Konstytucje zdrowia Konstytucje zdrowia
i
zdjęcie: archiwum Patrycji Sadowskiej
Dobra strawa

Konstytucje zdrowia

Maria Hawranek
Czyta się 18 minut

Ajurweda, tradycyjna medycyna indyjska, uczy, że ciało i przyroda powinny pozostawać w harmonii. Terapeutka Patrycja Sadowska opowiada o tym, jak współcześnie praktykować tę starożytną naukę.

Maria Hawranek: Czytałam, że są trzy warianty dosz – naszych konstytucji – a każda z nich jest połączeniem dwóch z pięciu żywiołów: ognia, powietrza, przestrzeni, ziemi i wody. O co w tym chodzi?

Patrycja Sadowska: Kiedy pierwszy raz o tym przeczytałam, wydawało mi się to abstrakcyjne i bez sensu – żywioły w moim ciele? Podobnie jak wielu terapeutów ajurwedy zamiast słowa „dosze” używam innego: „menedżerowie”. Wychodzimy z założenia, że nasze ciało jest niezwykle złożoną maszyną organiczną, w której żyje nasza dusza. Wiesz, co teraz robi twoja wątroba?

Nie mam pojęcia.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

No właśnie. Mówimy, że wiele procesów w naszym ciele dzieje się mimowolnie. Wiesz, że serce bije, ale nie masz na to wpływu. Ajurweda mówi, że sterują nimi trzy dosze, trzech menedżerów korporacji ciała: vata, pittakapha. Jak w każdej firmie któryś z tych zarządzających jest zwykle bardziej wygadany, chce dowodzić, a inni działają po cichu, choć też są bardzo potrzebni – każdy odpowiada za swoje piony. Nasza konstytucja mówi nam, który z nich będzie lubił się pokazać w organizmie, mowie i często też w naszej psychice. Nie zawsze jeden wyraźnie dominuje, częściej na prowadzeniu jest dwóch. Dlatego konstytucji według ajurwedy jest w sumie siedem: trzy pojedyncze, trzy mieszane i równa, gdzie każda z trzech dosz jest tak samo silna.

Od czego zależy nasza konstytucja?

Od konstytucji naszych rodziców: jaką doszą była mama, jaką był tata, a także od przebiegu samej ciąży. To konstytucja wrodzona – prakriti. Wyobraź sobie, że dostajemy od rodziców wehikuł osobowy albo dostawczaka, i to auto w naszym życiu już się nie zmieni. Dlatego w Indiach konstytucję rozpoznaje się zaraz po porodzie – doktor zerka i od razu wie, że dziecko to np. vata, więc wręcza rodzicom kartę prowadzenia z rozpiską, jakie produkty i aktywności są dla niego dobre. Wtedy prakriti może pozostać zrównoważone przez całe życie. Jednak jeśli nie jesteśmy świadomi swojej wrodzonej konstytucji, możemy nabrać nieodpowiednich dla niej nawyków. Załóżmy np., że jesteśmy vatą, a rodzice karmią nas surowymi warzywami na śniadanie. My nie będziemy w stanie ich trawić. Kiedy wrodzona konstytucja zostaje zachwiana, pojawia się vikriti, czyli konstytucja nabyta. Wracając do analogii z pojazdem: wyobraźmy sobie, że mieliśmy auto osobowe, jednak nie wiedząc o tym, postanowiliśmy przewozić nim wielkie pudła z Ikei. Tu zwisają linki, tam karabinki, ale jedzie, radzimy sobie. To może trwać, lecz nie jest dla nas korzystne. Ajurweda zaleca pościąganie pudełek oraz karabinków i korzystanie z samochodu zgodnie z jego przeznaczeniem, bo wtedy nasze życie będzie miało lepszą jakość i zmniejszymy też ryzyko nabycia choroby.

Ty już po samej wymianie mejli między nami przypuszczałaś, że mam konstytucję wrodzoną vata/pitta. Jak to możliwe?

Ajurweda to wiedza o życiu, która obejmuje i umysł, i ciało. Konstytucję widać też w sposobie komunikacji. Na przykład kapha, czyli ziemia i woda, jest wolniejsza i żeby umówić się na spotkanie, potrzebuje czasu do namysłu, a wiadomość przez nią napisana jest mniej dynamiczna. Vata umówi się na spotkanie od razu na jutro, a jej korespondencja zawiera bardzo dużo słów, bo vaty są kreatywne. Pittę poznasz po zorganizowaniu, ogniu widocznym w jej działaniu, również po tym, że potrafi do niego zachęcać innych. Ta wiedza pomaga mi nie tylko w pracy terapeuty, ale także na co dzień – jeśli wiem, że przyjaciel jest vatą, to trzy razy mu przypomnę o piątkowym obiedzie u mnie, a jak przyjaciółka jest pittą, to mogę być pewna, że coś na ten obiad ugotuje i przyniesie. To ułatwia funkcjonowanie w relacjach.

Czy te zalecenia dla poszczególnych konstytucji są drastycznie różne, skoro mali Hindusi dostają je już jako noworodki?

Pewne zalecenia są takie same dla wszystkich. Ajurweda zachęca do obserwacji przyrody i zgodnego z nią życia, a jeśli ciało jest zbalansowane – do słuchania, co nam podpowiada. Nie musimy przeprowadzać szczegółowych badań, sprawdzać poziomu witamin w organizmie, patrzeć na tkanki pod mikroskopem. Wystarczy, że nauczymy się obserwować i odczuwać, jak funkcjonuje, i wyciągać wnioski. Ajurweda wszystkim zaleca np. chodzenie spać z zachodem słońca i wstawanie przed jego wschodem. Liczbę godzin snu dostosowuje się już jednak do konstytucji – vaty, które nie mają w sobie elementu ziemi, są delikatne i zazwyczaj chudziutkie, potrzebują się otulić kocykiem i poleżeć dłużej niż kapha, która ma zwykle duże ciało i przyda jej się więcej aktywności. Dlatego vacie powiemy, żeby spała dziewięć godzin, a kaphie – sześć, bo powinna wstać i się ruszać.

A zalecenia dotyczące diety?

Tu podobnie: ajurweda wszystkim zaleca regularne godziny posiłków i jedzenie największego o godzinie 12.00, kiedy słońce mocno grzeje, a nasze enzymy są pobudzone, dzięki czemu trawimy najlepiej. Jednak znów to, co i ile jeść, jest zależne od konstytucji. Ciało kaph, które mają więcej ziemi, naturalnie jest dobrze zbudowane, nawet jeśli mało jedzą. To są ciała, które mogą przetrwać najdłuższą głodówkę czy wojnę, bo są najbardziej wytrzymałe. Dlatego kaphom zaleca się pomijanie śniadań – i one często w naturalny sposób pomijają ten posiłek, bo głód pojawia się u nich dopiero około 11.00. Z kolei vata, związana z wiatrem, musi się uziemiać przez długi sen i obfite posiłki. Jeśli nie zje śniadania, to zakręci się jej w głowie, gdy przyjdzie do pracy. Pitta – związana, jak już wiemy, z ogniem – ma najmocniejszą siłę trawienną. Może zjeść wszystko, źle się poczuje najwyżej wtedy, gdy wypije za dużo wina albo zje za dużo pomidorów, bo one też zawierają w sobie ogień. Pitty mogą więc zjeść większe porcje niż pozostałe dosze, bo świetnie sobie z nimi poradzą.

A co, jeśli jest dwóch równorzędnych menedżerów?

Ajurweda daje nam inne narzędzia, które uczą nas, jak lepiej obsługiwać dosze: do każdej z nich przypisane są konkretne właściwości nazywane gunami. Obserwując bieżące reakcje ciała, możemy zauważyć, która dosza aktualnie wychodzi na prowadzenie, i stosownie do tego zadbać o swój organizm. Do vaty przypisane są zimność i suchość. Jeżeli zobaczymy, że nasza skóra staje się sucha, a stopy zimne, trzeba przywrócić równowagę, przyciągając wartości przeciwne – wprowadzamy do organizmu ciepło przez rozgrzewające posiłki i tłustość przez nacieranie skóry olejem oraz jedzenie masła ghee. Kapha to ciężkość i oleistość, czasem manifestująca się np. w nadwadze. Jej zamiast masażu olejem polecimy masaż mąką z ciecierzycy, a także zredukowanie w diecie olejów i wprowadzenie zielonych warzyw. Pitta z kolei ma właściwości gorąca, naturalnie potrzebuje więc chłodzenia i łagodzenia. Nie za pomocą zimna, bo ono nie jest dobre dla żadnej konstytucji, ale np. herbaty z mięty albo hibiskusa.

Czyli podstawa to zobaczyć, co się w danej chwili dzieje w ciele.

Tak. Skupmy się na trawieniu, na tym, jak wyglądał mój stolec, jak spałam, czy odczuwałam głód. Jeśli np. teraz jestem poirytowana i agresywna, pocę się bez powodu, mam biegunkę, to znaczy, że pitta wysuwa się na prowadzenie i trzeba ją zbalansować.

Trudno określić, czy ajurweda ma 5 tys. lat, czy raczej 40 tys., ale na pewno jest bardzo stara i pochodzi z Indii. Czy dziś nadal jest tam popularna?

Jest tam głęboko zakorzeniona. Nawet jeśli ktoś jej nie studiuje, to i tak często w naturalny sposób podąża za jej wskazaniami, bo tak mu np. poleciła babcia. Są sieci specjalnych aptek, są leki i szpitale ajurwedyjskie. Jednak współcześnie Indie są zafascynowane Zachodem i odchodzą od ajurwedy. Nawet w mniejszych miejscowościach, gdzie do niedawna była jedynym systemem leczenia, schodzi ona na drugi plan. Króluje medycyna zachodnia. W 2015 r. pojechałam w ramach studiów na konferencję ajurwedyjską w Indiach i przeżyłam szok: studenci z lokalnych uniwersytetów ajurwedyjskich nie byli zainteresowani wykładami, przychodziło na nie może 15 osób, choć sala mogła pomieścić 500. Okazało się, że teraz ajurwedę studiują tam ci, którzy nie dostali się na medycynę zachodnią – zwykle kobiety, bo nie muszą utrzymywać rodziny. Hindusi wybierają medycynę współczesną, która szybko zalecza symptomy, daje więc natychmiastowe efekty, jednak niekoniecznie leczy z choroby. Wedy zresztą wspominają, że ajurweda to system dla bogatych – trzeba mieć czas i środki na przygotowanie leków, personel, który wykonuje masaż etc. Między innymi dlatego duży nacisk kładzie się na prewencję, by nie dopuścić do rozwoju choroby.

Tu przypomina medycynę chińską.

W tych dwóch systemach jest wiele podobnych konceptów, które różnią się jednak w detalach. Wywodzą się z różnych terytoriów, bazują na odmiennych ziołach, ale oba sugerują, że ważne, aby używać w diecie lokalnych produktów.

No właśnie: lokalne produkty. To się nie łączy z zaleceniami diety ajurwedyjskiej. W czasie detoksu trzeba np. kupić masło ghee, szafran, kumin czy kurkumę – ich się u nas raczej nie używa. Nawet ryż nie jest naturalny dla żołądka Słowianina.

Rzeczywiście, trudno to pogodzić i w świecie ajurwedyjskim panują na ten temat różne poglądy. Niektórzy lekarze uważają, że ajurweda nigdy nie powinna wyjść z Indii, bo kto nie zna sanskrytu, nie może czytać Wed i zapoznać się ze źródłami. Bardziej nowocześni uznają, że świat potrzebuje takich kompletnych systemów medycyny opartych na wykorzystaniu naturalnych produktów, które nie tylko dają nam receptury, ale także uczą, jak obserwować swoje ciało i przyrodę wokół nas. Dlatego ajurweda ma szerokie zastosowanie również na Zachodzie. Niektórzy starają się adaptować przepisy z Wed do produktów dostępnych w Europie, opisują np. właściwości warzyw, owoców i przypraw znanych naszym kulturom: czy grzeją ciało, jaki mają wpływ na trawienie. Atreya Smith wydał książkę, w której opisuje zioła zachodnie pod kątem ajurwedy i zachęca, by nadawać im priorytet, bo należą do naszej kultury i są lokalne.

A jednak Ty zapisałaś mi same indyjskie zioła.

Kiedy zaczynam pracę z klientem, trzymam się możliwie blisko oryginału – właściwości hingu, ryżu, ziół sprowadzanych z Indii. Wiem, jak działają, dlatego bazuję na tym i dopiero gdy ciało klienta jest już zbalansowane, stopniowo dodaję produkty z naszej kultury, sezonowe i lokalne. Najlepiej trawimy to, co pod naszą szerokością geograficzną jest już dostępne od jakiegoś czasu. Naszym przodkom było pewnie ciężko z bananami, ale my już dajemy sobie radę, choć wciąż nie powinny być one podstawą naszej diety. Ryż można z czasem zastąpić naszymi kaszami, wprowadzić nasze zioła.

Dawniej znaliśmy ich sporo, teraz mało kto używa czegokolwiek poza koperkiem, pietruszką i oregano.

Nie mamy takiego nawyku, a zioła są nam tak bardzo potrzebne! To lekarstwo, które pomaga trawić, na dodatek możemy je stosować samodzielnie. Podstawowy zestaw do gotowania po ajurwedyjsku może być kosztowny, ale zakup starcza na długo. Gotowanie również staje się coraz mniej czasochłonne. Potem ta dieta okazuje się najłatwiejsza i najtańsza. Ja kupuję kaszę, soczewicę, ryż, sezonowe warzywa, czasem zioła. Nie kupuję produktów przetworzonych, jak żółte sery i gotowe sosy, a to one kosztują najwięcej. Poza tym wiem już, gdzie co znaleźć. W Bydgoszczy, skąd pochodzę, na wiosnę pani w jednym z warzywniaków zaopatruje się w mnóstwo fasoli mung, bo wie, że sporo klientek będzie o nią pytać.

Rodzaj strączka jest taki ważny? Co lepsze: fasola mung żółta, zielona czy soczewica?

Tradycyjny przepis na kitcheri mówi o żółtej, tj. łuskanej fasoli mung, bo jest najłatwiejsza do strawienia. Jeśli jednak nie możemy jej znaleźć, nie musimy stawać na rzęsach – kupmy zieloną, tylko trzeba ją wymoczyć. Im większa fasola, tym większe ryzyko, że pojawią się zaparcia, dlatego w tej potrawie jest dużo przypraw rozgrzewających, wspomagających trawienie. Soczewica ma nieco inne właś­ciwości. Ostatecznie jednak to ty jesteś mistrzem samego siebie i własnym doktorem; wypróbuj, z którym produktem będzie ci najlepiej.

Jestem panią swojego zdrowia? Jak to rozumieć?

Ajurweda uczy nas myślenia przyczynowo-skutkowego, pytania, dlaczego w ciele pojawiają się dolegliwości. Zawsze piłam zimną wodę z lodem, która powoduje wzdęcia; przestałam – nagle zniknęły. Z czasem, poszerzając swoją wiedzę, rozumiemy, dlaczego dziś boli nas głowa albo wyskoczył pryszcz na twarzy, bo znamy zależność: zjad­łam coś niewskazanego lub zmienił się sezon. Podejmujemy świadome decyzje, co jeść, a jeśli się gdzieś pogubimy, wiemy, jak wrócić. To prawda, że zdrowie dostajemy od rodziców, w tym sensie, że dziedziczymy pewne tendencje, każdy z nas z czymś się boryka. Znając zasady ajurwedy, możemy nauczyć się, jak te negatywne tendencje neutralizować – nawet jeśli nie da się wyleczyć, możemy chociaż minimalizować efekty i nie pogarszać sytuacji.

Przez jedzenie?

Według ajurwedy zdrowie zaczyna się w żołądku. Jeśli nasz system trawienny jest zbalansowany i działa w optymalny sposób, ciało jest w stanie wyprodukować zdrowe tkanki. Wyróżnia się siedem ich poziomów, ostatni to tkanka reprodukcyjna. Założenie jest takie: jeżeli będziemy jeść zgodnie ze swoją konstytucją, będziemy w stanie zneutralizować wrodzone tendencje. Oczywiście zależy to również od rodzaju schorzenia, z niektórymi ajurweda sobie nie poradzi.

Czyli ajurweda nie zajmuje się wszystkimi chorobami?

Ajurweda klasyfikuje choroby pod względem uleczalności. Asadhya Vyadhi to schorzenia, których się nie leczy. Dlatego terapeuta ajurwedyjski nie podejdzie np. do leczenia zaawansowanego nowotworu z przerzutami. W ogóle będzie unikać leczenia schorzeń, w których jakaś struktura została mocno zniszczona przez chorobę. Ale mniej agresywne choroby leczy się w ajurwedzie skutecznie panchakarmą. Jest również duża gałąź chirurgiczna, przeprowadza się zabiegi, choć na operacje kierujemy do specjalistów medycyny zachodniej, którzy są pod tym względem skuteczniejsi. Z kolei ajurweda świetnie sobie radzi np. z leczeniem artretyzmu, łuszczycy czy porażenia Bella, na co świat zachodni nie ma pomysłu. Doskonale sprawdza się też w innych schorzeniach – takich, które wymagają zrównoważenia systemu. W tych sytuacjach, gdy ktoś chodzi od lekarza do lekarza, źle się czuje, ale nie wiadomo dlaczego, istnieje duża szansa, że ajurweda znajdzie przyczynę problemu.

A czym jest panchakarma?

To jeden z podstawowych programów leczniczych w ajurwedzie, składający się z pięciu akcji oczyszczających ciało. Oznacza zupełny reset organizmu – systemu trawiennego i tkanek na różnych poziomach. Po nim następuje powolne budowanie siły dzięki diecie zgodnej z konstytucją.

To ten dramatyczny rytuał z wymiotami i lewatywami?

Wiem, brzmi okropnie, ale to jest bardzo przyjemne! Dla nas to obcy koncept, jednak ajurweda jest mocno zakorzeniona w naturze. W ciele są różne otwory, trzeba je przeczyścić. Wymioty pomagają wyrzucić z ciała nadmiar kaphy, wywołane biegunki – pitty, a lewatywy – vaty. Sposobów na oczyszczanie jest wiele. Zazwyczaj na początku pracy o nich nie wspominam, bo klienci byliby zniechęceni. Jeśli podczas terapii panchakarmy zdarzają się wymioty, czujemy, że są zbawienne – jak podczas każdej choroby czy zatrucia. Nie każdy zresztą wymiotuje; leczenie dla każdego jest inne, lekarz dobiera zioła odpowiednie do konstytucji. Dlatego zabiegi mają takie świetne efekty, jeśli chodzi o leczenie rozmaitych chorób. W medycynie zachodniej do każdego pacjenta podchodzi się tak samo.

Czy mogłabyś podać jakieś przykłady takich efektów?

Moja mama miała nowotwór. Wybrała leczenie chemioterapią i radioterapią, zdecydowała się jednak na wspomaganie dietą i ziołami ajurwedyjskimi, zalecanymi dla pacjentów w chemioterapii. Przez chemię przeszła świetnie, nie wymiotowała ani razu i była pogodna. Pewien 26-letni Niemiec, którego poznałam, cierpiał z kolei na nieznane schorzenie neurologiczne. W Niemczech leżał, już nie mówił. W końcu poleciał do Indii leczyć się po ajurwedyjsku na zasadzie ostatniej szansy. Spotkałam go pół roku później, po trzeciej terapii panchakarmy. Był pełen wigoru, aktywny, rozgadany.

Kto najczęściej szuka wsparcia u terapeutów ajurwedyjskich?

Pracuję przede wszystkim z dojrzałymi kobietami, które przechodzą przez menopauzę, ale nie chcą stosować zalecanych im przez lekarzy hormonów. W czasie klimakterium wchodzimy w okres vaty i trzeba dopasować dietę, by zniwelować np. napady gorąca. Panie świetnie sobie radzą bez tabletek. Mam sporo osób z Hashimoto, można je skutecznie balansować, i dużo osób z problemami trawiennymi – niektórzy mają takie wzdęcia, że z bólu nie mogą się ruszyć. Jeśli chodzi o problemy z układem pokarmowym, lekarze często nie potrafią znaleźć ich przyczyn.

Badacze z brytyjskiego Institute of Cancer Research twierdzą, że nie ma dowodów naukowych na leczenie jakichkolwiek schorzeń medycyną ajurwedyjską. Czy ktoś bada ajurwedę zachodnimi narzędziami?

W medycynie zachodniej coraz powszechniejsza jest świadomość, że niektóre aspekty funkcjonowania organizmu są wciąż niezrozumiałe i powoli zaczyna się badać ajurwedę. Nadal jednak wielu ma agresywne podejście do medycyny chińskiej czy ajurwedyjskiej, bo bazują one na naturalnych produktach, które możesz sobie posadzić w ogródku i nie zależysz już od tzw. Big Pharmy (wielkich koncernów farmaceutycznych). Trochę jest tak, że w zależności od tego, gdzie spojrzysz, znajdujesz różne wyniki badań. Ja zawsze podkreślam, że żaden konflikt zdrowiu nie służy; mówię klientom: nie musicie wybierać, możecie synchronizować. Wśród nich mam wielu lekarzy, ale też osoby, które niespecjalnie ufają medycynie zachodniej. Warto skupić się na tym, co najlepsze w każdym systemie: nie spisywać z żadnym cyrografu, lecz wypróbować na sobie, jak się w którym czujemy. W ajurwedzie dbamy o jakość życia, o to, byśmy czuli się świetnie w ciele i umyśle. Jeśli nie jesteśmy pewni, jak komuś pomóc, odsyłamy go na dodatkowe badania do innego specjalisty.

Zalecenia są bardzo dokładne: wręcz aptekarskie odmierzanie porcji, restrykcyjne godziny posiłków. Czy odstępstwo od zasad psuje powodzenie całego przedsięwzięcia?

Żeby praca z ajurwedą przynosiła efekty, wspominam o przestrzeganiu 60–70% zaleceń. Wypisuje się je bardzo szczegółowo, bo wiadomo, że i tak klienci nie będą podążali za wszystkimi. Jeśli nam się powinie noga, traktujemy to jako cenne doświadczenie. Spróbujmy np. przez tydzień śledzić zalecenia najwierniej, jak się da, i zobaczmy, jak się będziemy czuli. A jak, kiedy zjemy coś spoza programu, np. surowe jabłka z rana. Ciało przyniesie nam odpowiedź.

Mam wrażenie, że ajurweda jest czasochłonna i nie dla tych, co nie lubią gotować.

To kwestia wprawy. Mnie przygotowywanie wszystkich posiłków zajmuje łącznie pół godziny dziennie. Owsianka, potem danie jednogarnkowe, które jem też na kolację, ewentualnie warzywo z piekarnika. Jeśli ktoś nie ma możliwości albo czasu, by gotować, pytam, co ma w bufecie w pracy. Ustalamy, co z niego będzie jadł, czym doprawiał, tak aby służyło to jego organizmowi, ale też było dopasowane do napiętego grafiku.

Nie wyobrażam sobie, że do końca życia miałabym jeść kitcheri.

Mimo że w czasie detoksu klientki piszą: „Już nie mogę na to patrzeć”, potem często się okazuje, że danie to wkrada się do ich życia, bo jest najprostsze i lekkostrawne. Ja też mam w sobie do niego miłość i nienawiść – zależy, ile go ostatnio zjadłam… Po konsultacji dostajesz zalecenia dotyczące diety, aktywności, terapii i ziół. Wybierasz z nich to, co najbardziej pasuje do twojego życia.

Już nigdy zimnej wody? Surowych warzyw?

Jeżeli chodzi o warzywa, to zależy od pory roku i oczywiście konstytucji. Latem, gdy w przyrodzie jest więcej ognia, możemy sobie pozwolić na sałatki. Zimnych produktów nie zaleca się nigdy – nasz żołądek działa na podstawie ciepła; jeśli więc wprowadzamy do niego coś zimnego, musimy poświęcić naszą energię życiową na podgrzanie tego i dopiero strawienie, przez co obniżamy własną energię w ciągu dnia. Zaleca się jedzenie ciepłe, w temperaturze pokojowej lub ewentualnie lekko chłodne.

Sushi przejdzie?

Tak, bo jest w temperaturze pokojowej. Ale woda z lodem już nie, choć oczywiście jeśli się czasem napijemy, nic bardzo strasznego się nie stanie. Tylko że wtedy prawdopodobnie nie będziemy czuli głodu przez jakiś czas, a jeśli mimo to zjemy posiłek, dopadnie nas niestrawność i spadek energetyczny. Możemy robić wszystko, co chcemy, to nasze życie. A ajurweda jest obok – jeśli nie czujemy się dobrze, możemy znów wejść na jej ścieżkę, chociaż na jakiś czas.

A dlaczego nie można jeść produktów przygotowanych dzień wcześniej?

Bo mają mniej prany, energii życiowej, w związku z czym kiedy je spożywamy, zabierają naszą własną energię, zamiast dodawać nam wigoru. Ajurweda uważa je za niestrawne, co jednorazowo nie ma znaczenia, ale na dłuższą metę powoduje negatywne konsekwencje.

Ty znalazłaś się na ścieżce ajurwedy, bo nadmiernie kontrolowałaś swoje ciało przez chyba wszystkie możliwe diety.

Studiowałam projektowanie ubioru, dostałam oferty pracy jako modelka na wybiegach, ale wszyscy powtarzali, że muszę zrzucić dodatkowe kilogramy. Od tego zaczęła się moja chora fascynacja dietą i walka z ciałem. Schudłam drastycznie, ale diety mnie zupełnie wycieńczyły. Nie wiedziałam już, co jest dla mnie dobre; bałam się jeść różne produkty, wydawało mi się, że nic mi nie służy, a jednocześnie czułam się fizycznie niewydolna. Osiągnięcie i utrzymanie pożądanej wagi, wydawało mi się najważniejsze w życiu. Chyba najdłużej nie jadłam przez miesiąc.

Anoreksja?

Nie powiedziałabym, ale na pewno jakaś psychoza dietetyczna. Wiedziałam, że to nie jest dla mnie dobre. Zamieszkałam akurat w Amsterdamie, poznałam świetną dietetyczkę; byłam w związku, a partner miał syna, dla którego gotowaliśmy. Postanowiłam skupić się na podstawie: nauczyć się tego, jak jeść. Znalazłam studia z zakresu ajurwedy – nie wiedziałam, czym ona jest, ale podobało mi się, że zrozumiem dietetykę i pojadę do Indii na praktyki. Moje życie zmieniło się o 180 stopni. Kiedyś odżywianie mnie przytłaczało i powodowało stres, teraz czuję pełną moc nad własnym zdrowiem. Nie choruję. Mam swojego doktora ajurwedyjskiego, czuję się silna i otoczona opieką z każdej strony.

W naszym świecie taka fiksacja na diecie jest często przejawem nadmiernej potrzeby kontroli i próby oswojenia w ten sposób potężnego lęku. Ajurweda chyba wychodzi naprzeciw takim lękowym osobom?

Zakładam, że wszyscy chcemy żyć – i to żyć dobrze. A żeby tak życia doświadczać, trzeba utrzymać ciało w dobrej formie. Tymczasem nasza głowa często pędzi do przodu i zupełnie o nim nie pamięta. I tu pojawia się miejsce na ajurwedę. To mądrość, która przypomina: zwróć uwagę na ciało. Głowa woła: „Mam ochotę na kolejnego pączka!”, a ajurweda podpowie: „Zajrzyjmy w ciało – czy pączek nam posłuży, czy po jego zjedzeniu nie będziemy sfrustrowani?”. Mniej chodzi o kontrolę, a bardziej o kompromis – czego chcę ja, a czego moje ciało. Jeśli znajdziemy równowagę, mamy szansę na utrzymanie ciała w zdrowiu i jakościowe życie. Im dłużej idziemy ścieżką ajurwedy, tym rzadziej musimy prowadzić w głowie taką polemikę, bo wiemy już z doświadczenia, że to, co jest dobre dla naszego ciała, służy nam całościowo. Na pewne rzeczy przestajemy mieć ochotę, pojawiają się inne, po które chętnie sięgamy. To jest długoletnia przygoda. Ajurweda nie zaleca, by się zamartwiać po nocach, że się odeszło od diety. Po prostu pamiętajmy o naszym ciele.

 

Dosze – trzy formy energii życiowej, kształtujące cechy i odpowiadające za sposób funkcjonowania naszego ciała:

– vata – „menedżer ciała” zarządzający eterem i powietrzem, odpowiedzialny za transport,

– pitta – „menedżer ciała” zarządzający wodą i ogniem, odpowiedzialny za transformacje,

– kapha – „menedżer ciała” zarządzający ziemią i wodą, odpowiedzialny za spójność.

Eter – przestrzeń, w której znajduje się materia.

Guny – 20 zestawionych w przeciwstawne pary podstawowych właściwości opisujących świat, np.: ciepło – zimno, suchość – tłustość.

Kitcheri – tradycyjna potrawa ajurwedyjska o właściwościach oczyszczających organizm (połączenie łuskanej fasoli mung i ryżu basmati z dużą ilością przypraw).

Ogień – materia w transformacji.

Powietrze – materia w ruchu.

Prakrit – wrodzona i niezmienna konstytucja ciała wskazująca naturalną relację pomiędzy doszami.

Sanskryt – język literacki starożytnych i średniowiecznych Indii.

Uniwersytet ajurwedy – w Indiach istnieją 273 instytucje oferujące wyższe wykształcenie ajurwedyjskie.

Vikriti – nabyta konstytucja ciała wskazująca na aktualną relację pomiędzy doszami i odstępstwo od równowagi.

Wedy – najstarsze teksty sanskryckie, święte księgi, które niegdyś stanowiły kompendium hinduistycznej wiedzy człowieka o świecie.

Woda – materia w stanie płynnym.

Ziemia – materia w stanie stałym.

 

Patrycja Sadowska:

Terapeutka i nauczycielka ajurwedy, ukończyła m.in. wyższe studia ajurwedyjskie na De­light Academy & Academy of Ayurvedic Studies w Amsterdamie.

Czytaj również:

Ciało jako kosmos Ciało jako kosmos
i
Zhou Pei Qun, „Medycyna chińska: masaż stóp”, ok. 1890 r./Wellcome Collection (CC BY 4.0)
Promienne zdrowie

Ciało jako kosmos

Aleksandra Woźniak-Marchewka

Medycyna chińska skupia się na leczeniu całego organizmu. Traktuje ciało ludzkie jak mikrokosmos. Jeśli jeden element się zepsuje, szwankuje wszystko. To podejście holistyczne, znane od tysięcy lat, teraz inspiruje medycynę zachodnią. Coraz mocniej wybrzmiewa, że na leczenie wpływ mają psychika, pogoda i dieta.

Chińska medycyna bywa traktowana na Zachodzie raczej jako ciekawostka niż pełnowartościowa medyczna terapia, kojarzy się zazwyczaj z akupunkturą i masażem (akupresurą). Bez wątpienia wymienione elementy faktycznie zajmują ważne miejsce w chińskiej sztuce leczenia, jednak to tylko wierzchołek góry lodowej. Licząca sobie podobno nawet 5 tys. lat tradycyjna medycyna chińska (ang. Traditional Chinese Medicine – TCM) jest rozległą wiedzą łączącą różne dziedziny, a proponowane terapie uznawane są za skuteczne.

Czytaj dalej