Londyński zlot stoików
i
Pomnik konny Marka Aureliusza, Marco Dente, 1515–27 r., ze zbiorów The Metropolitan Museum of Art
Duch + Ciało, Pogoda ducha

Londyński zlot stoików

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

W tej rubryce opowiadam na ogół o stoicyzmie jako takim, czyli o pewnej filozofii życia, jej specyfice, spojrzeniu na świat i nadziejach, które oferuje. Dzisiaj jeden z rzadkich wyjątków. Chciałbym powiedzieć o stoicyzmie jako ruchu społecznym, pewnej organizacji, przedsięwzięciu, które rozgrywa się nie tylko we własnej duszy, nad kartką książki czy przed ekranem komputera. Może to być również realne spotkanie z drugim człowiekiem.

Pod koniec września miałem przywilej i przyjemność uczestniczyć w Stoiconie 2018 w Londynie. Nie był to pierwszy raz: rok temu odbył się Stoicon w Toronto, dwa lata temu – w Nowym Jorku. To już nie wydarzenie jednostkowe, lecz coroczne. Ale co to w ogóle jest Stoicon?

Ta nieco enigmatyczna nazwa kryje w sobie szeroką treść. Stoicon to skrzyżowanie konferencji z konwentem i wydarzenia popularyzatorskiego ze zlotem. Cała rzecz jest pomyślana wielopoziomowo i pluralistycznie. Otrzaskani znawcy „tematu” mają szansę pogadać o swoich sprawach, a osoby, które dopiero liznęły Marka Aureliusza – dać się głębiej zauroczyć. Segment warsztatów oferuje szczegółowe rozkminy na poziomie praktycznym. Krok po kroku i przypadek po przypadku.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Moja główna refleksja ze Stoiconu jest taka, że pokazuje on, jak niesłychanie pluralne i zróżnicowane są stoicyzm, sposoby jego interpretacji, odczytania, rozumienia i zastosowania. Na Stoiconie krążą i krzyżują się wszystkie perspektywy – od neofickich zachwytów, że „kontakt z Seneką odmienił moje życie”, przez szczególarskie czy partykularne perspektywy, po wystąpienia krytyczne bądź głęboko nieortodoksyjne – tak jak moje własne.

Przejrzyjmy ten skarbiec w jednym zdaniu czy mgnieniu. Mieliśmy porównania z buddyzmem (A. Macaro), sekrety uprzedzania nieszczęścia (C. Edwards), nieoczywiste związki stoicyzmu z minimalizmem (D. Lampert), ze zrównoważonym rozwojem (K. Whiting), wreszcie krytykę nadobecności ascetyzmu i konserwatyzmu w dzisiejszym stoicyzmie (podpisany niżej). Dla każdego coś miłego, mnóstwo wątków, filozofia życia, które pęka w szwach.

Nie ma bowiem jednego stoicyzmu i to jest w nim piękne. Nie ma tu jednej drogi, nienaruszalnych dogmatów. Są różne, często sprzeczne szkoły interpretacji. Głębię i dalekosiężność tej filozofii widać właśnie przy takich okazjach jak Stoicon, kiedy możemy się osobiście spotkać z innymi aspirującymi stoikami, zobaczyć, że to nie jest tylko fanaberia z książki, ale że naprawdę są inni ludzie, którzy idą tą drogą. Choć nie musi ona być identyczna z naszą (i na ogół nie jest). Polecam każdemu i każdej!

I właśnie: za rok Stoicon odbędzie się znów w Londynie lub też w Ameryce Północnej (wschodnie wybrzeże USA lub Midwest). Jeśli los pozwoli – jak to mawiamy w naszym gronie – może uda się znowu wybrać. Czy są inni chętni? Chętnie skoordynuję, podpowiem co i kiedy. Wiecie, gdzie mnie szukać, zapraszam!

Czytaj również:

Królestwo za orzechy
i
zdjęcie: Wouter Supardi Salari/Unsplash
Dobra strawa, Duch + Ciało

Królestwo za orzechy

Dominika Bok

Przypominają kształtem ludzki mózg i znakomicie wpływają na pamięć, koncentrację oraz nastrój. Żeby były lepiej przyswajalne, warto namoczyć je przed spożyciem albo – w wersji dla zaawansowanych smakoszy – wytłoczyć z nich olej.

Sama nazwa orzecha włoskiego sugeruje, że ta roślina szczególnie lubi ciepło – typowe dla południowej Europy. Rzeczywiście w wyjaśnieniach etymologicznych jest trochę prawdy, gatunek ten można było spotkać w naszej – całkiem słonecznej wówczas – strefie klimatycznej, zanim nastała epoka lodowcowa, a wraz z nią doszło do wymarcia dużej części flory. Kiedy jednak orzech na dobre zadomowił się po raz wtóry na naszych terenach, doszło do zabawnej pomyłki. Tak naprawdę przywędrował on bowiem nie z Półwyspu Apenińskiego, lecz z Bałkanów przez Wołoszczyznę (górzystą krainę w Rumunii). Nie bez powodu w starych książkach kucharskich do dziś wśród wielu innych ingrediencji znaleźć można w przepisach „orzechy wołoskie”. Dolejmy jeszcze trochę oliwy do ognia tej językoznawczej historii: w Anglii orzechy włoskie nazywane są English walnut, Persian walnut, a czasami – kamień z serca – tylko walnut. Tyle określeń na jednego niepozornego orzeszka! Chociaż czy rzeczywiście tak niepozornego?

Czytaj dalej