Lecąc do Oz Lecąc do Oz
Pogoda ducha

Lecąc do Oz

Paulina Wilk
Czyta się 4 minuty

Części z nas instynkt podpowiada, by mocno zaciągnąć pas bezpieczeństwa i starać się zachować status quo. Przetrzymać niewiadomą jak zarazę, ocalić się przed zmianą. Ale jeśli istotą życia jest zdolność do przemiany, samo tylko trwanie byłoby przecież smutną symulacją.

W nieprzewidywalności możliwe jest także wypięcie się z pasów – głębokie odprężenie i doświadczenie wolności. Osobiste zakręty i cywilizacyjne tąpnięcia są jak cyklon, który porwał dom Dorotki wraz z pieskiem, zawartością i całą okolicą. Lecimy ku krainie Oz.

Dopóki nasz stary, dobry ład wiruje unoszony potężną siłą niczym chmura odłamków, możliwe jest zadawanie fundamentalnych pytań. O to, jaką miał wartość i sens, jaki mógłby się stać, gdyby nie uziemiały go prozaiczne siły przyzwyczajeń i rutyny. Dopóki wirujemy mieleni przez siłę o niesprecyzowanym kierunku, mamy sposobność kwestionowania wszystkiego, co wczoraj roztaczało moc dogmatu.

Psychoterapeuci doradzają pacjentom zgłaszającym się do nich w kryzysie: nie wiedzieć, to znaczy być naprawdę wolnym. Dopóki nie wiesz, wszystko jest możliwe.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wtedy i tylko wtedy. Więc zrywaj szwy, korzystaj z chwili, w której żadne ze zdań nie kończy się kropką.

Czasu jest niewiele – cyklon szybko schodzi już do lądowania i uderzenie będzie twarde. Niejeden przez lata wysiedziany fotel się roztrzaska, powrót na przeszłe pozycje okaże się niemożliwy. Ale zamiast szykować się do obrachunku strat i wkraczać w pierwszą fazę żałoby po świecie bezpowrotnie minionym, bądź jak Dorotka. Załóż srebrne buty – kto wie, dokąd zaprowadzą.

Wyobraźnia, wbrew baśniowym konotacjom, nie jest domeną eskapistów i fantastów. Jest kluczową siłą sprawczą rozwoju cywilizacyjnego. Walt Disney był innowatorem technologii i architektury, perfekcjonistą i tytanem pracy. Powtarzał: „Jeśli potrafisz sobie coś wyobrazić, potrafisz to również zrobić”.

Jednak w codzienności zarządzanej przez procedury i systemy miejsca dla wyobraźni jest za mało. A to zagrożenie śmiertelne. Bo im ciaś­niejsze podwórko do snucia fantazji, tym bardziej tłamsimy rozwój. Świat sam siebie przydusza. Jest jak Singapur – dawniej dzika wyspa, dziś najdokładniej zurbanizowany, całkowicie zdefiniowany obszar na kuli ziemskiej. Fantazja skończona. Technokratyczny reżim w rajskich warunkach: ziemia zamożna, ale pozbawiona szczęścia, pragnień i spontaniczności. A więc czy jeszcze żywa?

Ursula K. Le Guin, autorka powieści nazywanych fantastycznymi, przez całe życie odpierała zarzuty o to, że nie tworzy literatury prawdziwej. Jak Hemingway, Roth albo inni „realiści”. W swoim ostatnim publicznym przemówieniu prorokowała przewrotnie: „Nadchodzą trudne czasy, w których zapragniemy głosów pisarzy dostrzegających alternatywy wobec tego, jak teraz żyjemy. Tych, którzy przenikają nasze przelęknione społeczeństwo i jego obsesyjne technologie, a nawet wyobrażają sobie prawdziwe powody do nadziei. Będziemy potrzebowali pisarzy pamiętających wolność – poetów, wizjonerów – realistów większej rzeczywistości”.

Wyobraźnia to narzędzie prawdy. Żadna przyszłość nie przydarzy się nam, jeśli najpierw jej sobie nie wyobrazimy, jeśli nie zapragniemy. Czas przyszły jest fikcją sensu stricto – istnieje jako nasza opowieść. Od nastania szoku przyszłości opisanego przez Alvina Tofflera cztery dekady temu panuje deficyt radykalnych wyobrażeń jutra. W świecie rozmaitych nadprodukcji przydarza się nam także nadmiar teraźniejszości – za sprawą wirtualizacji życia czas został skompresowany do jednej, niekończącej się chwili. Całe dnie pochłania nam aktualizacja wiedzy, obrona przed zatonięciem w wielości zdarzeń.

Dzieje się tak dużo, że nie sposób chcieć czegoś jeszcze. Dlatego wizje przyszłości, pojawiające się w ostatnich latach w filozofii, technologii czy popkulturze, można streścić jako „więcej tego samego”. A jutra jako dzisiaj podniesionego do ósmej potęgi nikt nie chce.

Mamy wąską szczelinę w czasoprzestrzeni, by wyobrazić sobie to, czego jeszcze nie było. A skoro tak, nie bójmy się. Toffler radził: „Myśląc o przyszłości, lepiej zbłądzić w kierunku śmiałości niż rozwagi”.

Rzadko zdajemy sobie sprawę, że nasza niedoskonała codzienność jest owocem wcielenia w życie dawnych nadziei i pomysłów. Że my, z naszymi rozmowami ­FaceTime, zabiegami anti-ageing, fragmentarycznymi osobowościami o licznych wirtualnych awatarach, jesteśmy – dosłownie – zrealizowaną przyszłością, którą ktoś kiedyś sobie wyobraził. Zawdzięczamy samych siebie czyjejś odwadze.

Oczywiście przyszłość jest idea­łem, który zawsze sięga trotuaru. Disney chciał miasta, w którym lu­dzie zawsze chodzą w krótkim rękawku dzięki kopule kontrolującej klimat i mieszkają w domach o wiecznie aktualizowanym oprzyrządowaniu. Zrobiliśmy z tego kli­ma­tyzowane centra handlowe oraz przymus kupowania telefonów i pralek psujących się równo co dwa lata. Jacque Fresco, ostatni wielki futurysta XX w., planował koliste ekomiasta tworzone z biokomponentów przez megamaszyny. A mamy betonowe duchy – chińskie blokowiska stawiane z gotowych kawałków w tempie, za którym nie nadążają mieszkańcy.

Gerard K. O’Neill chciał wyprowadzić ludzkość na planetarne habitaty pobierające energię słoneczną z kosmosu, a mamy solary na dachach indyjskich chat i farmy słoneczne na arabskich piaskach.

Z rozległych wizji zostają pojedyncze opiłki, przepuszczone przez krzywe zwierciadło ograniczeń. Przyszłość, gdy zaczyna się nam przydarzać, okazuje się sztuką tego, co możliwe w praktyce i w granicach ludzkich zdolności. Kiedy się rodzi, jest już zdezaktualizowana.

A mimo to przyszłość pozostaje naszym najukochańszym stworzeniem, ponieważ wyrasta z najczystszej intencji – przekonania, że umiemy być lepsi.

Dziś więc, gdy cyklon zbliża się z powrotem ku pragmatyce codzienności, a nasza chatka ma znów trzasnąć o ziemię, bądźmy pełni pomysłów. Każda z wizji, która ożyła w trakcie wstrząsu, jest gronem zmiany. Denis de Rougemont uważał, że prawdziwą sztuką nie jest przyszłość przewidywać, lecz ją tworzyć.

Arthur C. Clarke dodawał zaś, że nie sposób się na nią przygotować, ale można zachować otwarty umysł.

Czytaj również:

Czas docierania Czas docierania
i
zdjęcie: archiwum prywatne
Przemyślenia

Czas docierania

Kamil Bałuk

Jak zmienia nas epidemia? Czy sprawia, że jesteśmy lepszymi ludźmi? A może wprost przeciwnie? Na trudne pytania odpowiada o. Maciej Zięba, jedna z najbardziej niezwykłych postaci polskiego Kościoła.

Kamil Bałuk: Jak Ojciec radzi sobie z lękiem w czasie pandemii?

Czytaj dalej