Lato, nareszcie lato! I cyk: góry, Mazury, Morze Bałtyckie i Morze Śródziemne. Zakyntos, zamki na urwiskach i wędrówki nad jeziorem. (A może nawet już przysłowiowe „snowboard w Sölden, adventure-club w Nowej Zelandii”). I komary, które tną. Urlop na łonie natury brzmi miło dla stoickiego ucha. To niby logiczne, ale dlaczego właściwie?
Niepostrzeżenie się jakoś tak zrobiło, że cywilizacja nasza stała się cywilizacją miejską. Poza miastem mieszka tylko co czwarty mieszkaniec UE i tylko 40% Polaków. Kultura nasza stała się miejskocentryczna, życie miejskie, miejska aktywność, ruchy miejskie – wszystko to okazało się ważnym, jeśli nie podstawowym punktem odniesienia. Są przecież tacy, którzy nawet urlop spędzają… w innym mieście. Można żyć bez zielonej trawki? Cóż, można. Ale czy będzie to w pełni stoickie?
Od samego początku mojej przygody ze stoicyzmem jestem przywiązany do jednej nieortodoksyjnej tezy. Uważam, że „zgodność z naturą”, która była tak ważna dla starożytnych stoików („żyj zgodnie z naturą”, „nic nie jest złe, co jest zgodne z naturą” i tak dalej) – jest dzisiaj pojęciem bardzo problematycznym. Powody są zbyt obszerne, by o nich tutaj mówić (generalnie „zgodny z naturą” to pojęcie albo wieloznaczne, albo znaczeniowo puste, albo wręcz… niebezpieczne), ale sprawiają, że nigdy nie tłumaczę stoicyzmu, zaczynając od słów „chodzi o to, by żyć zgodnie z naturą”.
Warto jednak nie przeholować. Nawet jeżeli zamazała nam się oczywistość – jak to mądrze mówią filozofowie – mocy normatywnej, jaką ma „zgodność z naturą”, to trzeba pamiętać, że kontakt z naturą, taki urlopowy, wyluzowany, wciąż ma zbawienne skutki dla naszej psychiki. Żaden argument filozoficzny nie podważy, że usiąść nad wodą jasną i czystą jest nie tylko przyjemnie, ale wspaniale i zbawiennie dla duszy. Mówi się, że nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. Marek Aureliusz przytakiwałby. Ale podkreślmy też parafrazę: życie warto ułożyć tak, by był w nim czas – na las.
Stoicyzm to stałe napięcie albo przynajmniej gotowość do niego, wieczna mobilizacja, by nie powiedzieć wprost, że walka. Metafory militarne, sportowe, wezwanie do ciągłych ćwiczeń są głęboko zapisane w stoickiej tradycji. Trudno jednak oczekiwać od człowieka stałej gotowości i ćwiczeń na okrągło. Chwile odpoczynku, oddechu są niezbędne… a jakiż oddech będzie lepszy niż na zielonej trawce?
Kontakt z naturą, choćby z banałem szumiącego lasu, bezkresem morza, górskim majestatem, przypomina nam o całej masie rzeczy, o których łatwo zapomnieć w naszych mrowiskowych miastach i przed świecącymi prostokątami. Przypomina, że świat jest przestrzenny i szeroki, że jest w nim więcej miejsca, niż to nam się wydaje w chwilach zwątpienia. Niski sufit w domu z betonu to jeszcze nie jest wszystko, na co stać świat. Świat jest obszerniejszy, jest w nim więcej przestrzeni, tak tej liczonej w metrach kwadratowych, jak i tej nie całkiem dosłownej. Jest w nim więcej dróg, sposobów życia, wariantów i alternatyw. I czasem trzeba się gdzieś wyrwać, żeby o tym sobie przypomnieć. Połonina to przecież nie tylko rozległość przestrzeni. To także przypomnienie, że – jeśli kiedyś będzie trzeba – zawsze możemy „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”. I że tam też – mówiąc Markiem Aureliuszem – będzie można żyć dobrze.