Jest piątkowy wieczór 2008 r., 29-letni żołnierz Justin Blazejewski idzie na pierwszy w życiu trening jogi. Niechętnie, ale obiecał współlokatorowi, że przyjdzie i już nie może się wykręcić.
Jeszcze dzień wcześniej mężczyzna nawet nie potrafił sobie wyobrazić, że on, żołnierz piechoty morskiej, mógłby kiedykolwiek trenować „coś takiego”.
– Byłem twardym facetem, marine, myślałem, że joga to sport dla dziewczyn – opowiada. – Współlokator właściwie zaciągnął mnie tam siłą.
Dwie godziny później Justin już wie, że z jogi nie zrezygnuje.
– Pierwsza lekcja to było wyzwanie, pod koniec padłem na ziemię prawie martwy ze zmęczenia i właściwie to leżałem na ziemi w pozycji trupa. Ale poczułem coś, czego nie odczuwałem już od lat: spokój oraz ciszę. Zarówno w sercu, jak i w głowie. Zacząłem trenować prawie codziennie, po 5-6 razy w tygodniu, miesiącami.
Przed pociągnięciem za spust
Waszyngton, lipiec 2019 r.: młody żołnierz całkowicie rozkleja się podczas treningu jogi w waszyngtońskim centrum VETOGA. Mężczyzna płacze i zdradza grupie, że jeszcze niedawno marzył tylko o tym, żeby przyłożyć sobie pistolet do skroni, a potem pociągnąć za spust, bo nie radził sobie z depresją. Mówi o powziętym postanowieniu, że VETOGA to będzie jego ostatnia deska ratunku, zanim zdecyduje się popełnić samobójstwo, chociaż tak naprawdę nie wierzył, że cokolwiek będzie w stanie odciągnąć go od tej decyzji.
– Potem powiedział, że dopiero na treningach z innymi weteranami poczuł znowu braterstwo, którego mu brakowało, odkąd opuścił armię. To był moment, kiedy zrozumiał, że już nigdy nie będzie sam i może na nas polegać – mówi Justin Blazejewski.
Ten były żołnierz dzisiaj ma 40 lat i jest założycielem VETOGI, organizacji non profit oferującej zajęcia jogi zarówno dla cierpiących z powodu powojennych traum, jak i ich rodzin. Ale nie tylko: w zajęciach biorą też udział czynni żołnierze, pracownicy organizacji pozarządowych działających na obszarach objętych konfliktami, a także pracownicy cywilni wyjeżdżający na wojskowe misje. Wszyscy, których dotyka wojna. Nazwa VETOGA pochodzi ze zlepku słów: weterani oraz joga.
– Zauważyłam, że masz polskie nazwisko – zagajam.
– Tak, duża część mojej rodziny pochodzi z Polski i jestem dumny z moich korzeni. Niestety nie miałem okazji prześledzić mojej linii genealogicznej, może kiedyś uda mi się to zrobić i znaleźć polskich krewnych.
Blazejewski mówi, że dzisiaj czuje się szczęśliwym człowiekiem. Ale nie zawsze tak było…
Dwa miesiące w piekle
W 2008 r. po powrocie z Afganistanu Blazejewski myśli głównie o śmierci. Własnej.
Justin na wojnie spędził 10 lat, po czterech chciał umrzeć.
– Po raz pierwszy pojechałem w 2004 r., miałem 25 lat. Wcześniej przez pięć lat służyłem w amerykańskiej marynarce wojennej, potem jeździłem na wojny jako pracownik kontraktowy. Ponad 40 razy byłem na misjach na Bliskim Wschodzie, głównie w Iraku i Afganistanie, a także w innych rejonach działań wojennych – opowiada Blazejewski. Nie chce zdradzić, gdzie. – To jest objęte tajemnicą wojskową – ucina.
– Dwa, trzy miesiące spędzałem w piekle, z dala od rodziny i przyjaciół, w obcym kraju, gdzie ludzie codziennie patrzyli na mnie z nienawiścią oraz złością. Wiedziałem, że marzą o tym, żeby mnie zabić. Widziałem okropne rzeczy, kilkakrotnie otarłem się o śmierć, zostałem postrzelony, ranny odłamkami szrapnela, wokół wciąż rozbrzmiewały eksplozje. Kiedy jesteś w ciągłym stresie, otoczony ludźmi, którzy chcą cię zabić, to stres powoli zaczyna cię przerastać.
Dziennikarka Maria Cuevas wierzy, że żeby przeżyć, Justin musiał żyć w stanie ciągłego pogotowia.
– Jesteś w Afganistanie, pośrodku niczego. Nagle w nocy ktoś zaczyna zrzucać z dachu granaty, które wybuchają ci pod nogami, ktoś strzela, atakuje i już nie wiesz, kto jest w tym wszystkim dobry, a kto zły. Ale jesteś wyćwiczony, żeby wciąż biec w kierunku zagrożenia, nawet jeśli pociski lecą w twoją stronę – zdradził jej Blazejewski w wywiadzie dla CNN.
Na przepustce w domu, w Waszyngtonie, Blazejewski odreagowywał wojenny stres biegając. Ćwiczył, brał udział w maratonach. Ale to wszystko się skończyło. – Zostałem ranny – mówi. – Po jednym z wybuchów straciłem przytomność, ocknąłem się z odłamkami wbitymi w kostkę. Nie mogłem już biegać, a bez tego nie potrafiłem poradzić sobie sam ze sobą.
Joga, która leczy
– Wojna łamie cię nie tylko fizycznie, ale też psychicznie – mówi dzisiaj Blazejewski.
Kiedy wrócił do Waszyngtonu z uszkodzoną kostką, myślał o samobójstwie. Odizolował się od rodziny i przyjaciół (– Nie chciałem ich martwić – mówi), wolał nie wychodzić z domu. – Chciałem zostać z moimi demonami sam – opowiada.
Eksperci mówią, że osoby, które doświadczą skrajnie traumatycznych wydarzeń, takich jak wojna, narażone są na zespół stresu pourazowego. Odczuwają m.in.: lęk, bezradność, wciąż wspominają traumatyczne wydarzenia, nie mogą spać, a jak już zasną – śnią koszmary. Według pułkownika Charlesa W. Hogana, amerykańskiego eksperta w zakresie zaburzeń stresu pourazowego (ang. PTSD – post-traumatic stress disorder), szacuje się, że PTSD występuje u 18% weteranów wojny w Iraku i około 12% weteranów wojny w Afganistanie. Niektórzy stres pourazowy leczą psychoterapią, inni lekami. Blazejewski – za pomocą jogi.
– W jaki sposób? – pytam.
– Joga uczy technik fizycznych, psychicznych i duchowych, które pozwalają regulować stres oraz traumę. Wpływa na nasz parasympatyczny układ nerwowy, uspokaja umysł, umożliwia ciału odpoczynek, a także samoregulację, pozwala skupić się na „tu i teraz” oraz dotrzeć do naszego prawdziwego ja. W momencie, kiedy osiągniemy spokój duchowy, ciało i umysł też zaczną zdrowieć.
– Joga pomogła ci zwalczyć PTSD?
– Ćwiczenia i medytacja przyniosły mi spokój, nauczyły opanowywać stres, kontrolować jego poziom – mówi.
I dodaje: – Ale ja nie lubię terminu PTSD, bo on oznacza „zaburzenie”, czyli wskazuje na to, że coś z daną osobą jest nie tak. Ta nazwa została stworzona na potrzeby klasyfikacji zaburzeń psychicznych, żeby potem łatwiej było diagnozować stres pourazowy, a potem przepisywać terapię albo leki. My walczymy z traumą, traktując ją jak „uszkodzenie” czy „skaleczenie”. Traumatyczny stres to normalna, adaptacyjna reakcja organizmu na nienormalne wydarzenie. Oznacza to więc, że osoby, które przeżyły traumę, potrafią się świetnie adaptować. To nie traumy i zaburzenia powinny nas definiować, tylko nasze umiejętności ich przetrwania, zdolności rozwoju oraz wyniesienia wiedzy z tych doświadczeń.
To ma sens
W ciągu czterech lat istnienia VETOGA wykształciła 100 instruktorów w całych Stanach Zjednoczonych, czterech z Australii i jednego z Nowej Zelandii. Podczas warsztatów, oprócz technik jogi, instruktorzy uczą się, jak rozmawiać z ludźmi cierpiącymi z powodu powojennej traumy, depresji i stresu pourazowego. Są także szkoleni z tego, jak przeprowadzać zajęcia dla studentów okaleczonych na wojnie, którzy stracili rękę albo nogę, korzystają z protez lub wózków inwalidzkich.
Blazejewski przyznaje, że ma dalsze plany: – Naszym celem jest kształcenie 50–100 instruktorów rocznie, nie tylko w Stanach, ale także w innych krajach. Kto wie, może zachęcimy też polskich weteranów, żeby do nas dołączyli i nauczyli się pomocnych technik? Mało kto zdaje sobie sprawę z ciemności, w jakiej żyją weterani. My chcemy im pomóc tę ciemność rozjaśnić!
Jak dotąd VETOGA dotarła już do 10 tys. amerykańskich weteranów i żołnierzy. Blazejewski chciałby, żeby za 5 lat jego projekt dostępny był w całych USA.
– Moje życie zmieniło się na lepsze. A im większej ilości osób pomogłem, tym lepiej się czuję sam ze sobą. Kiedy ich widzę, słucham ich historii, słyszę, że joga uratowała im życie, to wiem, że to, co robię, ma sens – mówi Justin Blazejewski.
Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!