Hedonizm na współczesne czasy Hedonizm na współczesne czasy
i
"Rytm, radość życia", Robert Delaunay, 1930 r., Musée National D'art Moderne/Wikimedia Commons (domena publiczna)
Pogoda ducha

Hedonizm na współczesne czasy

Jakub Bas
Czyta się 5 minut

Są takie pytania, które mają tendencję do uporczywego powracania. Żadna odpowiedź nie załatwia sprawy lub załatwia ją na krótko. Jeden z uczniów Sokratesa, Arystyp z Cyreny, już w IV w. p.n.e. zastanawiał się nad tym, jak i po co żyć oraz czym jest dobre życie.

Zdaniem Arystypa dobre życie to takie, w którym pojawia się ‒ w mniejszym lub większym stopniu ‒ poczucie szczęścia. Uważał on, że najprościej osiąga się je poprzez chwilowe przyjemności. Natomiast szczęście długotrwałe sprowadza się do przewagi przyjemności nad bólem. Jeśli skupimy się na tu i teraz, łatwiej nam będzie szczęście odczuwać – bez obciążenia wspomnieniami albo lękiem o przyszłość. Poglądy Arystypa to najstarsza forma hedonizmu.

Później termin ten ewoluował i dziś rozróżniamy różne jego typy: psychologiczny, etyczny i materialistyczny – ten ostatni mamy na myśli najczęściej. Hedonista korzysta z życia, koncentruje się na tym, co przyjemne, i czerpie z życia pełnymi garściami, bez zaprzątania sobie głowy tematyką smutną lub trudną. Ale czy na pewno?

Przyjemność to za mało

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W swojej najnowszej książce The Sweet Spot: Suffering, Pleasure and the Key to a Good Life Paul Bloom, pochodzący z Kanady profesor psychologii i kognitywistyki na Yale University, podejmuje polemikę z twierdzeniami Arystypa. Jak zaznacza, cierpienie, dyskomfort i wysiłek są udziałem każdego człowieka, również hedonisty, a szczęście bez tych elementów nie istnieje.

Można czerpać ogromną przyjemność z posiadania wysportowanego, pięknie wyrzeźbionego ciała. Na pewno przydaje się ono w hedonistycznych aktywnościach, ale często drogą do jego osiągnięcia są wyczerpujące treningi, surowa dyscyplina i wysiłek. Kto zaś chce cieszyć się dobrym zdrowiem, musi pilnować diety i rezygnować z tego, co owszem, smaczne, jednak niekoniecznie korzystne dla organizmu. Estetyczne uzębienie wymaga regularnych, nienależących do przyjemnych wizyt u dentysty. No pain, no gain – głosi popularne powiedzenie, które ma swój polski odpowiednik: bez pracy nie ma kołaczy. I każdy hedonista o tym wie. Trudności postrzega jako niekoniecznie lubiany, lecz nieunikniony etap na drodze do celu, jakim jest poczucie zadowolenia i szczęścia.

Czy aby jednak na pewno? Jakże często świadomie decydujemy się na doświadczenia trudne właśnie po to, by wygenerować w sobie uczucie głębokiej satysfakcji. Stawiamy sobie wyzwania: biegamy maratony, wspinamy się na szczyty gór, organizujemy ryzykowne wyprawy. Wybieramy doświadczenie bólu, strachu i trudności. Sami je stwarzamy i dobrowolnie się mu poddajemy. Czy rzeczywiście chodzi tylko o efekt końcowy? A może źródłem szczęścia jest przede wszystkim to, co wydarza się po drodze? Z cierpienia czerpiemy wcale nie mało korzyści: ból pomaga odwrócić naszą uwagę od doraźnych niepokojów, uwolnić się od samego siebie, choćby na czas wysokogórskiej wspinaczki w trudnych warunkach. Przyjęło się mówić: „cierpienie uszlachetnia”. Korzystamy z niego, by wzbudzić w innych ciepłe uczucia, np. zainteresowanie, współczucie; by zostać dostrzeżonym, uznanym za wyjątkowego; by pracować nad samodoskonaleniem. „Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”, prawda?

Sama przyjemność nie wystarczy, by rzeczywiście czuć się szczęśliwym. Niezbędnym elementem składowym szczęśliwego życia jest bowiem ‒ zdaniem Blooma ‒ poczucie sensu. Jako dowód na potwierdzenie tej tezy profesor przytacza jedną z wypowiedzi Grety Thunberg, młodej szwedzkiej aktywistki klimatycznej: „Zanim rozpoczęłam strajk, brakowało mi energii. Siedziałam sama w domu, nie rozmawiałam z nikim, nie miałam przyjaciół. Cierpiałam na zaburzenia odżywiania. Od kiedy pojawił się cel i sens, wszystkie te dolegliwości ustąpiły. Wcześniej świat wydawał mi się płytki i pozbawiony głębszego znaczenia”. A przecież życie nastolatki z klasy średniej w spokojnej, zamożnej Szwecji na pewno w dużym stopniu spełniało założenia materialistycznej wersji hedonizmu.

Na drugim biegunie bezpiecznej Szwecji możemy wyobrazić sobie nazistowską Austrię późnych lat 30., gdzie wiedeński psychiatra Viktor Frankl zajmował się depresją i samobójstwami. Nawet wtedy, gdy oznaczało to bezpośrednie zagrożenie jego życia, wierny etosowi swojego zawodu Frankl nie porzucił pacjentów i wraz z nimi znalazł się w obozach koncentracyjnych ‒ w Auschwitz, a potem Dachau. Mimo tej niewyobrażalnie trudnej sytuacji nie zaprzestał swoich badań. W wyniku uważnej obserwacji współwięźniów doszedł do wniosku, że największe szanse na przeżycie mieli ci, którzy wbrew wszystkiemu zachowali pozytywne nastawienie. Co było jego źródłem? Właśnie poczucie celu i sensu. Stanowiły one powód do kontynuowania życia, zupełnie pozbawionego przyjemności. Niektórzy trwali, by móc później złożyć świadectwo – wielu byłych więźniów po wojnie zajęło się propagowaniem wiedzy na temat realiów Holokaustu. Dla innych źródłem siły była tęsknota za bliskimi i chęć odszukania ich w przyszłości. Jeszcze inni trzymali się zaciekle życia, by po zakończeniu wojennego koszmaru móc założyć rodzinę. Każdy miał swój cel.

Tęsknota za trudnościami 

Alan Watts, brytyjski filozof i badacz buddyzmu zen, proponuje ciekawe mentalne ćwiczenie. Wyobraźmy sobie, że przed nami jest 75 lat snu, skondensowanego do jednej nocy. Zasypiamy na kilka godzin, a czas rozciąga się magicznie na kilka dziesięcioleci. Zachowujemy świadomość – sen nie przydarza się nam sam z siebie, możemy nim w najdrobniejszym detalu sterować. Jesteśmy jego reżyserem. Wszystko jest możliwe, wszystko jest dozwolone. O czym śnimy?

Zdaniem Wattsa pierwsze godziny to hedonistyczna fiesta. Jesteśmy piękni, młodzi, pożądani, zamożni ‒ co kto chce. Żadnego oporu środowiska, żadnych przeszkód, nieprzewidzianych i niepożądanych zwrotów akcji. I same cukierki, sama słodycz, samo dobro, czyli przede wszystkim przyjemność. Chciałeś latać? Latasz. Chciałeś żyć w ogromnym domu nad oceanem? Proszę bardzo. Marzyłeś, by zostać gwiazdą estrady, uwielbianą przez tysiące fanów? Żaden problem. I tak mija pierwsza noc. Następna może też. Ale po kilku kolejnych prawdopodobnie pojawi się potrzeba wprowadzenia elementu zaskoczenia, wyzwania, mierzenia się z przeciwnościami. Tęsknilibyśmy ‒ uważa Watts ‒ za pewna dozą nieprzewidywalności, szansą odkrycia czegoś nowego na własny temat, zdobycia kolejnej umiejętności, podjęcia próby przezwyciężenia obaw i rozwiązania jakiegoś problemu. Po kilku nocach projektowalibyśmy sobie życie łudząco podobne do tego, którym żyjemy na co dzień.

Może więc problemy, utrata, smutek, wyzwania, których aktualnie doświadczamy, są dokładnie tym, czego potrzebujemy do szczęścia?

Czytaj również:

Zdrowie, czyli błogostan Zdrowie, czyli błogostan
i
Grafika przedstawiająca Madhava-kara, autora „Rug-vinischaya”, traktatu o ajurwedzie z VIII w. zdjęcie: domena publiczna
Złap oddech

Zdrowie, czyli błogostan

Deepak Chopra

Według ajurwedy, ta sama choroba u różnych osób okazuje się tak różną przypadłością, jak my sami różnimy się między sobą. Ajurwedyjski lekarz skupia się na pacjencie, nie na schorzeniu. Jego celem nie jest pokonanie dolegliwości, a osiągnięcie stanu równowagi i radości, który jest naturalnym stanem każdego z nas

Pogodny październikowy dzień w centrum Bostonu (albo Nowego Jorku czy Chicago), tłum ludzi wraca po przerwie obiadowej do pracy. Niektórzy mają na głowach kapelusze lub chustki, inni włożyli rękawiczki, spodziewając się zimowych chłodów; nieliczni noszą koszule z krótkimi rękawami, tak jakby ciągle jeszcze było lato. Rozebrany do pasa mężczyzna w szortach, uprawiający jogging, przebiega na zielonych światłach ulicę, kierując się w stronę parku. Stanowi to silny kontrast z widokiem starszej pani oczekującej na autobus, ubranej w długie palto z futrzanym kołnierzem. Na pierwszy rzut oka się wydaje, że każda z tych osób żyje w innym klimacie. W rzeczywistości reprezentują różnice, w jakie wyposażyła je natura.

Czytaj dalej