Pogoda ducha

Grząskie fundamenty

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 2 minuty

Niezależnie od tego, jak twarde będą fundamenty, na których zbudujemy swoje życie – a za fundamenty mogą służyć na przykład tożsamość religijna, gromadzone latami pieniądze, zestaw przekonań albo wartości, taka czy inna misja albo powołanie i tak dalej, i tak dalej, długo by jeszcze można wyliczać sprawy, z których potrafimy uczynić oś naszej egzystencji – otóż, niezależnie od tego, jak nienaruszalne i potężne będą to fundamenty, prędzej czy później i tak, mówiąc słowami klasyka, rozpłyną się w powietrzu.

Spójrzmy prawdzie w oczy. Jesteśmy bytami kruchymi, przemijalnymi i przygodnymi. A mimo to jednym z najsilniejszych bodaj ludzkich pragnień jest właśnie pragnienie unieruchomienia tego, co się wymyka, utwardzenia tego, co płynne, zatrzymania tego, co przemijające. 

Budda twierdził, że to właśnie tego rodzaju pragnienie – głęboko sprzeczne z naturą rzeczywistości, w której żyjemy – jest źródłem cierpienia. Usunąć to pragnienie, zgodzić się na przemijalność i nietrwałość, przestać kurczowo czepiać się przepływającej przed oczami mgławicy – oto recepta na życie spokojne i szczęśliwe.

Ale czy jest to recepta realizowalna? Poza wszystkim zaś – czy naprawdę jedyną możliwą ścieżką jest albo wznoszenie twardych fundamentów na grząskim gruncie, albo asceza i wyrzeczenie się wszelkich namiętności i przywiązań?

***

Przyznam, że zdecydowanie daleko mi do obu tych ideałów – wznoszenia fundamentalistycznych fortyfikacji z jednej strony, a z drugiej pełnej obojętności na tragizm życia.

Bliżej mi natomiast do perspektywy trzeciej, takiej, która nie unika bezradności, lęku czy nawet przerażenia faktem, że wszystko płynie i przemija, mija. Ale która zarazem nie popada ani w iluzję wiary, że można tę kondycję przekroczyć, ani w otchłań rozpaczy i bezsensu, tylko, zdając sobie sprawę z fatalnego położenia, w jakim znajdujemy się jako byty istniejące, poszukuje wspólnoty z innymi, którzy znaleźli się w tym samym położeniu. Wspólnoty doświadczenia, miłości, przyjaźni, przemijania, tęsknoty, nostalgii, przyjemności.

Nie stara się – w duchu współczesnego kapitalizmu – przeskakiwać wciąż przez kolejne szczeble takiej czy innej drabiny; nie poświęca życia na ołtarzu takiej czy innej ideologii, religii bądź ojczyzny; nie szuka trwałych i niezmiennych fundamentów, nie poszukuje wielkiej prawdy przez wielkie P. Nie szuka fanatycznie odpowiedzi na fundamentalne pytania i nie przekonuje innych, że te odpowiedzi już ma.

Jest natomiast blisko swoich i cudzych słabości oraz ograniczeń. Swojej i cudzej śmiertelności.

Czytaj również:

Dałam listonosz
i
Listonoszka przy rowerze z torbą na listy, zdjęcia dla „Gromady”, 1951 r./NAC (domena publiczna)
Rozmaitości

Dałam listonosz

Stefania Grodzieńska

Dlaczego Curie-Skłodowska była jeszcze pracownicą naukową, a dr Cytowska – już pracownikiem? Tekst o feminatywach z numeru 773/1960 r.

Od kilku lat czytuję z niepokojem w prasie polskiej:
o „pracowniku naukowym dr Cytowskiej”,
o „działaczu społecznym Wandzie Wasilewskiej”,
o „literacie Irenie Krzywickiej”.

Czytaj dalej