – są zbyt wielkie, wszechobecne. I tak jest z jedzeniem: łączy wszystkie zjawiska w kosmiczną, acz przyziemną całość.

W nowej książce zabiera nas Pani do „Sitopii” – świata jako miejsca, w którym się je.

W finale moje pierwszej książki – Hungry City – w której opisałam, jak system żywienia w historii kształtował miasta, uznałam, że fenomen wszechobecności jedzenia i jego „oczywistości” potrzebuje nazwy. Z połączenia greckiego sitos – „jedzenie” i topos – „miejsce” powstała Sitopia – miejsce jedzenia.

Blisko stoi inny termin: utopia.

Utopie to najlepsza tradycja myślenia o świecie w 

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Ciasto czekoladowe ze słodkich ziemniaków
i
zdjęcie: Bruna Branco/Unsplash
Dobra strawa

Ciasto czekoladowe ze słodkich ziemniaków

Ryan Bromley

Niedawno zostałem wegetarianinem po latach życia na mięs­nej diecie. Przygotowywałem też potrawy mięsne jako profesjonalny szef kuchni. Od czasu do czasu flirtowałem z myślą o rzuceniu mięsa, aż w końcu odłożyłem mój nóż do steków i sięgnąłem po bardziej ekologiczny i zielony styl życia.

Jestem zagorzałym wyznawcą metody sokratejskiej: jeśli ktoś przedstawia mi argument lepszy od mojego, to mam obowiązek – jako autonomiczna, racjonalna jednostka – przyjąć jego rozumowanie, dopóki nie pojawi się bardziej przekonujące. Pokazano mi mocne przesłanki przemawiające za zmianą sposobu odżywiania. Stanąłem przed wyborem: porzucić moje oddanie liberalnej myśli i zachować mięso w menu lub pozostać przy swoim i dokonać zmiany. Od tamtego momentu nie jadłem świadomie mięsa. Nadal dopracowuję dietę, słucham swojego ciała, aby zobaczyć, czego potrzebuje, ale na razie nie miałem ochoty na carne.

Czytaj dalej