
Zaczęło się od ogólnej myśli, że chciałbym więcej sportu w swoim życiu. I wtedy przyszła myśl: a może robić 100 pompek dziennie? I znacie już chyba moją pasję do liczb: stąd była już tylko sekunda do uświadomienia sobie, że przecież jeśli podciągnę to do 110 dziennie, to będzie 40 tys. w rok, czyli okrągły milion w 25 lat. I wszystko się rozśpiewało dokoła.
110 pompek dziennie to idealna – dla mnie – liczba, która zarazem jest wyzwaniem, jak i w zasięgu. Przede wszystkim zaś: to jest dokładnie tyle, że jak się podzieli na mniejsze dawki, po 15 czy 20, to akurat, żeby trochę zrobić rano, trochę wieczorem, trochę wstać od biurka i zrobić serię. I to też jest dokładnie to, o co chodziło. Bo jeśli chcemy realnych zmian w życiu, musimy dbać, żeby te zmiany były organiczne.
Czyli jakie? Spieszę wyjaśnić na przykładzie. Źle jest leżeć na kanapie. Lepiej jest czasem biegać. Jeszcze lepiej mieć ścisły reżim, którego się nie odpuszcza: trzy biegania w tygodniu plus basen. A najlepiej nie mieć żadnej określonej procedury, ale uwewnętrzniony zwyczaj, że raz na parę godzin robię sobie 20 pompeczek. I jeśli bombastyczny plan, którego imię milion, ma pomóc w narzuceniu sobie tego zwyczaju, to niech będzie.
I wszystko inne też się nagle ułożyło. Absolutna prostota pompek, do których nie trzeba żadnego przygotowania, żadnego sprzętu, żadnego karnetu na siłownię, które można robić w każdym miejscu i o każdym czasie. I jeszcze ta urocza arytmetyka: zaczynam 1 stycznia, nie muszę pamiętać, ile już zrobiłem, wystarczy rzut oka na kalendarz. Z którejkolwiek strony pomyślę, to mi się to jawiło jako dobry pomysł… co też jest ważnym sygnałem. I to stoickim. Dlaczego stoickim? Jak pewnie już wiecie, jestem stoikiem reformowanym i mam spore wątpliwości co do zasady „żyj zgodnie z naturą”. Ze wszystkich możliwych interpretacji tej zasady ta jedna do mnie trafia najbardziej: jeśli zastanawiasz się nad jakąś decyzją i nagle wszystkie strzałki wskazują w jedną stronę – to znaczy, że to jest zgodne z naturą. I to jest dokładnie to, co mamy w tym przypadku.
Wszystko to wisi oczywiście na przesłance, że sport jest w ogóle rzeczą stoicką. Ale jest: choć nie jest oczywiście celem samym w sobie. Nie robię przecież pompek po to, żeby zrobić muskulaturę czy wyglądać na plaży. Nie trenuję przed zawodami, ale – parafrazując amerykańskiego stoika Williama Irvine’a – przed sześćdziesiątką. Bo tak akurat z tych rachunków wychodzi, że dojdę do miliona, kończąc 60 lat.
I ta perspektywa czasowa jest jeszcze jednym bonusem. Zgodnie z planem zrobiłem pierwszy tysiąc pompek przez pierwsze półtora tygodnia. I wtedy sobie uświadomiłem… jak blisko jest ten milion, czyli to ćwierćwiecze. Oto już jedna tysięczna minęła. I nagle, chyba mocniej niż kiedykolwiek, uświadomiłem sobie, że te 25 lat przede mną, ta główna część życia, to nie jest żadna odległa abstrakcja. Jest ona znacznie bliżej i znacznie krótsza, niż to się może wydawać z perspektywy ciepłej kanapy. A to już refleksja najzupełniej stoicka. Zegar tyka, Księżyc spiętrza przypływ, a słonecznik obraca swoją głowę płomienną.